Dodany: 08.06.2013 00:24|Autor: zsiaduemleko

O oliwce i nagich ciałach


Od kiedy zacząłem baczniej przyglądać się biografiom, wyszło mi, że potrafią one jednak być w przewrotnym sensie fascynujące. Nie ze względu na samą treść, bo z nią bywa różnie, ale istotę tego gatunku literackiego, powody jego istnienia i cykl ukazywania się. Dajmy na to - umiera Steve Jobbs (cóż, każdemu może się zdarzyć), a już kilka dni po zgonie jego biografia schodzi z półek księgarń jak ciepłe zwłoki bohatera (bo nie zdążyły nawet wystygnąć). Drugi przykład - w pewien środowy, marcowy wieczór faceci w sukienkach wybierają nowego papieża (gdyż stary uznał, że nie jest stworzony do harówki w korporacji i się zwolnił), a już w piątkowe południe ukazuje się jego biografia - w tym miejscu brawa dla wydawnictwa Znak za błyskawiczną reakcję. A podobno niewielu spodziewało się akurat takiego wyboru. Wygląda więc na to, że biografie już są, pochowane w szufladach i tylko czekają na odpowiedni moment, by się ukazać. Najbardziej preferowana jest oczywiście śmierć bohatera, im bardziej widowiskowa, tym lepiej, ale zatrudnienie na etacie papieża też może być nośnym podłożem do sukcesu książki.

Innym wartym zainteresowania zjawiskiem jest już chyba trzecia czy czwarta biografia Justina Biebera, tym razem ze znaczącym podtytułem "Dopiero się rozkręcam". Strach pomyśleć, co będzie, gdy Justin umrze. Albo zostanie papieżem. Biorąc to wszystko pod uwagę, biografie w równym stopniu mnie intrygują, co zniechęcają i sięgam po nie raczej rzadko, starannie dobierając potencjalną lekturę. W tym przypadku musiałem, wręcz MUSIAŁEM się ugiąć, bo oto ukazała się autobiografia Arnolda, a na filmach z jego udziałem w dużej mierze się wychowałem. Zgadza się - nie dostrzegałem wtedy, że umiejętnościami aktorskimi dorównywał potrafiącemu artykułować dźwięki klockowi drewna. To było nieistotne.

Musiałbym być nad wyraz naiwnym, by liczyć na pokaz literackiego kunsztu w wykonaniu Arniego. Rzecz jasna nad jego autobiografią namiętnie pracował szeroki sztab ludzi, dbających o to, by książka nie była w lekturze toporna jak Schwarzenegger w łóżkowych scenach, ale łatwo wyczuć, że cały kręgosłup treści jest autorstwa jego umięśnionych palców. Obniż więc poprzeczkę wymagań, nastaw się raczej na nawałnicę faktów i ciekawostek, ale niekoniecznie podanych w atrakcyjnej formie. Spodziewaj się dialogów tak drętwych, że aż wywołujących grymas na twarzy czytelnika (prawdziwa mordęga) i narracji całkowicie wypranej z humoru oraz dystansu, po marginesy zanurzonej w powadze, gdzie szczytem żartu jest porównanie mizernej opalenizny do niewypieczonej bułki. Ha, ha. Poważnie, nie wiem, jak Arnie tego dokonał, ale potrafił nawet dowolny potencjalnie zabawny fragment tak usztywnić słowami, że moja wrodzona moralność nie pozwalała się uśmiechnąć. Łatwiej by mi przyszło tańczyć i śpiewać na stole podczas stypy.

Mając już za sobą ustalenia dotyczące walorów literackich książki (a raczej ich braku), warto byłoby jednak się skupić na zawartości merytorycznej, a w tej kwestii niczego jej nie brakuje. Sam Arnold jest żywym dowodem na to, że mityczny "amerykański sen" potrafi się spełnić. "Pamięć absolutna" jest oczywiście przepełniona sloganami i oklepanymi hasłami, ale akurat w tym przypadku jestem w stanie to zrozumieć i dzielnie przyjąć do wiadomości. Bo oto mamy okazję przeczytać klasyczną historię "od zera do bohatera", gdzie determinacja, dyscyplina, upór i umiejętność odnalezienia motywacji pozwala Arniemu najpierw wyrwać się z zapyziałej Austrii do wymarzonej Ameryki, a następnie piąć się coraz wyżej w kierunku jasno sprecyzowanych celów - pieniędzy, sławy, kobiet, władzy. Co trzeba bohaterowi przyznać, to że łebski i pracowity z niego chłop, który w pogoni za marzeniami potrafił chwytać za ogon niejedną srokę. Drażnić może jedynie wrażenie, że Arnold jest najzwyczajniej zachowawczy i wybiórczy w tym, czym się dzieli z czytelnikami. Co ciekawe, udało mi się dogrzebać do wywiadu z 1977 roku, którego przebieg jedynie potwierdza moje podejrzenia. Jak to jest, Arnie, że wtedy otwarcie mówiłeś o orgietkach i narkotyzowaniu się, a w autobiografii zgrabnie te epizody przemilczałeś? Może i były nieistotne w konfrontacji z całością, ale za to ciekawe i charakterne. Nieładnie, niehonorowo!

Oczywiście trampoliną Arnolda do wyższych sfer była kulturystyka, a dzięki książce dowiemy się na przykład, że jego matka była solidnie zmartwiona plakatami prawie nagich mężczyzn w pokoju syna (trudno ją winić). Wobec tego dziwnym nie jest, że bodybuilding odmieniany przez wszystkie przypadki zajmuje mnóstwo przestrzeni na kolejnych stronach. Ale, ale - oprócz tego poznamy Arniego w roli handlarza nieruchomościami (akapity o tym wręcz obezwładniają paraliżującą dawką nudy) oraz - niestety - w roli polityka. Zaskoczyć może jedynie sposób, w jaki autor rozpracował ten temat, bo polityczne rozgrywki oddał w łatwo przyswajalnej formie, tak "na chłopski rozum", prosto, bez komplikacji. Postawa godna pochwały, szkoda, że żmudny to trud, bo choćby fragmenty poświęcone polityce próbowały nam uatrakcyjnić czytające je na głos półnagie striptizerki (dla kobiet opcja z chippendalami wytarzanymi w maśle orzechowym), to nadal jest to polityka, w dodatku w wydaniu amerykańskim, czyli nuda do kwadratu. Przyznaję bez bicia, że moja masochistyczna natura pozwoliła mi w większości jedynie na przeczesanie wzrokiem tych kilkudziesięciu stron. Desperacko poszukiwałem ciekawszych i dających oddech ustępów, jak na przykład wątek walki z klęskami żywiołowymi.

Mam wrażenie, że zapomniałem o czymś istotnym... Ach, no tak, były też filmy.

Nie będę obiektywny, bo "Terminator 2" był pierwszym oryginalnym filmem, który nabyłem za uciułane kieszonkowe. W upalny, letni dzień prawie biegłem do domu ze świeżo zakupioną kasetą VHS (taki nośnik danych sprzed ery CD i DVD), trochę ją chowając i czujnie rozglądając się na boki, bo po okolicy krążył starszy ode mnie Cygan, który zawsze zabierał mi drobne grożąc pobiciem (dopóki nie zacząłem przezornie bilonu chować w skarpecie), więc kasetę tym bardziej by sobie przywłaszczył. A potem obejrzałem film trzykrotnie, raz za razem. Wcześniej i później często oglądałem inne filmy ze Schwarzeneggerem, zazwyczaj okaleczone niemieckim dubbingiem. Anegdoty związane z karierą aktorską zajmują w "Pamięci absolutnej" naturalnie zaszczytne miejsce i nikt nie powinien poczuć się skrzywdzony. Jaka istniała zależność między Conanem a E.T.? Kto był początkowo przymierzany do roli terminatora, a kto do roli predatora i dlaczego byli to kolejno O.J. Simpson oraz Jean Claude Van Damme? Doprawdy, niezwykle miło (i z lekką nutką sentymentu) jest poczytać o ujęciach i scenach, kiedy pamięć natychmiast wyświetla je nam na rzutniku wyobraźni. Te fragmenty to dla mnie najcenniejszy element autobiografii Schwarzeneggera.

Pisarz z Arnolda żaden, ale przecież nie o to chodzi. Myślę, że już wiesz, czy jest sens sięgać po "Pamięć absolutną".


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3012
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: