Dodany: 11.05.2013 09:30|Autor: nz

Na początku był głód - a co dalej?


Pozycja autorstwa Marka Konarzewskiego stanowi bogaty poznawczo materiał dotyczący historii ludzkiej diety. Najważniejszy prezentowany przez niego postulat brzmi jak maksyma: współczesny człowiek żyje, by jeść. Ta „bolączka” naszych czasów jest skutecznie wzmacniana przez reklamę, współczesne media oraz książki o tematyce dietetycznej. Niegdyś człowieka, jego przodków oraz otoczenie trapiły kryzysy żywnościowe i klęski głodu, wywołane przez warunki klimatyczne, polityczne, nieurodzaje lub plagi owadów. Dziś największym utrapieniem okazują się antybiotykooporne bakterie oraz choroby cywilizacyjne: cukrzyca, otyłość, zawały serca, nadciśnienie, alergie pokarmowe. Wbrew sugerowanemu kultowi ciała, zdrowia i młodości, społeczeństwa krajów uprzemysłowionych starzeją się w szybkim tempie, a problem otyłości dotyczy ok. 2/3 ludności USA oraz co trzeciej Polki i co piątego Polaka. W skali świata liczba ludności dotkniętej tym problemem przekroczyć może liczbę osób zmagających się z głodem. Okrutny paradoks.

Ogromny skok cywilizacyjny, jaki przypadł w udziale hominidom, mógłby sugerować wysoki stopień rozwoju na każdym poziomie życia. Ochładzanie się i osuszanie terenów afrykańskich skłoniły gatunek ludzki do zmiany dietetycznych upodobań. Uproszczenie trybu życia – zamiana stylu łowiecko-zbierackiego na osiadły – wpłynęło na uproszczenie składu pożywienia. Wraz z uprawą roli człowiek wprowadził do odżywiania zboża, które nigdy wcześniej nie stanowiły pokarmu naszych przodków. Mutacje genetyczne na przestrzeni ok. 500 pokoleń zdołały przystosować ludzki układ pokarmowy do zmian w zakresie sposobu odżywiania, lecz pod względem biologicznym fizjologia odżywiania nasza i przodków pierwszych rolników tylko w niewielkim stopniu się różni. Te i inne atawizmy wskazywane przez Konarzewskiego są zdumiewające.

Łowca, padlinożerca czy wegetarianin? Nie znajdą w książce wyłącznie argumentów „za” zwolennicy jednego z założeń. Każde jest prezentowane w wielopłaszczyznowych dociekaniach. Autor nie daje jednoznacznej odpowiedzi, a proponuje jeszcze jedno – ludzki kanibalizm. Być może to oburza i szokuje, ale świadczące o takim procederze odkrycia archeologiczne (np. ślady ludzkich tkanek w koprolicie) nie pozwalają na jego zupełne zanegowanie. O ile kanibalizm jako przymiot zwierząt (modliszki pożerające samce, larwy chrząszczy wyjadające najsłabsze osobniki, gryzonie zjadające własne młode)przyjmuje się bez zastrzeżeń, o tyle kanibalizm neandertalczyków, Indian Anasazi czy też Azteków budzi zaniepokojenie i nie pozwala pozbyć się myśli-pytania, czy naprawdę spożywanie przez ludzi przedstawicieli własnego gatunku należało do sposobów zdobywania niezbędnych składników pokarmowych? Trudno jest znaleźć przesłanki biologiczne, bowiem korzenie tych praktyk można dostrzec raczej w sferze działań kulturowych: w ceremoniach pogrzebowych, gdy spożywano mózgi zmarłych, czy też w dążeniu do podniesienia prestiżu społecznego albo w składaniu współplemieńców w religijnej ofierze.

Ssaki mięsożerne mają niewielkich rozmiarów układy pokarmowe, bowiem ich pożywienie nie wymaga radykalnego przetworzenia. Człowiek nie ma zdolności wytwarzania witaminy B12 i czerpie ją z tkanek mięsnych, dla których trawienia produkuje obecne w przewodzie pokarmowym enzymy: elastazę i kolagenazę. Z drugiej strony obecność amylazy predestynuje nas do trawienia dużych ilości tkanek pochodzenia roślinnego. Ludzki organizm nie wytwarza witaminy C – zasobniejsze w nią są tkanki roślinne, chociaż zwierzęce wątroby także cechuje jej występowanie. Mózg człowieka rozbudował się kosztem układu pokarmowego i szczęki, ale czy to świadczy o dominacji mięsożerności? Struktura umysłu odzwierciedla funkcję, a rozwój zdolności łowieckich niewątpliwie wpłynął na ewolucję człowieka. Choć bliski mi jest pogląd o statusie „pomiędzy” (roślinożercy – drapieżniki), skłaniam się ku uznaniu drapieżnictwa.

Publikacja Marka Konarzewskiego jest skonstruowana w przystępny sposób. Jej struktura zakłada pewien wyjściowy poziom wiedzy, ale kwestie przysparzające trudności są na bieżąco wyjaśniane. Język autorskiego wywodu jest zrozumiały, niekiedy okraszony subtelnym poczuciem humoru. Bardzo trafne są autorskie wskazania dwóch obliczy spornych kwestii. Z jednej strony szkodliwość alkoholu, genetycznie modyfikowanych roślin, postulaty ograniczenia tłuszczu i soli, z drugiej – szansa na zagospodarowanie gleb tropikalnych, diety Atkinsa i Kwaśniewskiego, pierwsze ślady wytwarzania piwa i wina sięgające IV tysiąclecia p.n.e. Autor jest w tej materii poprawny – stara się ukazać szerokie spektrum punktów widzenia, nie narzucając żadnego i nie zniechęcając czytelników. Fakty nie potrzebują zbędnych komentarzy, a z oferowanych możliwości człowiek wybiera potencjalnie najlepszą.

Podczas lektury kilku fragmentów tekstu niepokoi odnoszenie się Konarzewskiego do wyników badań prowadzonych w Stanach Zjednoczonych. „Amerykańskie badania donoszą” kojarzy się z obszernym polem dociekań, z wielokrotnością wykonywanych prób albo (niekiedy) ze sprzecznością osiąganych wyników lub wątpliwościami na etapie doboru przedmiotu badań. Ideologia i polityka zbyt mocno naznaczają poczynania naukowców zza oceanu. Zapewnienie, że prezentowane poglądy są aktualne i opierają się na publikacjach z prestiżowych czasopism naukowych (rzetelność i wiarygodność metody) nie przekonuje, by zaufać działaniom amerykańskich naukowców w materii doświadczalnej. Mimo to synteza Konarzewskiego jest cenna ze względu na zaprezentowanie palety naukowych spojrzeń, których nie jest się przeważnie świadomym na co dzień. Na pytanie autora, zadane we wstępie jego studium śledzenia zmian żywieniowych w ludzkiej diecie, z całą pewnością można odpowiedzieć: TAK, udało się zasypać rozległą przepaść, która dzieli wiedzę potoczną od informacji dostarczanych przez nauki związane z ewolucjonizmem.

Ciekawym nurtem poszukiwań badawczych w literaturoznawstwie, który pośrednio wynika z opracowania, jest czynnik pożywienia w aspekcie tworzenia artefaktów literackich. Jak głód mógł determinować proces pisarski w kontekście uzyskania pokarmu? Automatycznie na myśl przychodzi "Głód" Knuta Hamsuna. W powieści osią centralną staje się psychika głodującego człowieka, co sprawia, że autor odchodzi od mimetyzmu właściwego naturalizmowi. Brak pokarmu wywołuje stany urojeń i obsesyjne myśli dotyczące jedzenia. Czy wobec tego u genezy dzieł literackich może stać głód? Tego nie zbadano, ale apetyt hominidów XXI-wiecznych powodujący spożywanie nadmiernej ilości pokarmów, najczęściej nie jest wywołany realnym głodem.

Podobnie jak Cosmides i Tooby, Konarzewski odwołuje się do paleolitycznego charakteru człowieka współczesnego. W ujęciu biologa-ewolucjonisty adaptacjonizm przejawia się w przystosowaniu umysłu do spożywania pokarmów niedostosowanych do naszych potrzeb. Smakują nam produkty, które przynosiły przodkom człowieka najwięcej korzyści energetycznych. Jak zatem wytłumaczyć upodobanie do przypraw i alkoholu? I na to znajdziemy odpowiedź w książce Konarzewskiego, a wytłumaczenie nie oscyluje jedynie wokół pierwotnego – związanego z układem limbicznym – odczuwania przyjemności, właściwego także strukturom mózgowym mięczaków.

Emocje ludzkie powstały na drodze ewolucji, w odpowiedzi na problemy wymagające rozwiązania. Ich efektywność wynikała ze spontanicznych czynności (np. ucieczki przed drapieżnikami), które stały się czynnikiem przystosowania umysłu do określonej reakcji. Psychologowie ewolucyjni sugerują pewne ewolucyjne opóźnienie w dostosowaniu mechanizmów psychologicznych – wynika to z adaptacji mechanizmów kognitywnych do środowisk, w których żyli przodkowie, a nie do warunków współczesnych. Ile minie jeszcze czasu, nim nawyki żywieniowe gatunku Homo sapiens dostosują się do oferowanych w supermarketach pokarmów?


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 805
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: