Pierwsza w historii telenowela grozy
Dzisiaj miałam przyjemność zapoznać się z "Zamczyskiem w Otranto" Horacego Walpole'a. W założeniu powieść gotycka, natomiast ubawiłam się jak mała norka i aż do wieczora szczerzyłam się radośnie. Okrzyknęłam utwór mianem telenoweli grozy, albowiem fabuła sprawiła, że mam ochotę paść na kolana przed grobem Walpole'a i dziękować za rozrywkę w ten mroźny dzień.
Cóż czyni fabułę utworu tak niezwykłą? Wyobraźmy sobie następującą scenę. Książę Otranto, Manfred, ma piętnastoletniego syna Konrada i osiemnastoletnią córkę Matyldę. Manfred pragnie ożenku Konrada z Izabelą, córką markiza Vicenzy. Ślub zostaje wyznaczony w dzień piętnastych urodzin chłopca, jednak gdy ten udaje się do kościoła, gdzie ma poślubić Izabelę, zostaje zabity przez spadający z nieba gigantyczny szyszak. Dalej było coraz ciekawiej.
Manfred postanowił ożenić się z Izabelą, która tego nie chciała, a w całą sytuację wplątał się młody wieśniak, który nie do końca wyglądał na wieśniaka, ksiądz Hieronim o dość zamotanej sytuacji oraz tajemniczy Rycerz Długiego Miecza. Kilka trupów malowniczo ściele się po salach, a połowa bohaterów to inne osoby, niż się zdawało na początku. Cudowne odnalezienia, wielkie miłości, widowiskowe śmierci, a w tle oświetlony szyszak poruszający pióropuszem i wzdychające obrazy.
Rozrywka zapewniona, choć obawiam się, że grozy tu nie uświadczymy.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.