Dodany: 30.05.2013 12:01|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Małżeństwo po szwedzku
Johansson Krystyna Ylva

1 osoba poleca ten tekst.

Z polskiego deszczu pod szwedzką rynnę


Kilkanaście lat temu czytałam w którymś kobiecym magazynie reportaż, którego bohaterki – Polki, żony obcokrajowców – opowiadały o doświadczeniach związanych z adaptacją do odmiennej, a czasami zgoła egzotycznej obyczajowości w ojczyznach małżonków. Pomyślało mi się wtedy, że taka kilkunastozdaniowa synteza to mało i fajnie byłoby, gdyby którejś z pań chciało się opisać swoje przeżycia w formie książkowej. Od tego czasu wpadło mi w ręce parę pozycji zbliżonej – lecz nie identycznej – natury. Polak na kontrakcie, który może, ale nie musi wtopić się w lokalne środowisko, bo wie, że za rok czy pięć lat i tak powróci do domu, znajduje się jednak w zupełnie innej sytuacji niż ktoś, kto zawierając związek małżeński przyjmuje obywatelstwo danego kraju i musi się liczyć z tym, że pozostanie tu do końca życia…

I wreszcie wypatrzyłam na bibliotecznej półce „Małżeństwo po szwedzku”. Dzięki modzie na skandynawskie kryminały naczytałam się o współczesnej Szwecji co niemiara, ale wciąż byłam ciekawa, jak na te realia spogląda słowiańska dusza. Lektura okazała się pewnym zaskoczeniem… aczkolwiek nie dlatego, bym się z niej dowiedziała jakichś zaskakujących rzeczy o Szwedach i ich życiu codziennym. Zatem po kolei o treści i o moich wrażeniach.

Przełom lat 70. i 80. ubiegłego wieku – czas dla wszystkich Polaków niełatwy, a najtrudniejszy dla tych, którzy się w jakiś sposób narazili władzy. Krystyna po wielu latach bezkonfliktowej pracy w Ministerstwie Kultury i Sztuki pozwala sobie na upublicznienie informacji o wykrytej przez NIK malwersacji finansowej jednego z jej byłych zwierzchników. Groźba utraty pracy i pozostawienia studiującej córki bez finansowego wsparcia przeraża ją do tego stopnia, że postanawia poszukać ratunku za granicą. Małżeństwo z obywatelem jakiegoś kraju spoza bloku socjalistycznego wydaje jej się interesującym rozwiązaniem…

Kto nie pamięta tamtych czasów, może uznać za kompletnie nieprawdopodobne, by kobieta inteligentna i wykształcona, w dodatku mająca już za sobą kilka nieudanych związków, tak bezkrytycznie podeszła do decyzji w sprawie, było nie było, rzutującej na całe dalsze życie. Wyjechać do kraju, o którym się prawie nic nie wie i którego języka się nie zna, by wyjść za człowieka, o którym się wie jeszcze mniej, podpisując przy tym dokument, którego się nie rozumie? Toż to gotowa recepta na całą górę kłopotów! Ale z perspektywy autorki sprawa musiała wyglądać nieco inaczej. Zostać bez pracy (w kraju, w którym oficjalnie nie istnieje bezrobocie i z którego nie można wyjechać do pracy za granicę bez pozwolenia władz), a przynajmniej bez podwyżek i bez dodatkowych dochodów, a wskutek tego „w czasach galopującej inflacji żyć za garstkę bezwartościowych pieniędzy”*? Może lepiej zaryzykować – nawet jeśli pierwsze spotkanie z przyszłym małżonkiem jest nieco rozczarowujące…

A potem jest już tylko gorzej. Domniemany pogodny, stateczny i zasobny partner (bo jakiż powinien być obywatel jednego z najbogatszych i najbardziej dbających o swobody obywatelskie państw Europy?) okazuje się stetryczałym sknerą, rozgoryczonym po koszu od poprzedniej narzeczonej, użerającym się o rodzinny majątek z gromadą pociotków i… liczącym na poprawę sytuacji materialnej, gdy sporo młodsza żona nauczy się języka i zacznie zarabiać. Zamiast radosnego odkrywania wspólnej przyszłości – dni spędzane w samotności lub w towarzystwie nieprzychylnie nastawionych krewnych Elofa; zamiast rozkoszowania się obfitością nieznanych w kraju produktów spożywczych – wybór między głodowaniem a niesmaczną i monotonną dietą z kilku najtańszych składników (przy której menu polskiej stołówki studenckiej z tych lat wydaje się królewską ucztą – zaświadczam wspomnieniami własnych kubków smakowych!); zamiast wyposażenia siebie i córki w piękne, barwne ciuchy w stylu peweksowskim – zakupy w ciucholandzie dla ubogich. A w dodatku daje o sobie znać ponura przeszłość rodziny Elofa...

Czy tylko własne rozczarowanie wpływa na to, jak Krystyna postrzega otoczenie, czy też rzeczywiście nieszczęśliwym zrządzeniem losu spotkała na swej drodze wyłącznie ludzi antypatycznych i niezadowolonych? Wspominani przez nią Szwedzi praktycznie wszyscy (z wyjątkiem Ann-Marie i Hilmy) są chłodni, sztywni i odpychający, w najlepszym razie obojętni, ze skrajnie materialistycznym podejściem do życia, a ich mieszkania – brzydkie i zagracone; szwedzka Polonia składa się głównie z prymitywnych cwaniaków i nieszczęśliwych, zahukanych kobiet, wykorzystywanych lub maltretowanych przez przedstawicieli miejscowego marginesu, których poślubiły w nadziei na odmianę losu (tą samą metodą co autorka). O tradycjach i obyczajach prawie nie ma mowy, miasto (liczące kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców i według szwedzkiej Wikipedii stanowiące od lat 80. regionalne centrum kulturalne) zostało skwitowane ledwie paru wzmiankami.

Cała ta opowieść jest więc nie tyle historią „małżeństwa po szwedzku”, co małżeństwa nieprzemyślanego i nieudanego; trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby pozmieniać imiona i parę szczegółów topograficzno-klimatycznych, równie dobrze mogłoby tak wyglądać małżeństwo po angielsku, albańsku, austriacku itd., bo przecież skąpego i zaniedbanego dziadygę, trzęsącego się nad swoją mizerną „posiadłością” i rozpamiętującego rodzinne niepowodzenia, można znaleźć w każdym zakątku Europy.

Pod względem językowym „Małżeństwo po szwedzku” jest bez zarzutu (dziennikarskie doświadczenie autorki zobowiązuje!), troszkę braków daje się natomiast dostrzec w kompozycji: w pierwszych rozdziałach dość chaotyczne przeplatanie się epizodów „przedszwedzkich” i szwedzkich oraz w kilku fragmentach niepotrzebna zamiana czasu przeszłego narracji na teraźniejszy, pod koniec – w relacjach z ostatniego okresu życia z Elofem - trochę dłużyzn niezawierających informacji ważnych ani dla oceny sytuacji rodzinnej, ani dla obrazu Szwecji jako takiej.

Dla równowagi warto by teraz przeczytać opowieść Polki zadowolonej z pobytu w Szwecji i z małżeństwa z jej rodowitym mieszkańcem. Może ktoś mi podpowie, czy taka istnieje?


---
* Krystyna Ylva Johansson, „Małżeństwo po szwedzku”, wyd. Videograf II, Chorzów 2009, s. 111.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2057
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: porcelanka 03.06.2013 13:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Kilkanaście lat temu czyt... | dot59Opiekun BiblioNETki
Też ostatnio mam apetyt na coś traktującego o szwedzkiej kulturze i jej odbiorze przez cudzoziemców. (Chociaż mnie ku temu skłaniają powieści Majgull Axelsson). W katalogu wyszperałam Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji (Zaremba Bielawski Maciej (Zaremba Maciej)). A skoro w „Małżeństwie po szwedzku” samej Szwecji mało, to chyba na razie sobie je odpuszczę.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.06.2013 16:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Też ostatnio mam apetyt n... | porcelanka
"Polskiego hydraulika" też mam na uwadze, ale jeszcze nie trafiłam w bibliotece.
Trochę w temacie jest też chyba Własne miejsca (Tubylewicz Katarzyna), i choć nie jest to literatura faktu, lecz powieść, i tak mam ochotę przeczytać.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: