Dodany: 07.05.2013 23:50|Autor: olina

Missisipi humoru


Proza Marka Twaina olśniła mnie dawno, dawno temu, gdy byłam małym chłopcem, chciałoby się rzec. Leżałam sobie z różyczką czy tam świnką (obie przykryte kołdrą), a siostra czytała mi „Królewicza i żebraka”, nie zastanawiając się, czy mam wypieki od gorączki, czy z emocji. Nie miałam wtedy pojęcia, jak wielkiego trzeba talentu, by oczarować dziecko. Ponad sześć razy starsza nadal tego talentu nie pojmuję. „Autobiografię” Samuela Langhorne’a Clemensa stanowią materiały zebrane w całość przez Charlesa Neidera. Twain, będący nie tylko kronikarzem swoich czasów, ale i filozofem z ogromnym poczuciem humoru, gromadził owe zapiski z myślą o napisaniu autobiografii.

Twain zaręcza, iż pisząc pamięta, że mówi zza grobu. Chce być szczery, więc woli, by jego myśli nie ujrzały światła dziennego przed jego śmiercią. Uważa, że jeśli opowieść jest dobra, nie warto jej rujnować faktami. Przychodząc na świat dokonał wszak rzeczy niezwykłej, jak wyznaje skromnie, a mianowicie powiększył liczbę mieszkańców Florydy o jeden procent! To nie przechwałki ani błąd w obliczeniach, o nie! Wioska Floryda w stanie Missouri miała przed jego narodzinami stu obywateli. „Za Clemensami z Wirginii ciągnie się długi szereg przodków, sięgający aż do czasów Noego”[1]. Twain nie usiłuje badać wszystkich historii rodzinnych, gdyż - jak przyznaje - powstrzymuje go wrodzone lenistwo, a poza tym troszczy się jedynie o to, by jego pozycja w rodowodzie prezentowała się bardziej imponująco.

Samuel uwielbia swoją matkę. Ten kpiarz z powołania potrafi pisać o niej naprawdę wzruszająco. Choroba i cierpienie dodają jej sił, by pomagać innym, wszystko ją interesuje, potrafi słuchać ludzi i bronić każdego, kogo inni obmawiają. Owszem, syn wspomina parę niesprawiedliwych kar, jakie mu wymierzyła, ale twierdzi, że ponieważ był psotnym dzieckiem, i tak na nie zasłużył prędzej czy później. Jaka to przyjemność robić coś, kiedy nikt się temu nie sprzeciwia? Można jeździć o północy na łyżwach po kruchym lodzie, można zgarnąć rój os pod koc przyjacielowi, można wpaść na pomysł, by z premedytacją zarazić się odrą od kolegi czy z wdziękiem zrzucić bratu centralnie na ciemię wygryzioną „własnozębnie” skorupę arbuza. A czasem broi się zupełnie mimowolnie.

Niesforny uczeń, szelma z niewyparzoną gębą wyrośnie na wielkiego łgarza i chwalipiętę, który bez wstydu się do tego przyznaje.

„Gdybym tamto kłamstwo ubezpieczył na życie, samo płacenie składek doprowadziłoby mnie dawno do ruiny”[2].
„Zawsze jednak tak mi się w życiu układało, że kiedy tylko łamałem swe zasady i mówiłem prawdę, moi słuchacze z reguły nie byli na tyle rozsądni, aby mi uwierzyć”[3].

„Skwiercząca bieda”[4] i śmierć ojca zmuszają Sama do rozpoczęcia pracy w drukarni, ale trudy dorosłego życia nie uczą go rozsądku. Robią to nowe wyzwania, bujne znajomości, ludzkie tragedie, lecz Twain niezmordowanie unika moralizatorstwa. Wyśmiewa mesmeryzm, frenologię, chiromancję, ale bez poczucia wyższości. Nawet cyniczny komentarz opatrzony jest życzliwym mrugnięciem oka.

„Na zdjęciu tym widać wyraźnie, że wuj Remus myśli o mastodontach i plezjozaurach, z którymi bawił się kiedyś w dzieciństwie”[5].
"Nigdy nie widziałem kogoś bardziej łysego. Jego czaszka lśniła jak lustro (...). Któregoś dnia wypadł za burtę promu i kiedy wynurzył się na powierzchnię, wśród wielu okrzyków trwogi, jakie rozległy się na pokładzie, dał się słyszeć przeraźliwy głos kobiety: »Ty bezwstydniku! I to przy damach. Schowaj się pod wodę i wypłyń drugim końcem!«"[6]
„Bawcie się dobrze – powiedział doktor – a ja w tym czasie wejdę do środka i zredukuję liczbę ludności”[7].

Opisuje swe twórcze perypetie oraz kontakty z ludźmi pióra i biznesu. Uważa, że choć Opatrzność mu sprzyjała, to ludzie trochę mniej, zwłaszcza ci, których poprosił o referencje, albowiem okazali się oni szczerzy aż do przesady: „Nie dość, że wyrażali się o mnie z dezaprobatą, to jeszcze robili to z zupełnie niepotrzebnym i przesadnym entuzjazmem"[8].

Zdumiewająco pięknie pisze o swojej żonie i córkach, zwłaszcza o Susy. Podziw, czułość i miłość, jakimi obdarza bliskie mu osoby, a potem koszmar, jaki przeżywa w związku ze śmiercią dziecka, obnażają jego wrażliwą duszę. Choć mówi: „Zdradzam się jedynie z tymi opiniami, które przeznaczyłem na pokaz – są one starannie uperfumowane i ufryzowane, a także bardzo różnią się od poglądów, które skrzętnie i roztropnie zachowuję na własny użytek”[9], wiemy już, że nie do końca mu się to udaje. I dobrze, bo okazuje się nie tylko świetnym pisarzem, ale i wspaniałym człowiekiem.



---
[1] Mark Twain, "Autobiografia", przeł. Piotr Skurowski, wyd. Czytelnik, Warszawa 1993, s. 43.
[2] Tamże, s. 104.
[3] Tamże, s. 209.
[4] Tamże, s. 144.
[5] Tamże, s. 88.
[6] Tamże, s. 346.
[7] Tamże, s. 307.
[8] Tamże, s. 258.
[9] Tamże, s. 13.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1402
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: