Dodany: 30.04.2013 21:53|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

Czytatka-remanentka (IV 13)


Co nieco na temat kwietniowych lektur, przy których nie starczyło mi czasu, sił albo pomysłów na recenzje:

Ciemne sekrety (Hjorth Michael, Rosenfeldt Hans) (4,5)
Nie lubię czytać poszczególnych części cykli powieściowych w niewłaściwej kolejności, ale w tym przypadku poznana wcześniej druga nie ujawniła aż tak dużo, by zepsuć mi przyjemność z lektury. Do specyficznego stylu autorów już się przyzwyczaiłam, nawet powiedziałabym, że tolerowałam go lepiej niż poprzednim razem. Samo rozwiązanie zagadki kryminalnej szczególnie mnie nie zachwyciło, ale jak to w skandynawskich kryminałach – ważniejsza jest obudowa. Zwłaszcza postacie. Grzeczna uczennica Lisa i jej rodzice. Haraldsson, po prostu powalający na łopatki swoją nieudolnością i arogancją. I oczywiście Sebastian Bergman, niewiarygodne połączenie genialnego umysłu z koszmarnym charakterem (najwyraźniej będącym przynajmniej w części „zasługą” jego rodziców). Nie można go polubić, ale można za nim w jakiś sposób zatęsknić, toteż jeśli kolejna (już wydana w Szwecji) powieść duetu Hjorth & Rosenfeld pojawi się w mojej bibliotece, nie przejdę koło niej obojętnie.

Śpij, kochanie (Doncowa Daria) (2,5)
Zupełne rozczarowanie… Narratorka Dasza po raz któryś z rzędu powtarzająca dzieje swego niezwykłego wzbogacenia i charakterystyki poszczególnych członków rodziny trochę męczy, ale nie to jest najgorsze – fabuła jest po prostu niewiarygodnie przekombinowana. Ofiar śmiertelnych kilkanaście, w tym z osiem sztuk samobójców, doprowadzonych do obłędu przez jedną i tę samą osobę, plus chyba drugie tyle ginących w nieszczęśliwych wypadkach, co ułatwia czarnym charakterom prowadzenie niecnych manipulacji. Dasza kilka razy dziennie zmieniająca tożsamość, by wkraść się w łaski nieznajomych ludzi, od których ma zamiar wydostać potrzebne informacje (i wszyscy tak wylewni, że na poczekaniu wyznają obcej kobiecie najbardziej wstydliwe i ponure rodzinne tajemnice). A zajmujący jedną trzecią objętości wątek z piątą żoną byłego trzeciego męża narratorki, która sprowadza się do jej domu bez zaproszenia, za to z kochankiem-szarlatanem i obrzydliwą małpą, po czym usiłuje w tymże domu wprowadzać własne porządki, nie napotykając na żaden opór ze strony domowników – cóż, miał być pewnie zabawny, ale zamiast śmieszyć, okropnie irytuje. W konsekwencji pośmiać się można co najwyżej przy epizodzie z ospą, mającym miejsce gdzieś w połowie całej fabuły, a potem zostaje już tylko zniecierpliwienie – ileż jeszcze ona namnoży patologicznych powiązań i dziwnych zbiegów okoliczności? - i desperackie pragnienie, by wreszcie dobrnąć do końca…

Nowohucka telenowela (Radłowska Renata) (4,5)
Skromny, lecz reprezentatywny okaz dobrej szkoły polskiego reportażu: opowieść o słynnym osiedlu, zbudowanym specjalnie dla pracowników kombinatu metalurgicznego, złożona z indywidualnych historii kilkanaściorga ludzi. Te losy są rzeczywiście trochę jak z telenoweli, jeśli za jej definicję przyjąć fragment piosenki z popularnego serialu: „wczoraj biały, biały welon, jutro białe, białe włosy…”. Dawniejsi budowniczowie Nowej Huty i jej najwcześniejsi mieszkańcy to dziś już osoby w mocno starszym wieku, wspominające pierwsze miłości i radości, pierwsze niepowodzenia i rozczarowania. Młody murarz, który marzył o zamieszkaniu z żoną w pięknym, dużym mieszkaniu w osobiście stawianym budynku, a zamiast niego otrzymał przydział na ciasną i ciemną klitkę. Matka z ambicją wykształcenia dzieci „na dyrektorów”. Rencista pisujący romantyczne opowiadania. Córka sadownika ze wsi zmiecionej z powierzchni ziemi przez nowe porządki. Były kryminalista, którego misją jest resocjalizowanie młodszego pokolenia. Miejscowa wróżka. Architekt, krakowianin z dziada pradziada, któremu nie pozwolono uczynić projektowanego osiedla „skończoną pięknością”. I inni – ale wszyscy w jakiś sposób z tym miejscem związani. Każda biografia inna, czasem zupełnie zwyczajna – przyjechał z…, pracował jako…, przeszedł na emeryturę w…, a teraz… - czasem pełna niespodziewanych zwrotów, tragicznych lub komicznych (a niekiedy i takich, i takich) epizodów.
Jedyne, co mogłoby być lepsze - i tylko dlatego nie dałam ostatecznie piątki - to indywidualizacja języka postaci w wypowiedziach bezpośrednich. Tu właściwie każdy mówi takim samym stylem i używa takiego samego słownictwa - „formierz maszynowy”, urzędniczka i inżynier, Krakus, Ślązak i góral. Po którymś z kolei opowiadaniu robi się to nieco męczące. Ale poza tym – pełna satysfakcja.

Wierszyki domowe: Sześć i pół tuzinka wierszyków Rusinka (Rusinek Michał (ur. 1972)) (5)
Przeznaczone co prawda bardziej dla małoletniego czytelnika – ale zdolne rozbawić i dorosłego – pomysłowe i dowcipne rymowanki, z których każda ma za temat jakiś element środowiska domowego: pomieszczenie, mebel, urządzenie, detal architektoniczny czy… czworonożnego pupila mieszkańców. Gdyby szukać podobieństw z utworami znanych autorów piszących dla dzieci, plasowałyby się gdzieś na pograniczu Tuwima i Chotomskiej, będąc równocześnie dostatecznie naznaczone indywidualnym stylem, by dać się zapamiętać jako osobne zjawisko (do czego przyczynia się też oryginalna, acz nie przesadnie, szata graficzna). Świetne jako przerywnik między cięższymi lekturami!

Anna z mórz południowych (Pagaczewski Stanisław) (3)
Tyleż sympatyczna, co chaotyczna opowiastka dla młodszych nastolatków.
Oto jej treść: czternastoletnia Anna wychowywana jest przez ciotkę; matka zmarła, gdy dziewczynka była jeszcze mała, ojciec pływa na statkach, pokazując się w domu raz na pół roku. Kolejny jego powrót wiąże się z dużą zmianą: Tomasz oznajmia córce, że pragnie znów się ożenić. Wybranką jego jest lekarka pracująca w Afryce, która właśnie ma zamiar powrócić do Polski – a Anna ma wybrać się z ojcem w rejs, by powitać przyszłą macochę na pokładzie. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu I tyle. Pomijając mało wiarygodną psychologicznie sytuację (może i Anna jest dziewczynką z natury dobrą i pełną empatii, ale mimo to jakoś nie chce mi się wierzyć, by czternastolatka silnie związana emocjonalnie z ojcem tak z gruntu pozytywnie zareagowała na informację o pojawieniu się w jego życiu innej kobiety, a co więcej, by od razu zaczęła pisać do tej nieznanej osoby wylewne listy), nie bardzo wiadomo, co autor chciał młodemu czytelnikowi przekazać. Trochę o życiu na statku, trochę o pracy lekarza w Afryce. Jak na powieść przygodową – za mało przygód, jak na poważniejszą psychologiczną – za płytko i za pobieżnie. Narracja nie całkiem konsekwentna; narrator zewnętrzny relacjonuje wydarzenia raz w czasie przeszłym, raz teraźniejszym, na przemian z punktu widzenia Ani lub Marty, a także (na krótko) Tomasza –a mniej więcej w środku opowieści pojawia się fragment dziennika Marty. Miłe to, ciepłe, ale żadnych wrażeń nie pozostawia.

Weźmisz czarno kure... (Pilipiuk Andrzej (pseud. Olszakowski Tomasz)) (4,5)
Cóż… wygląda na to, że Jakub Wędrowycz faktycznie dysponuje jakimiś magicznymi właściwościami, bo co zdybię w bibliotece jakiś tomik jego odjechanych przygód, natychmiast wypożyczam. I jeszcze rżę ze śmiechu jak niezdrowa…


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 981
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: