MĘSKA RZECZ,
DAMSKIE SPRAWY
czyli płciowe dyskusje o książkach toczą Dorota Tukaj i Michał P. Urbaniak
Pod lupą:
Wszystkie odcienie czerni Ilona Felicjańska
Dorota Tukaj W ciekawych czasach żyjemy! Ze wszystkich mediów aż kipią potoki wiedzy z zakresu anatomii, fizjologii i seksuologii. Dawno padły wszelkie obyczajowe tabu, zakazujące pokazywania i opisywania pewnych części ciała tudzież czynności wykonywanych przy ich użyciu…
Michał P. Urbaniak Aż przypomina się
Przedwiośnie i słynna scena w sypialni Laury Kościenieckiej, kiedy to
„Cezary stoczył się (…) w objęcia czystego szczęścia” i… nic. To znaczy ciekawskim pozostaje przypis Żeromskiego:
„Pruderia autora i głęboki szacunek wobec pruderii czytelnika(–czki), a nade wszystko czołobitność wobec superpruderii krytyka, nie pozwala na przytoczenie szczegółów i perypetii tego wieczora, które się dokonały w zamkniętym na klucz pokoju pani Laury. Trudna rada!”.
D.T. No i rozumiem, że kiedy tę sferę życia kreowano na zakazaną, ludzie doznawali niezdrowych dreszczy i rzucali się na każdy utwór, którego autor pozwolił sobie wykroczyć poza przyjęte normy. Ale dzisiaj, kiedy seks bez tajemnic pcha się w nasze życie drzwiami i oknami, taki popyt nie powinien mieć racji bytu. A tymczasem przeżywamy jakiś niesamowity boom na literaturę erotyczną, poczynając od sławetnego „Greya”. Jesteś w stanie to zrozumieć?
M.U. Cóż,
o tempora, o mores! Staram się! Wydaje mi się, że seks zawsze miał znamiona jakiejś zakazanej przyjemności, a opisy pornograficzne były zarezerwowane dla tzw. „świerszczyków”… Tymczasem pornografia coraz częściej przenika z wiadomych pisemek do literatury pięknej…
D.T. ... a na tej fali popularności „spraw alkowy” próbują wejść do literatury również ludzie, którzy dotychczas nie parali się piórem. Na przykład Ilona Felicjańska, modelka i właścicielka agencji artystycznej. A od kilku miesięcy także pisarka.
M.U. No, no, no – nie szafujmy tak tymi określeniami. Czy jedna wydana książka czyni celebrytę pisarzem? Chwali się, że Felicjańska popełniła powieść, a nie autobiografię pisaną przez ghostwritera. Ten czasownik nie jest bezzasadny… Bo popełniając powieść, polska modelka popełniła zbrodnię na literaturze… ale może po kolei…
D.T. Wszystkich odcieni czerni to historia trzydziestoparolatki z klasy „wyższej średniej”. Mąż jest renomowanym prawnikiem, ona sama pracuje w wydawnictwie; jest jeszcze dwójka podrastających dzieci, które właściwie zajmują się same sobą, bo zapracowani rodzice rzadko bywają w domu. Anna wikła się w romans... chociaż nie, to niedobre określenie, „romans” implikuje choć odrobinę uczuć, a ją z tajemniczym Oskarem łączy w zasadzie tylko chęć przeżycia przygody erotycznej, która zamienia się w coś w rodzaju obsesji. Kochanek Anny należy do tych interesujących ludzi, którzy zarabiają gigantyczne pieniądze, choć nikt nie wie, gdzie pracują i czym się zajmują. Nie trzeba sobie specjalnie łamać głowy, żeby dociec, że ta seks-awanturka wpędzi bohaterkę w poważne kłopoty...
M.U. Zacznijmy od tego, że książka Felicjańskiej jest typowym wykwitem tej chwilowej (?) mody na erotykę, o której już wspomnieliśmy. Anna zaczyna pisać powieść erotyczną, bo
„Ten segment rynku jest wciąż całkowicie dziewiczy, a kobiety poszukują mocnej literatury przesiąkniętej seksem, zmysłowej, inspirującej, odważnej, ale nie przekraczającej granicy dobrego smaku”.
D.T. Problem w tym, że powieść niekoniecznie te warunki spełnia. Przesiąknięta seksem oczywiście jest, odważna też. Czy inspirująca, można by dyskutować. Natomiast granicę dobrego smaku przekracza, i to niejeden raz, wprawiając czytelnika w zażenowanie pomieszane z rozbawieniem.
M.U. Jako dowód zacytuję jeden z takich żenujących fragmentów, choć wolałbym tego oszczędzić naszym czytelnikom:
„Popycha mnie do najbliższej kabiny. Sięga do cipki, pociera ją, upewnia się, że jestem otwarta, gotowa, chętna. (...) Stoimy nadzy, przyglądamy się sobie. Jestem ładna, tak mi się wydaje. Szczupła, krągła, ze wszystkim jak trzeba, gdzie trzeba i tak dalej. Moje piersi sterczą jędrne i twarde. Rozkołysane biodra schodzą w dół, w kępkę przyciętych równo włosków zakończonych mięsistą brzoskwinią. Wąska talia zachęca do jej objęcia. Jestem seksy. (...) Unosi moje lewe udo, fioletowa żołądź zagłębia się we mnie. Drugim ramieniem podtrzymuje prawe udo. (...) Porusza się szybciej niż królik”. Litości!
D.T. No, nie, nie zawsze jest tak banalnie, są i fragmenty bardziej wysmakowane:
„Kaskady orgazmu gromadzą się w jednym miejscu, wzbierają, podchodzą najwyżej jak mogą, przelewają się już prawie, czekają na eksplozję (...) [Kochanek] Traci rytm, wierzga coraz szybciej, w końcu wybucha raz, drugi, trzeci. Czuję gorąco i moja tama też puszcza, rozwala skruszone mury, kolejne partie wody buchają jak na okręcie rozerwanym torpedą. Z betonowych murów zostaje tylko miał i rozkoszna mgiełka. (...) Moja cipka pulsuje w niekontrolowanych skurczach”.
M.U. Nie ma to jak połączenie wulgarności z kiczowatą poetyckością – to ma pewnie sugerować efekt głębi… Wyobrażam sobie te stojące w kolejce kaskady orgazmu, oczekujące na eksplozję i pulsowanie cipki. Co za wspaniałe ożywienie! Dodajmy do tego tandetną metaforykę i porównania - eufemistycznie mówiąc – osobliwe:
„dziura w skale (…) podobna do cipki. (…) Płyniemy głową w dół jak plemniki (…). Wychodzimy na otwarte morze. Jakbyśmy właśnie dokonywali aktu defloracji” (to fragment o nurkowaniu),
„na stołach skrawki sera kopulują z poszarpanymi wędlinami”.
D.T. Ale to, że bohaterce się wszystko z tą sferą kojarzy, jest jak najbardziej do zrozumienia. Wystarczy spojrzeć z boku na jej życiorys – przecież ona dla przeżyć seksualnych jest gotowa absolutnie na wszystko. Niby kocha Pawła, ale nie przeszkadza jej to zdradzić go z kolegą, który notabene chwilę wcześniej był świadkiem ich stosunku. W trakcie podróży poślubnej idzie do łóżka z obcym człowiekiem, po czym gania za nim po mieście, mimo że on nawet niespecjalnie chce z nią rozmawiać. Kiedy poznaje Oskara, zaniedbuje dzieci i pracę, kłamie i oszukuje, byle się z nim spotykać, a te spotkania upływają praktycznie tylko na spółkowaniu. Istna woda na młyn dla seksistów, którzy uważają, że kobiety myślą wiadomo czym...
M.U. A to czasem nie było o facetach? A może każdy – bez względu na płeć – jest łasy na zakazany owoc przygód erotycznych? W każdym razie Felicjańska przełamuje kilka stereotypów. Jej bohaterka - współczesna dojrzała kobieta - nie jest skazana li i tylko na nudny, rutynowy seks małżeński, nie jest też świętą matką-Polką. Kobiece potrzeby erotyczne – dotychczas marginalizowane w naszej literaturze – wysuwają się na pierwszy plan.
D.T. Nie mam nic przeciw łamaniu stereotypów, chociaż, szczerze mówiąc, wolę, gdy się to robi w sposób ciut subtelniejszy.
M.U. O subtelności faktycznie trudno tu mówić, i nie tylko w erotyce (choć to grafomania szczególna!). Ale oprócz tego nie ma ani szczypty finezji w kreacji bohaterki. Bądźmy szczerzy: Anna jest głupia jak but. Żyje w przekonaniu, że każdy mężczyzna chce ją „przelecieć”, każdy po prostu nic nie robi, tylko fantazjuje na jej temat. W sumie miło, że ma tak wysokie mniemanie o sobie, pomimo braku podstaw…
D.T. A myślisz, że nie ma takich kobiet? Zresztą to wcale nie jest wada specyficznie damska, mało to panów, którym się wydaje, że jak tylko kiwną palcem, wszystkie znajdujące się w otoczeniu niewiasty będą się ustawiały w kolejce do „przelatywania”? I w sumie nie o to chodzi, że Anna jest właśnie taka, bo przecież niesympatyczny, nieinteligentny czy niemoralny bohater wcale nie musi oznaczać, że książka jest zła!
M.U. No dobrze, ale ta książka i tak jest zła! Styl pożal się Boże, błędy (nawet ortograficzne w rodzaju: „zabrać jeden egzemplarz do polski”), postaci płaskie jak kartka papieru, żenująca erotyka, miałka intryga (no bo przecież książka nie może się ograniczyć do samych scen erotycznych – trzeba było ją „dopchnąć” do 300 stron wydumaną akcją rodem z przeciętnego thrillera!).
D.T. Uhm… no, ten wątek sensacyjny rzeczywiście jest mętnawy... Trzeba sobie dobrze głowę łamać, żeby dociec, dlaczego
„Polak, który kiedyś podobno był asem wywiadu, a dziś pisze powieści szpiegowskie”, nazywa się Trevor Jones, co łączy wywiad z firmą farmaceutyczną i kim są ci wszystkiemu winni „oni”.
M.U. A to wszystko okraszone odwołaniami do różnych dużo lepszych twórców literatury. Być może to ma dodawać wyrafinowania tak książce, jak i bohaterce, tymczasem wygląda jak chwalenie: „co to ja nie przeczytałam/nie jestem tak głupia, jak myślicie”. Bo to tylko rzucanie na siłę nazwiskami, nic więcej.
„Czytam Millera, Bukowskiego, Lawrence’a, Brontë”, „młoda kobieta (…) przywodzi mi na myśl postać z Borroughsa, Kerouaca czy Kundery”, „A jeśli nagle nadejdą bandziory? Jak u Hłaski”. Przy takiej znajomości literatury (zakładając, że to nie są wyłącznie brawurowo rzucane nazwiska) mogłaby się autorce udać całkiem przyzwoita książka – a dostajemy marne powieścidło, dla którego określenie „bubel” byłoby zaszczytne.
D.T. Ja nie widziałabym w nawiązaniach niczego złego, gdyby tylko nasza bohaterka częściej próbowała wznieść się do poziomu tych mistrzów. I nie mówię tu o dialogach, bo wiadomo, na co dzień przecież nie mówimy tak, jak piszemy, tylko o narracji. Dla mnie jest to w zasadzie nie do pojęcia, żeby kulturalna kobieta– zawodowo zajmująca się literaturą! – opowiadała o swoich przeżyciach tak karczemnym językiem. Przepraszam, ale nie wszystko zacytuję dosłownie:
„chcę porządnego rżnięcia, a nie rozmemłanej mimozy. Przyszłam tu po p.....enie życia”, „mój orgazm poszedł się j...ć”, „ch.. wie jak drogiego”, „p.....li mnie”. A przecież potrafi się wyrażać znacznie subtelniej:
„Jak rozbitek, którego z rozwalonej tratwy zmyła wzburzona fala, rzuciła w odmęty, gdzie zobaczył na krótką chwilę cudowny, bajeczny pałac władcy głębin, syreny i inne cuda, by przy następnym gniewnym spazmie oceanu wylądować na poszarpanej kamienistymi zboczami plaży. Ratunek, cierpienie, zawód i fascynacja”.
M.U. Pojedyncze dobre opisy w zalewie tandety wyglądają na kpinę z czytelnika i z literatury.
D.T. Ależ nie, kpina implikuje celowość, a tu po prostu zabrakło warsztatu! No, ale co miał zrobić wydawca – zamówił powieść, więc teraz musi pisać na okładce, że to
„znakomity thriller erotyczny, jakiego jeszcze w Polsce nie było”. Że nie było, to prawda; że erotyki pod dostatkiem – też, choć niekoniecznie takiej jakości, jaką lubimy; że thriller, również prawda, choć do zmrożenia krwi w żyłach daleko…
M.U. I tylko z tym
„znakomitym” bym polemizował. Pasowałyby mi tu inne przymiotniki: „denny”, „żenujący”, „grafomański”. Rzeczywiście, niewiele aż tak beznadziejnych książek dźwigały półki w naszych księgarniach. Cóż, mam nadzieję, że polska literatura nie uświadczy więcej takiego gniota. Aż się prosi o użycie słów narratorki:
„No, ale co zrobić. Wszyscy teraz piszą książki. Uważają, że mają coś ważnego do powiedzenia albo chcą w prosty sposób zarobić kasę. Dajcie mi ducha, a zarobimy razem. Dużo zarobimy”. Podczas lektury żałowałem, że tego ducha najwyraźniej nie było i Felicjańska starała się poradzić sobie samodzielnie. Tymczasem może jakieś życzliwe i bardziej utalentowane pióro uratowałoby tę powieść…
D.T. A Dorota Wellman na skrzydełku
Wszystkich odcieni czerni napisała:
„Skreśliliście już Felicjańską? (…) Nie warto nikogo skreślać. Ilona napisała naprawdę dobrą, trzymającą w napięciu książkę. Dajcie jej szansę. Przeczytajcie!”. Cóż, daliśmy szansę, przeczytaliśmy i…
M.U. …i mamy nadzieję, że słynna modelka poprzestanie na debiucie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.