Dodany: 30.12.2007 14:31|Autor: norge
Potop widziany oczyma Szweda
Jak to jest, siedzieć sobie w 2000 roku i pisać książkę o XVII-wiecznych królach, o nędzy minionych lat i dawno zapomnianych bitwach? Czy istnieje powód, dla którego winniśmy powracać do tamtego życia i do owego fragmentu dziejów?
„Przeszłość można porównać do przedmiotu zanurzonego w wodzie: jest tam, ale w pewnym oddaleniu, nieuchwytna. Jej kontury są niewyraźne i płynne. Czy kiedykolwiek uda nam się zrozumieć ludzi, którzy żyli w tamtej epoce? Być może nie. Należy jednak podjąć taką próbę. Bo jakże moglibyśmy mieć inaczej nadzieję, że sami zostaniemy zrozumiani przez tych, którzy przyjdą po nas? Bo tymi, jakimi jesteśmy dziś, byli także i oni; a tym, kim są oni, wkrótce będziemy i my”*.
Tak o historii mówi Peter Englund, najpoczytniejszy w swojej dziedzinie pisarz szwedzki. Naukowiec, który specjalizuje się w XVII wieku. „Niezwyciężony” jest opowieścią o życiu szwedzkiego króla Karola X Augusta, tego, który w 1655 roku poprowadził swoją nowocześnie uzbrojoną, kilkudziesięciotysięczną armię na podbój wschodniej Europy, zalewając Rzeczpospolitą pamiętną falą „potopu”.
Książka wyróżnia się wśród innych, podobnych w zamyśle dzieł. To nie tyle biografia jednego władcy, co próba ukazania obrazu epoki we wszelkich przejawach ówczesnego życia, jedna z najbardziej udanych i fascynujących, z jakimi miałam okazję się spotkać. Peter Englund pisze: „(...) bo był to świat, w którym istniała magia, życie mogło się zrodzić samo z siebie, jaskółki zimowały na dnie jeziora, przyroda była uduchowiona, wszędzie zdarzały się cuda, a Bóg każdego dnia interweniował w świecie ludzi”*. W swojej publikacji nie tworzy jakichś skomplikowanych analiz, nie zarzuca lawiną hipotez i poszlak. Zamiast tego czaruje czytelnika szczegółami, drobnostkami, rzeczami, na które historycy zazwyczaj nie zwracają większej uwagi. Książkę czyta się jak najlepszą powieść i aż czasami trudno uwierzyć, że kolejne strony „Niezwyciężonego” to fakty, a nie świetnie pomyślana fikcja literacka, pełna barw i napięcia.
Zdarza się, że autor popełnia drobne pomyłki, nieścisłości albo zwyczajne błędy językowe. Ale tłumacz, Wojciech Łygaś, dokonał wspaniałego uzupełnienia, opracowując przypisy, które takie błędy na bieżąco wyłapują, a następnie w oparciu o inne materiały źródłowe prostują i przystępnie objaśniają.
Dla polskiego czytelnika walorem „Niezwyciężonego” jest wątek polski. Obszerne opisy ówczesnej polityki, stosunków społecznych, przyrody, geografii, religii, mentalności z punktu widzenia cudzoziemca zadziwiają wnikliwością i trafnością. Takie spojrzenie na naszą historię, bez stereotypów i emocjonalnego podejścia, jest ożywcze. To coś zupełnie nowego: zobaczyć Rzeczpospolitą i cały „potop szwedzki” oczyma szwedzkiego historyka, który jest w dodatku filozofem i wspaniałym erudytą!
Czytelnik przenosi się całkowicie w czasy i przestrzenie XVII-wiecznej Europy. Bierze udział w naradach wojennych na zamku sztokholmskim i obserwuje, jak werbownicy w całej Europie prowadzą zaciąg do armii szwedzkiej. Drży ze zgrozy, kiedy długie, kilometrowe zastępy obcych wojsk zbliżają się rytmicznym marszem w stronę granic Rzeczypospolitej. Zastanawia się, czy to możliwe, że polska kawaleria łącznie z husarią uciekła, zanim Szwedzi w ogóle zdążyli wystrzelić? Otwiera szeroko oczy na opisy pogromów Żydów dokonywanych przez Polaków. A Jasna Góra, symbol oporu w tamtych czasach, czyżby nie została zdobyta z innych powodów niż bohaterstwo obrońców? Dlaczego kilka tysięcy wojska polskiego przyłącza się do armii szwedzkiej? Odzierając nas, Polaków z mitów, autor stara się być obiektywny. Na Karolu Gustawie nie zostawia suchej nitki, jeśli chodzi o motywy działania - niepohamowaną ambicję, arogancję, skrajny egoizm. Pisze z całą otwartością o rabunkach, oszustwach i okrucieństwach popełnianych przez okupacyjną szwedzką armię.
Niejednokrotnie zdarza się, ze Norwegowie odwiedzający Kraków, oszołomieni wielkością i bogactwem kulturowym dawnej stolicy Polski, zadają pytanie: jak to się stało, że Polska, będąca niemal do końca XVII wieku światowym mocarstwem, prawdziwym imperium, skończyła potem tak marnie, dając się wymazać z mapy świata? Bo i Englund przyznaje, że w okresie Renesansu - kiedy literatura, nauka i sztuka kwitły w wielkich polskich miastach i na magnackich dworach - uboga, stojąca na skraju bankructwa Szwecja lokowała się gdzieś na szarym końcu postępu. Na wojnę z Polską zaciągnięto ogromne kredyty. Tuż przed wyprawą kryzys ekonomiczny był tam tak wielki, że w niektórych okresach urzędnicy dworscy chodzili w podartych ubraniach, a na dodatek opowiadano, że w pałacu królewskim brakowało węgla na opał. A u nas? W latach świetności dukat polski był najsilniejszą monetą w Europie, Polska miała prawie milion kilometrów kwadratowych, każda wieś parafialna w Koronie posiadała szkółkę. Historia zna niewiele precedensów całkowitego bankructwa takiej potęgi. Ale nam, Polakom, się udało. Ech, nie umiem odpowiadać na takie pytania. Wolę już, gdy robi to Englund...
„Potop szwedzki” zostawił na Polsce swe piętno na całe stulecia. Stan osłabienia, w jakim się znalazła, stał się chroniczny; przybywało też kłopotów gospodarczych. Sąsiednie państwa rosły w siłę, podczas gdy przyszłość Rzeczypospolitej rysowała się w coraz czarniejszych kolorach. A losy szwedzkiego, „niezwyciężonego” króla? Cóż, skończył tak, jak wszyscy podobni wodzowie przed nim i po nim: ogarnięci ambicją i pychą, nieumiejący się zatrzymać w swych snach i rojeniach o potędze, władzy nad światem i wiecznej sławie.
---
* Peter Englund, „Niezwyciężony”, tłum. Wojciech Łygaś, wyd. Finna Gdańsk 2004, tom 1.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.