Dodany: 29.12.2007 20:47|Autor: Marie Orsotte

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Doktor Faustus
Mann Thomas (Mann Tomasz)

5 osób poleca ten tekst.

Das Leben des deutschen Tonsetzers Adrian Leverkühn [1]


Swego czasu moja koleżanka chciała napisać powieść. Wpadła wówczas na oryginalny pomysł: ponieważ nie miała weny, poprosiła mnie o napisanie jakby recenzji tego przyszłego arcydzieła. Więc piszę: "niesamowita panorama współczesnego społeczeństwa polskiego, saga warszawskich uliczek, w której niczym w uwerturze do »Tannhäusera« wesoły, podniosły nastrój, tak zachwycający, gdy trwa, może się w kilka chwil zamienić w swoje ponure odbicie – i odwrotnie, głupie rozterki oraz pusta melancholia są tutaj zaćmiewane przez pospolite radości (koleżanka spytała mnie, co to »Tannhäuser«). Galeria bohaterów - jak u Dostojewskiego wahających się między zbrodniarzami bez sumienia a delikatnymi marzycielami, niszczonymi przez los - poprowadzi nas do zadymionych klubów, na poddasza osiemnastowiecznych kościołów, do służbowych zapleczy centrów handlowych", itd., itp...

Nie wiedzieć czemu, koleżance nie udało się ukończyć tej powieści (nawet wtedy, kiedy pożyczyłam jej płyty z "Tannhäuserem"). W każdym razie epizod ten przypomniał mi się żywo, kiedy czytałam "Doktora Faustusa". Jedną z wielu wspaniałych cech książki Manna są opisy utworów muzycznych. Znajomość podstawowej terminologii się przydaje – ale ja nie do końca tę terminologię opanowałam (prawie wcale, cóż), a mimo to trudno nie pojąć takich fragmentów, jak ten: "(...)kończy się cały utwór wysokim »g« wiolonczeli: ostatnie słowo, ostatni powiewny dźwięk, rozpływający się z wolna (...). Potem już więcej nic – noc i milczenie. Ale ten dźwięk zawieszony, pobrzmiewający pośród milczenia, dźwięk, który już nie istnieje, którego dusza jedynie jeszcze nasłuchuje, a który był pogłosem żałoby, nie jest nim już, odmienił sens swój, świeci jako światło wśród nocy"[2].

Tomasz Mann pewnie chciał kiedyś zostać kompozytorem. Zawsze kochał muzykę; zaś dzieła Ryszarda Wagnera nie tylko uwielbiał ("Z przejęciem rozkoszowałem się od dawna ulubioną muzyką" [3], "Wzruszenie samą muzyką. Harmonia słodkich dźwięków"[4] – pisał w dziennikach o "Lohengrinie" i "Parsifalu", liczne są też jego zachwyty nad "Pierścieniem Nibelunga"), ale też pozwolił, żeby te dramaty muzyczne za sprawą motywów przewodnich wpłynęły na jego literaturę. No, a gdy pisarz w swoich dziełach  l i t e r a c k i c h  w tak dokładny sposób inspiruje się muzyką, to jednak coś znaczy. Więc Mann opisuje swoje wymarzone utwory muzyczne; i co? To niby łatwe, prawda?

Niby łatwe... o, ale nie tak łatwo umieścić te dzieła w kontekście, w kontekście, zauważmy, niejednoznaczym: ponieważ z jednej strony mamy tutaj kolejną wersję mitu Fausta, mitu, który trudno nam docenić, bo nigdy do nas całkowicie nie przesiąkł – z drugiej strony zaś zupełnie osobny byt Adriana Leverkühna, będącego kimś pomiędzy Nietzschem a Beethovenem, najpierw genialnym, dumnym dzieckiem, potem jeszcze bardziej genialnym i dumnym, a w dodatku zimnym młodzieńcem, wreszcie coraz bardziej zamkniętym sobie twórcą coraz doskonalszych dzieł; człowiekiem kroczącym na granicy obłędu, nie: nad przepaścią, "czeluściami piekieł". I tutaj przypomina mi się dość humorystyczne powiedzenie - staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy krok naprzód!... Bo przecież książka Manna nie jest trupio poważna. Jest trupio zabawna. Tylko chwilami, ale jest, żeby przypomnieć choćby historię z wnukiem Schillera i myszą zamiast klejnotu.

Ale jest jeszcze – jeśli można tak powiedzieć – trzecia strona. Faust jest Leverkühnem i Leverkühn jest Faustem; ale dodajmy jeszcze, że narrator kocha Leverkühna, a autor kocha Niemcy, autor jest w naturalny sposób tożsamy z narratorem, Niemcy są tożsame z Leverkühnem, więc: Niemcy są tożsame z Faustem – Niemcy, właściwie Trzecia Rzesza, której klęskę opisuje narrator, przyjaciel Leverkühna, piszący jego biografię w ostatnich latach wojny i tuż po niej - Niemcy zawarły  p a k t  z  d i a b ł e m. Niemcy są doktorem Faustusem w ostatnim utworze, to dla Niemiec jest to pełne nadziei "wysokie g". Spójrzmy na Niemcy: nadzieja była płonna? Gospodarczo nie jest źle, jest świetnie. A poza tym? - Czy nam jest dane to osądzić?...

Bardzo lubię sposób, w jaki Mann opisuje wygląd poszczególnych postaci, i lubię ten sposób tak samo aż od "Buddenbrooków"; a zwłaszcza zachwyca mnie to, jak autor zwraca uwagę na oczy. W "Buddenbrookach" były niebieskie cienie wokół oczu Gerdy i Hanno, w "Czarodziejskiej górze" kirgiskie oczy Kławdii Chauchat, w "Doktorze Faustusie" znajdujemy nowy motyw: matka Adriana ma oczy czarne, zaś jego ojciec – niebieskie. Tęczówki samego Leverkühna mają nieokreśloną barwę, jakąś taką szaro-niebiesko-zieloną, jakby pomieszaną. Wkrótce w życiu kompozytora pojawi się więcej oczu promiennie błękitnych i smoliście czarnych, nawet jedne podobne (szaro-niebiesko-zielone); pod koniec jednak ostaną się już tylko wyjątki.

Czytając "Doktora Faustusa", przyłapałam się na pewnej refleksji: w "Buddenbrookach" mieliśmy upadek, nawet w tytule. W "Czarodziejskiej górze" – świetnie przedstawioną chwilę przed upadkiem. A "Doktor Faustus"? Czy to nie dzieje mitu, człowieka, narodu już jakby po upadku, po tym momencie kulminacyjnym? Zimna osobowość Adriana Leverkühna walczyła całe życie. Już jako nastolatek wyrzekł się "ciepła obory" dla ciekawości, i stawiał ciekawość ponad miłością jako uczucie silniejsze. W końcu, po tym całym zimnie, napisał dzieło życia. I co wtedy? Upadł?

Co prawda o Mahlerze w "Doktorze Faustusie" jest niewiele, ale kantaty, oratoria Leverkühna – według ich opisów – przywodzą mi na myśl te różne "Pieśni o ziemi", i oczywiście VIII Symfonię, "symfonię tysiąca", dwuczęściową: w pierwszej części mamy średniowieczny hymn "Veni Creator Spiritus", w drugiej – finał "Fausta" Goethego[5]. Jest tam nawet motyw swoją prostotą przypominający złowieszcze h-e-a-e-es "hetaery esmeraldy"; ale całość kończy się optymistycznie, wyniesieniem Fausta do nieba, radosną apoteozą, "wieczną kobiecością". Ta droga – jedna z wielu faustowskich dróg – mogłaby być drogą Leverkühna.

Czy jest to kolejna mylna interpretacja skomplikowanej powieści, której ostateczne znaczenie było trudne do ogarnięcia nawet dla samego Manna? Być może; cóż, nie wiem. Ale wiem, że pragnę gorąco polecić "Doktora Faustusa". Nie uważam, żeby był nudny, mówiąc szczerze, przeczytałam go lekko (ale pamiętajcie, że mam za sobą lekturę nieukończonego "Lucjana Leuwena" Stendhala i że ta lektura przyniosła mi pewną przyjemność ;)). Uważam, że to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam – o ile nie najlepsza – książka wielka, tragiczna, świetnie napisana, wielowymiarowa... oczywiście, nie musicie podzielać mojego zdania. Ale przeczytać nie zaszkodzi, prawda?



---
[1] Fragment podtytułu powieści: "Żywot niemieckiego kompozytora Adriana Leverkühna [,opowiedziany przez jego przyjaciela]" - w oryginale. Ten "Tonsetzer" jest ważny, ponieważ nie jest to dokładnie "kompozytor", tylko "ustawiacz głosu". Kolejna rzecz do przemyślenia ;).
[2] Tomasz Mann, "Doktor Faustus", przeł. Maria Kurecka i Witold Wirpsza, wyd. Świat Książki, Warszawa 2003, str. 563.
[3] Tomasz Mann, "Dzienniki. 1918-1921", przeł. Irena i Egon Naganowscy, wyd. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1995, str. 157.
[4] Tamże, str. 13.
[5] Visconti, kręcąc "Śmierć w Wenecji", też tak stwierdził. Może wobec tego moja interpretacja nie jest tak oderwana i nie wynika jedynie z lekkiego otumanienia wysłuchaniem całej drugiej części "symfonii tysiąca", niektórych fragmentów po parę razy :).

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 24309
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 26
Użytkownik: Kuba Grom 31.12.2007 13:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Swego czasu moja koleżank... | Marie Orsotte
ciekawa recenzja, prawie jak felieton.
Użytkownik: verdiana 31.12.2007 14:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Swego czasu moja koleżank... | Marie Orsotte
Znakomita recenzja znakomitej książki. Gratuluję! :D
Użytkownik: Marie Orsotte 31.12.2007 16:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Znakomita recenzja znakom... | verdiana
wow, dziękuję :]
Użytkownik: cypek 31.12.2007 23:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Swego czasu moja koleżank... | Marie Orsotte
Postaram się przeczytać.Tak na marginesie, jesteś niesamowicie dojrzala.
Użytkownik: Bozena 01.01.2008 21:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Swego czasu moja koleżank... | Marie Orsotte
Marie – uznanie; wspaniała recenzja!

A tutaj troszkę dodatków, które wydają mi się w kontekście Twojego tekstu na miejscu, chociaż nie mówią wprost o recenzowanej książce (jej akurat nie czytałam).

Muzyka Ryszarda Wagnera, którą „rozkoszował” się Tomasz Mann oddaje chaos naszej egzystencji, zwykle prowadzi ona w rejony mroczne, a zatem
„... nie zawsze bywa »piękna«; nieraz odzywają się w niej dźwięki chrapliwe, nieczyste, dysonansowe – boć w dysonanse bardziej obfituje ludzki los niźli w jasne harmonie...” *
Tak mówił Ireneusz Kania (ja zupełnie na muzyce się nie znam :)); i powiadał on także, że „Zmierzch bogów” Wagnera jest chyba najbardziej wstrząsającą muzyką żałobną i najpiękniejszą jednocześnie – jaką kiedykolwiek napisano. I właśnie ze „Zmierzchu bogów” - ostatnia nuta, zwana też „srebrną nutą”, ten czysty ton, zawieszony, a ledwo słyszalny w ciszy - symbolizuje ocalenie. Zbawienie (od strony religii). Wyzwolenie (od strony filozofii). Nadzieję. „Wysokie – g”?

Marie, eseje Ireneusza Kani: „Ścieżka nocy” są rewelacyjne; skuś się :); może nie całość zainteresuje Ciebie, ale tekst o Wagnerze z pewnością tak; możliwe też, że wtedy śmielej wnikniesz w inspiracje T. Manna, w motyw upadku też, i zrewidujesz własną interpretację; Kania na przykład mówił, że gdy Brunhilda (ulegając wcześniej grzesznej miłości Zygfryda) w akcie trzecim „Zmierzchu bogów” upada, to znaczy, że jest to przesłanka zrozumienia; i wiele więcej mówił, pasjonująco mówił...

„Pełna zasmucenia miłość i najgłębsze cierpienie otworzyły mi oczy; zobaczyłam jak kończy się świat” (z pieśni Brunhildy).

Jeśli w „Parsifalu” (bo w „Pierścieniu Nibelunga” i ból jest, i ekstaza) pobrzmiewają naprawdę „słodkie” dźwięki - jak pisał w dziennikach T. Mann - to wyrzeczenie się przez Wagnera kobiety (Matylda Wesendonk), którą kochał - musiało mu sprawić niewymowną ulgę, nie wiem, ale może też trzeba zwrócić uwagę, że czas „Parsifala” jest również czasem powrotu Wagnera do chrześcijaństwa (wcześniej jego religią był buddyzm), czasem kresu wędrówki po „labiryncie”, jak to ujął Kania. Dlaczego piszę o tym? Bo łabędź, najdoskonalszy łabędź w „Upaniszadach” to symbol ascety, który wyrzekł się świata i wędruje sobie wolny... wolny jak ptak; Parsifal przywraca zabitego łabędzia – życiu!

I na koniec intrygujący mnie cytat o walce ducha i materii w muzyce Ryszarda Wagnera (interpretacja):

„Tak długo, jak poddajemy się głosom ciała, będziemy pośród bytu ułomnego, idziemy ku zatraceniu. Gdy jednak zaczniemy żyć »wolą ducha«, wchodzimy w okrąg spokoju. Ale droga jest jedna: przez bramę wyrzeczenia, rezygnacji”. *

Tak, jak uczyniła Izolda, jak uczynił to Parsifal. No cóż...?

Marie, to nie pierwsza Twoja świetna recenzja. Nic, tylko będę obserwowała Twój... los.:) Powodzenia.
-----
* Ireneusz Kania „Ścieżka Nocy”, wybór i opracowanie Łukasz Tischner, wyd. Znak, Kraków, 2001.
Użytkownik: cypek 02.01.2008 21:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Marie – uznanie; ws... | Bozena
Twoja też dużo wnosi.Jakie to szczęscie czytac tak pięknie napisane recenzje.Oglądałem Zmierzch bogów i Parsifala,muzyka jest piękna ale zeby to wszystko jeszcze zrozumieć,muszę wiele literatury przeczytac.
Użytkownik: Bozena 03.01.2008 02:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Twoja też dużo wnosi.Jaki... | cypek
:))
Użytkownik: Marie Orsotte 03.01.2008 19:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Marie – uznanie; ws... | Bozena
>>>Marie, eseje Ireneusza Kani: „Ścieżka nocy” są rewelacyjne; skuś się :)
Jak mi się uda zdobyć, to na pewno

>>> (ulegając wcześniej grzesznej miłości Zygfryda)
Bo ja wiem, czy ta miłość była taka grzeszna?* Tu się z panem Kanią nie zgodzę :) III akt "Zygfryda":
"Zygfryd:
Chwała słońcu,
co nad nami lśni!
Chwała światłu,
co pokonuje noc!
Chwała światu,
na którym żyje Brunhilda!
Zbudziła się, żyje,
uśmiecha się do mnie.
Promiennie oświetla mnie
gwiazda Brunhildy!
Oboje (tj. Zygfryd i Brunhilda):
Ona/on jest moja/mój na wieczność,
moja/mój zawsze,
moje dziedzictwo, własność
moja/mój jedna/jeden i cała/y:
świetlista miłość,
roześmiana śmierć!
(Brunhilda rzuca się w objęcia Zygfryda. Kurtyna opada.)**

>>>chociaż nie mówią wprost o recenzowanej książce (jej akurat nie czytałam).
Nie pozostaje mi nic, jak tylko jeszcze raz zachęcić ;)

>>>bo w „Pierścieniu Nibelunga” i ból jest, i ekstaza
jak dla mnie - tam jest wszystko :D

>>>to wyrzeczenie się przez Wagnera kobiety (Matylda Wesendonk), którą kochał - musiało mu sprawić niewymowną ulgę
o, to może być ciekawe. Sprawa M. Wesendonk zastanawiała mnie bardzo jakiś czas; w końcu stwierdziłam po prostu, że Wagner nie kochał jej tak bardzo, jak się uważa (może i była inspiracją dla "Tristana...", ale gdyby okazała się wcieleniem Izoldy, to Wagner raczej by jej nie opuścił ;)) - no, ale to takie pół-wyjaśnienie.

>>>"Tak długo, jak poddajemy się głosom ciała, będziemy pośród bytu ułomnego, idziemy ku zatraceniu."
Będę musiała pokazać ten cytat swojej koleżance; roześmiała się, kiedy jej powiedziałam, że "Tannhaeuser" "kończy się szczęśliwie, chociaż główni bohaterowie giną na końcu"... "Tristan" jest co prawda b. pesymistyczny, ale trudno mi powiedzieć, żeby kończył się dla bohaterów źle. Innej drogi, niż śmierć, nie mieli.

>>>Tak na marginesie, jesteś niesamowicie dojrzala. [cypek]
Z tą dojrzałością różnie bywa ;)

* chyba, ze przez "grzeszną" rozumie każdą miłość inną od platonicznej (wątpię)
** mogłabym to wkleić jeszcze z wypowiedzią Brunhildy i oryginałem, ale i tak zajęło mi to dużo miejsca. Tłumaczenie jest moje, b. kiepskie i dokonywane po części z angielskiego (zwrot "rzuca się w objęcia" przepisałam wprost ze słownika ;)). Zainteresowanych odsyłam na http://rwagner.net (beznadziejna grafika, ale tłumaczenie wszystkich librett na angielski i włoski z tekstem oryginału oraz tłumaczenia na tej samej stronie). Jak ktoś zna trochę niemiecki, to polecam http://richard-wagner-werkstatt.com - są wszystkie motywy przewodnie, różne wykonania wielu oper do posłuchania, śmieszny obrazkowy Ring (tj. Pierścień Nibelunga) i nawet quiz z cytatami :]
Użytkownik: Bozena 06.01.2008 16:08 napisał(a):
Odpowiedź na: >>>Marie, eseje ... | Marie Orsotte
1/
>>> (ulegając wcześniej grzesznej miłości Zygfryda)

”Bo ja wiem, czy ta miłość była taka grzeszna?* Tu się z panem Kanią nie zgodzę :)”

Zdanie pierwsze jest jakby wątpliwością, zaś drugie - w tej samej kwestii - jest już kategorycznym stwierdzeniem niezgody ze słowami Ireneusza Kani, stwierdzeniem dopełnionym fragmentem z III aktu „Zygfryda”, choć, w moim odczuciu, swoją zawartością fragment ten nie uzasadnia Twych słów – zaprzeczenia.

Chciałabym bardzo delikatnie, najdelikatniej jak potrafię, podzielić się z Tobą moim doświadczeniem: już dawno się nauczyłam (duża jest tutaj zasługa M. Prousta), że powinnam starać się unikać kategorycznych stwierdzeń, zwłaszcza wtedy, gdy źródło, z którego mam je wywieść nie jest mi znane (dlatego tak usilnie zachęcałam Ciebie do lektury „Ścieżki nocy” Ireneusza Kani); bo niewiele jest mi znane, a gdybym twierdziła odwrotnie - nikt mi nie uwierzy, bo to niemożliwe jest. Żałuję, że nie mam przy sobie książki I. Kani (pożyczałam ją ongiś od Ecriture, i dawno ją już zwróciłam), mogłabym wtedy ponownie wtopić się w tok myśli autora o „grzesznej miłości” Zygfryda i zacytować argumenty. Ale powiem od siebie, że odniosłam wrażenie, iż Ireneusz Kania wiedział co mówił, wiedział co pisał...

W dużym, bardzo dużym skrócie - bo całej tetralogii omawiać tutaj nie będziemy na pewno – chcę powiedzieć, że w moim rozumieniu, chociaż na bazie skąpego jeszcze materiału, w tym przypadku „grzeszna miłość” wiąże się nie tylko z tym, że Brunhilda, wedle legendy: „Pieśni o Nibelungach” („Zygfryd” jest drugą częścią „Pierścienia Nibelunga”), była walkirią o boskiej naturze (a wszystkie walkirie to dziewice, bo „czyste” być musiały, by nie utracić boskiej mocy), ale także i z tym, że była ona córką boga wojowników, Zygfryd zaś - jego wnukiem. Brunhilda ukarana przez ojca snem, letargiem właściwie - ukarana za nieposłuszeństwo swoje, za pomoc w walce innemu człowiekowi niż jej nakazał - z którego Zygfryd pocałunkiem budzi ją, doznaje zauroczenia... i traci swój pas, na szepty alkowy tłumacząc: pas cnoty; pas, który wcześniej zapewniał jej niezwykłą boską siłę. „Grzeszny”, „nieczysty” pocałunek Zygfryda, którym zdobywa on kobietę stoi w opozycji z późniejszym odtrąceniem przez Parsifala Kundry („Parsifal” jest ostatnią częścią tetralogii), jego rezygnacją z „nieczystej” rozkoszy cielesnej, w imię zbawienia. Kuszenie Parsifala przez Kundry (pocałunek Kundry jest tożsamy z pocałunkiem Zygfryda), przez kobietę będącą symbolem „wiecznej kobiecości” - w tak rozumianej przestrzeni miłości i jednocześnie przestrzeni łaski - w legendzie o bogach, boginiach, półboginiach i osobach świeckich - „nieczyste” jest, słowem: „grzeszne” jest.

Fakt, że Brunhilda w III akcie „Zygfryda”, gdzie brak jest jeszcze przestrzeni łaski „rzuca się w objęcia Zygfryda” nie dziwi mnie wcale, bo to jest akt przebudzenia, wzajemnego zauroczenia, i narodziny a potem przysięga dozgonnej miłości.

Ale już tam, w tym III akcie „Zygfryda”, pojawia się „roześmiana śmierć”; a to oznacza, ni mniej, ni więcej, że prawdziwa miłość, wedle Wagnera, tragiczna zawsze jest, i już na swoim początku niesie ona wizję przeszkody, niespełnienia... dramatu (identyczne zdanie w tej kwestii ma na przykład Octavio Paz, uzasadniając je w dziele: „Podwójny płomień: Miłość i erotyzm”).

Toteż - w tak rozumianej przestrzeni będącej między innymi owocem inspiracji legendami - nie powinno się zaprzeczać słowom Ireneusza Kani, przynajmniej do chwili zanim źródło narodzin tych słów nie zostanie poznane. Tak myślę.

„Przestrzenią czas się stał” [R. Wagner]

Trzeba pamiętać także, że Brunhilda czuła się oszukana przez Zygfryda. Dlaczego? Całości dramatu nie podejmuję się opowiadać, sygnalizuję tylko.

No i, trzeba pamiętać koniecznie nam o kolejności powstawania tetralogii, i o tym, że twórczość Wagnera o podłożu buddyjskim, ale też na gruncie filozofii Schopenhauera (wola życia, mocy) inspirowana mitami, legendami, historią, osobistymi przeżyciami... tworzy jedną wielką całość, wyraża ona wędrówkę człowieka po „ścieżce nocy”, nie po ścieżce światła a nocy właśnie, gdzie możliwe jednak jest odnalezienie „srebrnej nici” (nadziei), czystego akordu C-dur u Wagnera, „wysokiego-g” z Twojej recenzji; i o tym właśnie, też o motywie upadku miałam nadzieję porozmawiać; lecz istota wyszła poza tekst, boś skupiła uwagę na ujętych w nawiasy moich wypowiedziach ;), które były tylko łącznikami (istotnymi też, choć mniej) wiodącymi do sedna.
-----
2/
>>>chociaż nie mówią wprost o recenzowanej książce (jej akurat nie czytałam).

”Nie pozostaje mi nic, jak tylko jeszcze raz zachęcić ;)”

Dziękuję, może kiedyś rzeczywiście przeczytam polecaną przez Ciebie lekturę, tymczasem tonę w polecankach bardziej mnie „pociągających”. :)
------
3/
>>> (bo w „Pierścieniu Nibelunga” i ból jest, i ekstaza)

”jak dla mnie - tam jest wszystko :D”

:(
Z kontekstu mojego zdania wynika, ze skrót myślowy: ból i ekstaza – zawarty w nawiasie, bo w istocie prowadzący jedynie do zasadniczej myśli - oznacza wszystkie uczucia właściwe człowiekowi: trwogę, odwagę, strach, cierpienie, smutek, łzy, rozkosz, radość, miłość, zazdrość... i co tylko jeszcze.
------
4/
>>>to wyrzeczenie się przez Wagnera kobiety (Matylda Wesendonk), którą kochał - musiało mu sprawić niewymowną ulgę

”o, to może być ciekawe”.

Z pewnością może być ciekawe, ale u Ireneusza Kani niewiele w tej materii znajdziesz. Ulga Ryszarda Wagnera po wyrzeczeniu się Matyldy – jest li tylko moim przypuszczeniem.

Wydaje mi się, że Ryszard Wagner cierpiał bardzo, i bardzo szarpał się z tą miłością, właściwie z nieustanną świadomością jej utraty się szarpał, bo w to, że kochał Matyldę szczerze – nie wątpię wcale; nikt lub prawie nikt nie buduje podobnego do „Tristana i Izoldy” pomnika osobie niekochanej.

Ona była mężatką, on żonaty; istniało też sporo przeszkód innej natury; nie mogli zatem cieszyć się miłością w świetle dnia. Dlatego wspomniana przeze mnie „srebrna nić” znamionuje obok zbawienia, wyzwolenia... także nadzieję na to, że może ludzkość zacznie cieszyć się wreszcie miłością; prawdziwą miłością (podkreślam), pełną miłością także w świetle dnia, bo inaczej - zasmucimy się, bo ludzkość zasmuci się na amen; najcudowniejszym bowiem marzeniem człowieka jest marzenie o miłości właśnie.

Ireneusz Kania powiada, że o życiu Wagnera więcej wiemy dopiero od roku 1975, a to dzięki odnalezionym zapiskom jego i jego żony Cosimy. Nie znam tych zapisków; podpowiadam po prostu.
-------
5/
>>>"Tak długo, jak poddajemy się głosom ciała, będziemy pośród bytu ułomnego, idziemy ku zatraceniu."

”Będę musiała pokazać ten cytat swojej koleżance; roześmiała się, kiedy jej powiedziałam, że "Tannhaeuser" "kończy się szczęśliwie, chociaż główni bohaterowie giną na końcu"... "Tristan" jest co prawda b. pesymistyczny, ale trudno mi powiedzieć, żeby kończył się dla bohaterów źle. Innej drogi, niż śmierć, nie mieli”.

Cytat - interpretacja jakby w główce od szpilki konkluzji Wagnera - jest ważny i gęsty w wymowie, intryguje mnie on na tyle, na ile nie przystaje w do rzeczywistości. Człowiek podlegał, i będzie podlegał potrzebom i uniesieniom ciała (także bez miłości), i skoro, w takim razie, idziemy ku zatracie – to, kto wie, może innej drogi nie ma; nam – ludziom nie dane są z natury nieustanne rezygnacje i wyrzeczenia nawet za cenę pewności zbawienia.

Ale... Wagner – ostatecznie chrześcijanin - wyraził jednak nadzieję... A w jaki sposób – pomijając tutaj pragnienie zbawienia - jeśli nie przez pełną miłość ta nadzieja miałaby stawać się? To prawda, że pragnął on, aby przestrzeń duchowa ludzi była czysta, większa, otwarta na możliwe spełnienia duchowe, lecz musiał wiedzieć, przeczuwać też, choćby wspierając tę wiedzę własnym doświadczeniem, że jeśli ludzkość, a w niej pojedyncze jednostki, które pokochają prawdziwie będą mogły w końcu cieszyć się miłością w świetle dnia (mowa tu o tragicznych dotąd, wedle niego, miłościach), to i z pewnością jednostki te nie pogardzą ciałem...

Wydaje mi się, że treść powtórzonego wyżej cytatu - nie powinna Twojej koleżanki pobudzić do śmiechu; no cóż, kiedyś śmiała się ona w miejscu, gdzie do śmiechu daleko, bo może nieświadomie czyniła to, bo może nie wiedziała jeszcze, że śmierć bywa zbawieniem, wyzwoleniem... Wyzwoleniem od cierpień: naszych - nie do wytrzymania często – wszelkich ziemskich niedogodności.
--------
Forma, którą przyjęłaś, Marie (nie potrafię w tej formie pisać, ale to nie Twoja wina), acz stosowana i dopuszczalna, nie pozwoliła mi na płynną wypowiedź, i tekst rozstrzelił się, a zasadnicza treść dyskursu, w moim rozumieniu, na który miałam nadzieję, pozostał poza tekstem, a szkoda; ustosunkowałam się zgodnie z Twoimi sugestiami niemal tylko do moich nawiasowych zdań. Zasmucę się na amen.;)
-------------------------------
„Każde pisanie, które jest mową do rzeczy, jest utulaniem milczenia w słowach, czyli jest poezją...“ [K.Rutkowski]
-------------------------------





Użytkownik: Marie Orsotte 06.01.2008 22:15 napisał(a):
Odpowiedź na: 1/ >>> (ulegaj... | Bozena
[Następująca wypowiedź rozpoczęta została z intencją spójności i jasności... zobaczymy, ile z tego zostanie na końcu.]
Faktycznie, prawdziwa miłość wg Wagnera to miłość tragiczna; tragiczna - przypomina mi się lekcja polskiego o "Antygonie". Nie chcę tutaj stwierdzić, że "Antygona" łączy się w jakikolwiek sposób z "Pierścieniem Nibelunga" (poza tym, że i to, i to jest tragiczne, a "Pierścień" miał podobno przypominać greckie ceremonie teatralne z "Zygfrydem" jako komedią... taaak, typowa komedia ;)) - ale z tamtej lekcji wyniosłam pojęcie tragedii jako czegoś nieuniknionego (pojęcie, być może, spaczone). Los Brunhildy jest nieunikniony i winy Zygfryda w tym niewiele; utrata dziewictwa była istotą kary Wotana. Przecież początkowo nie myślał on nawet o magicznym ogniu, tak że każdy (!) mógł obudzić byłą walkirię i ją poślubić. Cofając się jeszcze wcześniej - Brunhilda nie mogła nie bronić Zygmunda i Zyglindy (rodziców Zygfryda), którzy z kolei nie mogli się w sobie nie zakochać - itd., itp... Ale nie chcę dalej polemizować z panem Kanią. Być może przekonałby mnie, gdybym zdobyła jego książkę; zresztą mam wrażenie pewnej nierówności sił między mną a człowiekiem o dobre pół wieku starszym i - nie chcę myśleć, ile razy - mądrzejszym ;)
"najcudowniejszym bowiem marzeniem człowieka jest marzenie o miłości właśnie." I największym [oż no, jednak nie udało mi się zachować spójności i rzeczowości... ale pod koniec będzie coś na temat. Na pewno. Takiej metody "dyskusji" przez internet nauczyłam się z paroma osobami, które metodę taką preferowały - faktycznie, jest to trochę męczące, bo czasem odpowiadająca osoba skupia się na szczegółach, pomijając główną myśl wypowiedzi]. Chociaż jak patrzę na wielce subtelne towarzystwo spod bliskiego mojej szkole trzepaka, budzą się we mnie wątpliwości ;)

>>> „Każde pisanie, które jest mową do rzeczy, jest utulaniem milczenia w słowach, czyli jest poezją...“ [K.Rutkowski]
Ostatnio wolę prozę... :)

>>>nie pozwoliła mi na płynną wypowiedź, i tekst rozstrzelił się, a zasadnicza treść dyskursu, w moim rozumieniu, na który miałam nadzieję, pozostał poza tekstem, a szkoda; ustosunkowałam się zgodnie z Twoimi sugestiami niemal tylko do moich nawiasowych zdań. Zasmucę się na amen.;)

ojej, to na pewno nie było moją intencją - zawsze miałam problemy z pisaniem na temat, o czym świadczyć może moja stara (sprzed paru miesięcy), b. długa jak na biblionetkę recenzja "Zbójców"; a jest to recenzja wielokrotnie ucinana...

Powrót do Głównego Tematu (!!!)
Jeśli istnieje jakaś uniwersalna prawda, to na pewno smutek Brunhildy w jej ostatniej pieśni i zimno Adriana Leverkuehna są bliżej jej poznania niż nasze codzienne, płytkie radości. Mówię: płytkie - bo nawet w tych pozornie najgłębszych, wychwalanych przez różne pogodne filozofie, poglądy na świat (jak np. w radości matki trzymającej dziecko w ramionach) - znajduje się zapomnienie (matka taka zapomina, że ileś tam tysięcy matek na świecie przeżyło wczesną śmierć swoich dzieci), leżące głęboko w naszej naturze. Być może w tym zapominaniu leży nasza moc. Wszyscy idziemy ścieżką nocy, jak postaci "Pierścienia" - możemy tylko nocy nie dostrzegać. Gdybyśmy poznali wszystko i to wszystko na zawsze zapamiętali, prawdopodobnie (prawdopodobnie, nie - na pewno) nie moglibyśmy się więcej cieszyć; ale człowiek tak już ma, że jest wielkim egoistą; nie w sensie myślenia i przejmowania się tylko sobą, ale innymi ludźmi, których przyjął do swojej świadomości - bo niby dlaczego przeżywamy tak lekko śmierć tysięcy ludzi gdzieś tam, a tak ciężko śmierć jednej ukochanej osoby? Ale dobra, bez dygresji, wróćmy do sedna sprawy i w końcu ją podsumujmy:
oba utwory - "Doktor Faustus" i "Pierścień Nibelunga" - w sumie tragiczne - zawierają nadzieję na końcu. Nadzieja jest piękna i nie da się jej uniknąć. Nadzieja jest poruszająca i gdyby nie ona, oba dzieła byłyby w sumie trudne do przełknięcia. Na końcu tyleż mniej skomplikowanych "Cierpień Wertera" nadziei nie było - i co się stało z pewnym procentem czytelników? Podążyli za bohaterem. Ostatnie zdanie wyszło ironicznie; cóż. Nie mogę ciągnąć dalej, bo:
a) wychodzi mi coś dziwnego
b) matematyka (...) czeka
c) przeróżne połączone ze mną więzami krwi jednostki dobijają się do internetu.
Podsumowując ostatecznie: srebrna nadzieja jest udziałem każdego - nawet tak skażonych niegdyś Niemiec. I będziemy zwiedzać bunkier Hitlera na Mazurach razem, polskie i niemieckie wycieczki, bo nadzieja się spełniła, nie po raz pierwszy i ostatni. A końcówka VIII symfonii Mahlera, człowieka zdradzanego przez żonę i umierającego z nikłą - ale jednak! - nadzieją, że jego dzieła zostaną docenione, więc ta końcówka świetnie nadzieję wyraża. Nadzieję przez miłość a la das Ewig-Weibliche, wieczna kobiecość :)
W każdym razie dziękuję za ciekawe cytaty i przepraszam za mój problematyczny sposób pisania :)
Użytkownik: Bozena 06.01.2008 23:41 napisał(a):
Odpowiedź na: [Następująca wypowiedź ro... | Marie Orsotte
Uśmiechnęłam się. Nie zasmucę się na amen.
Brawo, Marie. Mądre i piękne (spójne :)) podsumowanie. Brawo.


Użytkownik: Marie Orsotte 13.01.2008 19:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Uśmiechnęłam się. Nie zas... | Bozena
:)
Użytkownik: Method 02.01.2008 22:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Swego czasu moja koleżank... | Marie Orsotte
Ciekawe spostrzeżenie dotyczące oczu. Muszę przeczytać, zaintrygowało mnie to :D
Użytkownik: jolietjakeblues 03.01.2008 19:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Swego czasu moja koleżank... | Marie Orsotte
Rzeczywiście, recenzja świetna. Gratuluję. Chylę głowę przed oczytaniem, kulturą i rozumieniem literatury.
Użytkownik: Krzysztof 06.01.2008 18:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Swego czasu moja koleżank... | Marie Orsotte
Gratuluję napisania świetnego tekstu. Twoja znajomość literatury faktycznie robi wielkie wrażenie.
Chyba zzieleniałem z zazdrości:)
Użytkownik: Marie Orsotte 13.01.2008 19:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Gratuluję napisania świet... | Krzysztof
Jaka znajomość literatury? :) Wydaje mi się, że przeczytałam w życiu więcej poradników o winach (a widziałam ich góra trzy) niż dzieł literatury iberoamerykańskiej... inna sprawa, że póki co mało się tym przejmuję ;)
Użytkownik: Krzysztof 04.02.2008 21:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Jaka znajomość literatury... | Marie Orsotte
Ja nie przeczytałem żadnego, więc Twoja znajomość nadal jest lepsza:)
Nie znam też żadnego dzieła Wagnera, a przed poznaniem powstrzymuje mnie obawa rozczarowania. Jego dzieła wydają się być dla mnie zbyt trudne, ale kiedyś rzucę się na głęboką wodę, to znaczy, chciałem napisać, kupię coś Wagnera.
Użytkownik: Marie Orsotte 03.03.2008 21:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja nie przeczytałem żadne... | Krzysztof
Jeśli mogę coś doradzić - nie kupuj od razu "Tristana i Izoldy" i nie próbuj tego odsłuchać jednego wieczora: sama nie próbowałam (być może bym się zachwyciła od razu, nie wiem), ale słyszałam o paru osobach, które w ten sposób zraziły się do Wagnera i opery niemieckiej w ogóle ("bo to ciężka muzyka była"). Tzw. składanki naprawdę nie są takie złe, przynajmniej na początek. W moim przypadku składanka "Hildegard Behrens sings famous cośtam", ściągnięta z internetu za dwa dolary (!!!) przekonała mnie nie tylko do Wagnera, ale i do opery w ogóle (skutkiem ubocznym -? - jest to, że nadal Wagnera lubię najbardziej ;)). Swoją drogą pani Behrens to świetna śpiewaczka, o czym dowiedziałam się dopiero potem. Kiedy pierwszy raz odsłuchałam ballady Senty z "Latającego Holendra" myślałam, że to coś z jodłowaniem, bo zaczynało się od "Johohoe!"... Parę miesięcy od tego momentu pierwszy raz usłyszałam "Tristana" w całości znając dokładnie treść z cytatami oraz niektóre fragmenty i zachwyciłam się. Aha, trochę wcześniej kupiłam sobie "Tannhaeusera" - jest bardzo... przyjemny, a przy tym ma w sobie pewną moc późniejszych dramatów muzycznych i chyba jest dobry na początek.
Z takim kupowaniem od razu całych oper trzeba też pamiętać, że to spory wydatek (przynajmniej dla moich funduszy :)). Z kolei szkoda kupować słabsze tańsze nagranie (które i tak jest drogie) zamiast droższego lepszego i potem żałować. Komentowana dyskografia różnych oper po angielsku: http://www.geocities.com/rmlibonati/reopera.html (nie zgadzam się z oceną Windgassena w "Tristanie"! on jest niesamowity!!! ^^). Dużo b. ciekawych omówień jest na amerykańskim amazonie.
Coś podobnego (osłuchiwanie fragmentów) mam teraz z Schoenbergiem (idę na Gurrelieder w Operze Narodowej, więc pomyślałam, że się "przygotuję") - znalazłam fragmenty tych pieśni na youtube'ie oraz tekst z tłumaczeniem na angielski i teraz słucham piąty raz Karity Mattili jako Tove - po prostu przepiękne, a za każdym razem lepsze :)

Fajnie, że piszemy o "Doktorze Faustusie" xD
Użytkownik: Krzysztof 04.03.2008 14:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli mogę coś doradzić -... | Marie Orsotte
Dziękuję za rady. Właśnie tej ciężkości muzyki obawiam się, niestety, a przy moich zdolnościach językowych z podanych stron angielskojęzycznych nieprędko skorzystam:(
Jeden czy dwa wybrane fragmenty mogłabyś mi przysłać pocztą jako pm3? Proszę.
Użytkownik: Marie Orsotte 16.03.2008 19:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję za rady. Właśnie... | Krzysztof
jasne, tylko podaj maila
Użytkownik: Krzysztof 17.03.2008 11:36 napisał(a):
Odpowiedź na: jasne, tylko podaj maila | Marie Orsotte
Jest na mojej stronie. Dziękuję Ci :)
Użytkownik: Marie Orsotte 22.03.2008 20:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Jest na mojej stronie. Dz... | Krzysztof
zapisałam, jak chcesz, możesz usunąć; nie ma sprawy (;
Użytkownik: baron 15.01.2008 18:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Swego czasu moja koleżank... | Marie Orsotte
Moim zdaniem Mann napisał tylko jedną wielką powieść, za którą zresztą otrzymał Nobla - "Buddenbrooków". Wszystkie pozostałe mniejsze już robią na mnie wrażenie, są artystycznie o niebo słabsze, choć nafaszerowane wiedzą i mądrością do granic możliwości. Co do "Doktora Faustusa" przyznam się, że, mimo iż książkę bardzo lubię, nigdy jakoś nie przemawiała do mnie zasadnicza idea, na której dzieło to zostało oparte, mianowicie utożsamienie Niemiec z losem Leverkuhna. Rozumiem to tak, że Niemcy, podobnie jak bohater "D. F.", podpisały pakt z diabłem, na mocy którego ich krótki los wypełniony miał być doczesną szczęśliwością i twórczą mocą, w zamian zaś za to na koniec czeka je klęska i upadek, diabeł bowiem w odpowiednim czasie upomni się o swój dług. Ale, po pierwsze, Niemcy w momencie podpisania swojego paktu, w 1933, były na skraju ruiny i zapaści, zatem ów desperacki akt zbratania się z mocami piekieł powinien mieć zasadniczo odmienne motywy od tych, którymi kierował się Leverkuhn, od dziecka niezmiennie genialny i niezwykle twórczy. Co jednak ważniejsze, cóż to za dobrodziejstwami obdarzył diabeł swego kontrahenta dając mu jako rękojmię wodza z szkaradnym wąsikiem? Czyż rzeczywiście okres pod rządami faszystów był dla samych Niemców czasem błogosławionego zatracenia się w szczęściu i czerpania z życia pełnymi garściami? To raczej czas terroru i strachu również dla Niemców, o czym Mann, przepędzony z własnego kraju, wiedział chyba najlepiej. Jeśli więc dobrze rozumiem ten faustowski motyw zastosowany do ojczyzny autora "Doktora Faustusa", nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nastąpiło tu pewne pomieszanie pojęć. Ponadto wyjaśnianie barbarzyństwa tego kraju w latach 1933-1945 symbolami i subtelnymi metaforami literackimi wydaje mi się zabiegiem mogącym prowadzić do wytłumaczenia i nawet umniejszenia niezmazywalnej winy ciążącej na tym narodzie już po wszystkie czasy
Użytkownik: Marie Orsotte 18.01.2008 19:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Moim zdaniem Mann napisał... | baron
::w następującej wypowiedzi są dość poważne spoilery::
Ja bym ten pakt z diabłem interpretowała zdecydowanie inaczej. Początek władzy Hitlera symbolizuje dla mnie w książce sama chwila obłędu Leverkuehna; nawet daty są podobne (ostatnie, pożegnalne spotkanie Adriana ze znajomymi ma miejsce w 1930, zaledwie na 3 lata przed pożarem Reichstagu, a jego śmierć fizyczna w 1940, kiedy Niemcy są już całkowicie wplątane w wyniszczającą wojnę). Z kolei jeśli szukać w historii Niemiec tego momentu podpisania paktu, to znalezienie go może być trudne; jeśli spojrzeć szerzej, to faktem jest, że wiek XIX to niesamowity rozkwit niemieckiej kultury (a zarazem rozkwit mannowskiego mieszczaństwa). Trzeba pamiętać, że nie tak łatwo wpleść historię Fausta i Niemiec w jednego Leverkuehna, choćby był nie wiem jak genialny; jeśli o mnie chodzi, znalazłam dwie drogi interpretacji (obie przyjmują, że ostateczne otępienie L. to moment dojścia nazistów do władzy):
1. Adrian L. był genialny już przed podpisaniem paktu (niemiecka kultura rozwijała sie świetnie już przed rokiem 1933, z polityką było gorzej, ale w sumie do I wojny światowej całkiem dobrze); ale podpisuje go w nadziei na uzyskanie jeszcze więcej mocy twórczych (naród niemiecki oddaje się Hitlerowi w nadziei odrodzenia). Pakt, po paru cudownych dziełach wyniszcza go (dopasowanie tego do historii Niemiec wymaga albo pominięcie okresu genialnych dzieł, albo zredukowanie go do bardzo krótkiego czasu narodowej euforii przed rozpoczęciem właściwej polityki nazistowskiej). Potem to, o czym już pisałam: upadek itd. Ta droga przekonuje mnie mniej i w sumie jest dość naciągana.
2. Samego podpisania paktu szukamy na długo przed narodzinami A.L. i rokiem 1933; okresem twórczego rozkwitu jest XIX wiek. Rok 1933 jest wiec nie momentem podpisania samego paktu, tylko momentem, w którym szatan dopomina się o swoje. Wcześniej mamy postępujący antysemityzm wśród wysokich warstw społeczeństwa, powolny upadek mieszczaństwa, dekadentyzm, coraz mniejsze znaczenie tradycyjnych wartości - wszystko to zapowiada tragiczny koniec. Zarażenie syfilisem możemy porównać do romantyzmu - epoki zapoczątkowanej w Niemczech, niby kulturowej, ale mającej w sobie coś z choroby - pełnej cierpień, powstań, wojen, formowania się narodów, których pojęcie - spaczone przez nazistów - przyczyni się potem do czystek na tle rasy. Po I wojnie światowej naród niemiecki domaga się powrotu do dobrobytu, mieszczańskiego porządku - pogrąża się i skazuje na klęskę.
Jakąkolwiek interpretację przyjmiemy, zawsze pozostanie cecha nie do pominięcia - bardzo zespojona z powieścią Manna, z końcową modlitwą Zeitbloma: nadzieja na przebaczenie i zbawienie.

Nie sądzę, żeby Mann chciał usprawiedliwiać rodaków - tym bardzeij że, jak piszesz, sam był przez nich pokrzywdzony. Jako Polacy mamy wyjątkowo czyste "sumienie historyczne": nasz naród niemal zawsze był tym pokrzywdzonym bądź stał po "dobrej stronie". Nie wiem, jak z tym sumieniem u Niemców, ale wątpię, aby winy dziadków mogły na mnie ciążyć "po wszystkie czasy"; trudno winić naszych dzisiejszych sąsiadów za zbrodnie ich przodków (chociaż wszystkie akcje typu odzyskiwanie tzw. Berlinki lub absurdalny Związek Wypędzonych, czy jak to się tam nazywa, są dla mnie jedną wielką pomyłką).

Co do "Buddenbrooków" - "Doktor Faustus" wydaje mi się jednak lepszy, ale "Czarodziejską górę" - chyba najbardziej znana powieść Manna - na pewno oceniam gorzej. Co nie zmienia faktu, że i tak "Cz. g." jest jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam ;)
Użytkownik: baron 19.01.2008 22:24 napisał(a):
Odpowiedź na: ::w następującej wypowied... | Marie Orsotte
Dzięki za wyjaśnienie, trochę mnie to oświeciło, choć nadal sprawa wygląda dość zawile. Zajrzałem dzisiaj do eseju pt. "Jak powstawał Doktor Faustus" i wciągnąłem się w jego lekturę; wygląda na to, że sam Mann uważał za wskazane przybliżyć nieco złożoną budowę swego utworu czytelnikom, którzy, podobnie jak ja, mogą się zgubić w skomplikowanej materii tej powieści. Esej jest napisany świetnie, jeśli jeszcze nie czytałaś, to polecam gorąco.
Użytkownik: Marie Orsotte 24.01.2008 19:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki za wyjaśnienie, tr... | baron
Cóż, musimy pamiętać, że powieść Manna to jednak dzieło literackie, a nie jakaś "metafora jaskini platońskiej" i nie da się wszystkiego interpretować od razu, dosłownie i bezbłędnie ;) Esej zamierzam przeczytać (o ile go gdzieś zdobędę), bo coś mi się wydaje, że to takie połączenie "Doktora Faustusa" i "Dzienników"; chociaż "Dziennikom" wystawiłam 4, to jednak w przeciwieństwie do innych zapisków pisarzy (Iwaszkiewicz...) naprawdę je przeczytałam i czymś mnie tam jednak urzekły. Mann miał fajne życie. O przyziemnych sprawach nie myślał - żona je załatwiała, chodził sobie do teatru, opery, na spacerki i kulturalne przyjęcia; odpisywał czytelnikom, innym autorom i wydawcom na zwykle hołdownicze listy; co jakiś czas dorabiał sobie wieczorkami autorskimi - no, a tak poza tym pisał książki...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: