Dodany: 15.04.2013 11:58|Autor: Dzióbek

Bohaterskie zejście w doliny


Książka opisuje złotą erę polskiego himalaizmu (lata 80. i 90.). Napisana została przez Kanadyjkę, z pozycji zewnętrznego, zafascynowanego obserwatora. Można powiedzieć, że jest to historia polskiego himalaizmu dla początkujących, bo przedstawia największe gwiazdy tego sportu i największe ich osiągnięcia. Ale przede wszystkim "Ucieczka" jest próbą zrozumienia, dlaczego polscy wspinacze byli tak cholernie dobrzy. Mnie natomiast cały czas tłukło się po głowie pytanie, dlaczego byli tak cholernie... szaleni? zadziorni? uparci? brawurowi?

"Lepszy żywy obywatel, niż martwy bohater" śpiewa Maria Peszek. Chłopaki i dziewczyny z Himalajów raczej nie zagłosowaliby na tę piosenkę w liście przebojów Trójki. Bo doskonale wiedzą/wiedzieli, co kładą po jednej stronie szali. Jerzy Kukuczka - dość powszechnie uważany za najlepszego himalaistę wszech czasów - na pięciu kolejnych wyprawach tracił partnerów wspinaczkowych. Aż w końcu: na kogo wypadnie - zerwała mu się lina na Lhotse... i bęc! Wanda Rutkiewicz, w wieku prawie 50 lat, zapomniała, że pomiędzy kolejnymi ekstremalnie trudnymi wspinaczkami trzeba odpoczywać. Jej grobem jest Kaczengdzonga. Spis polskich ofiar gór jest bardzo długi i dopiero co opłakaliśmy kolejnych wspaniałych ludzi.

Więc co jest po drugiej stronie wagi? Po co tam lezą? Po adrenalinę? Po przygodę? Ryzyko? Piękno? Katharsis? Parę razy na coś tam wlazłam i wiem, że bardzo często na szczycie człowieka zapowietrza z zachwytu. Przypuśćmy, że wdrapanie się na Everest pomnaża ten zachwyt wielokrotnie - a ja wciąż nie uważam, że warto za to umrzeć. Być może, jako reprezentantka nizinnych szaraczków, nigdy tego w pełni nie pojmę, ale po lekturze choć trochę się do odpowiedzi zbliżyłam.

A dlaczego byli najlepsi? Było kilka powodów, m.in. pragnienie wolności. Mnie wydaje się, że byli mentalnymi braćmi powstańców warszawskich. Nieśli w plecakach szaloną polską fantazję. Kiedyś rzucano się z szablą na czołgi, oni szli z lichym ekwipunkiem na najtrudniejsze szczyty, najtrudniejszą trasą, w najgorszych, zimowych warunkach. Chętnie w gorsecie ortopedycznym (Wielicki, zdobycie Lhotse zimą, samotnie, cztery miesiące po ciężkim urazie kręgosłupa) lub o kulach (Rutkiewicz, zmiażdżenie kości biodrowej, przekuśtykała 150 km górskiego szlaku do bazy pod K2, by kierować wyprawą). Powstańcy rzucili na stos własne życie, a przy okazji miasto z jego mieszkańcami. Himalaiści zostawiają w domu własne rodziny (zanotować: nigdy w życiu nie wychodzić za himalaistę).

Dla mnie najważniejszym bohaterem tej książki jest pan Wojciech Kurtyka (strasznie przystojny). Dlatego, że przeżył. A przeżył, bo potrafił odpuścić, pokornie odwrócić się od rozwścieczonej góry i zejść w doliny.


[Recenzję zamieściłam wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6200
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: MELCIA 23.04.2013 19:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka opisuje złotą erę... | Dzióbek
"Mnie wydaje się, że byli mentalnymi braćmi powstańców warszawskich. Nieśli w plecakach szaloną polską fantazję. Kiedyś rzucano się z szablą na czołgi, oni szli z lichym ekwipunkiem na najtrudniejsze szczyty, najtrudniejszą trasą, w najgorszych, zimowych warunkach."

Gwoli ścisłości: "z szablą na czołgi" rzucali się nie powstańcy warszawscy, ale żołnierze polscy podczas kampanii wrześniowej - zgodnie z wersją niemieckiej propagandy. Zwracam uwagę, bo mój tata zawsze się denerwuje, gdy słyszy o tej rzekomej szarży, która przeniknęła do zbiorowej świadomości (i wryła się weń) za sprawą filmu "Lotna". Tak naprawdę rzeczywistość wyglądała trochę inaczej. Szarże istotnie miały miejsce, ale nie na czołgi, bo to by było idiotyczne. O ile dobrze pamiętam tłumaczenia ojca, kawalerzyści stanęli przeciw niemieckiej piechocie, a oddziały pancerne zjawiły się dopiero w trakcie bitwy (wrzesień 1939, pod Krojantami? ale głowy nie dam) - wówczas nasi zarządzili odwrót. Zdaję sobie sprawę, że ja i tata walczymy z wiatrakami, podając prawdziwą wersję wydarzeń, bo mit zbyt silnie wrył się w polską świadomość i o "Polakach rzucających się z szabelką na czołgi" usłyszymy jeszcze wielokrotnie. Ale, jak śpiewał Młynarski, "być Don Kichotem nie jest źle" :)

Recenzja bardzo dobra, dziękuję. Choć sama też jestem raczej nizinnym szaraczkiem :), kocham góry i z ochotą sięgnę po książkę o himalaistach.
Użytkownik: Dzióbek 24.04.2013 15:54 napisał(a):
Odpowiedź na: "Mnie wydaje się, że byli... | MELCIA
Tak, oczywiście, te szable przeciw czołgom to kalka pojęciowa i, rzecz jasna, kojarzona z kampanią wrześniową. Uwaga słuszna, dziękuję.
Użytkownik: Lykos 24.04.2013 11:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka opisuje złotą erę... | Dzióbek
Nie znam żadnego wielkiego himalaisty. Zetknąłem się raczej, niż go poznałem, z Wojtkiem Wróżem. Na spotkaniu z Janem Pawłem w Gębarzewie tłum zasłaniał mi widok. Obok na składanym chybotliwym krzesełku stał Wojtek (znany mi z widzenia - fizycy pracowali wtedy w Collegium Chemicum i mijaliśmy się czasem na korytarzu) i fotografował papieża. Poprosiłem, żeby zrobił parę zdjęć moją smieną. Wypstykał mi cały film, nie śmiałem protestować, żeby mi zostawił parę klatek na inną okazję. Ale nie żałuję - okazało się, że zdjęcia stały się pamiątką nie tylko po papieżu, ale i po Wojtku. Jakiś czas potem zginął na K2.

Na mszy żałobnej był pełen kościół. To był bardzo ciepły i powszechnie lubiany człowiek. Pewnie wszyscy himalaiści są tacy - nie mogą być inni, bo nie przeżyliby etapów wcześniejszych: szkolenia, pierwszych wspinaczek w Tatrach, ewentualnie w Alpach albo innych górach niższych od Himalajów czy Karakorum. Wspaniali ludzie, niezwykle sprawni fizycznie i umysłowo, o wielkich walorach moralnych. Najlepsi z najlepszych. Szkoda, że tylu z nich ginie.

Pamiętajmy o nich.

Wczoraj były imieniny Wojtka.
Użytkownik: Krzysztof 30.04.2013 21:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka opisuje złotą erę... | Dzióbek
Witaj, Lotto.
Może ta książka jest dla mnie?

Będąc aktywnym miłośnikiem górskich włóczęg, i ja wiele razy zastanawiałem się nad różnicami między przyczynami moich wędrówek, a tym wszystkim, co alpinistów pcha na szczyty ośmiotysięczników.
Jakieś wnioski mam, ale najistotniejsze ciągle są poza moim rozumieniem.
Bo i owszem: swoboda, owe wyjątkowe poczucie wolności, majestatyczny urok przyrody, silne, głębokie przeżywanie – te czynniki są oczywiste, w jakiejś mierze dzielę je z himalaistami, mimo iż chodzę po Sudetach, niewielkich pagórkach przy ich szczytach, ale przecież tych ludzi ciągnie tam coś jeszcze, coś, co nie jest osiągalne w niższych, a więc łatwiejszych, górach. Odczucia związane z moim wędrowaniem mają jeden wspólny rdzeń, a jest nim spokojna kontemplacja, bez niebezpieczeństw i szalonych wysiłków, a tym bardziej bez traumy. Są odczuciami całkowicie pozytywnymi w tym sensie, w jakim przeciwieństwem są odczucia związane z zagrożeniem swojego życia lub tragicznej śmierci towarzysza.
Dlaczego więc? – bezradnie pytałem siebie.
A może im wyższa góra, tym silniejsze przeżywanie? Cóż, gdybym miał sądzić według siebie, osoby znającej większość najwyższych szczytów polskich, a jednocześnie wielbiciela Gór Kaczawskich, w których górka siedemsetmetrowa jest już dużą górą, to nie ma takiej zależności.
Ale przecież nie powinienem zakładać, że ona nie istnieje u innych ludzi, więc tutaj miałbym jeden z powodów.
A może niebezpieczeństwo wespół z potrzebą sprawdzania się (wejść w zimie jako pierwszy, przejść trasę, której nikt nie dał rady, itd.) goni tych ludzi osiem kilometrów ponad morze? Zapewne, ale tyle słyszałem dobrego o nich, że nie bardzo potrafię widzieć w nich osoby, których celem życia jest sprawdzanie się i pokazywanie klasy – niechby kosztem swojego życia.
Uznałem, że i ten czynnik niewątpliwie ma znaczenie, ale jest jeszcze coś. Może nawet najważniejszego.
Tutaj utknąłem. Nie wiem co to jest.
Została mi tylko uwaga nieco uboczna.
Będąc ojcem dwóch dorosłych synów, nie raz czułem niepokój w sytuacjach, gdy mogli być w niebezpieczeństwie; także bezradność, która może nawet gorszą jest od niepokoju, bo miłość, a już zwłaszcza miłość rodzicielska, jest bezbronna. Podobnie odczuwa kochająca kobieta zmuszona czekać na powrót swojego mężczyzny z niebezpiecznej wyprawy.
Himalaistom żonatym i mającym rodziców stawiam zarzut zbyt małego liczenia się z uczuciami swoich bliskich; jednocześnie tłumaczę ich (ale tylko częściowo) siłą oddziaływania na nich tego nieznanego mi czynnika.
Użytkownik: Dzióbek 11.05.2013 22:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Lotto. Może ta ks... | Krzysztof
Dobry wieczór, Krzysztofie!

W książce są jeszcze co najmniej dwa tropy: pierwszy, być w elicie, prowadzić niezwykłe życie, swobodnie podróżować (górskie sukcesy podobały się władzy), robić coś tak egzotycznego na tle peerelowskiej szarówki i urawniłowki; drugi, dla wielu himalaizm oznaczał dostanie życie, możliwość handlowania, przywileje. Są to powody, które mogły mieć znaczenie wówczas, w systemie socjalistycznym. Przypuszczam, że teraz na pierwszym planie jest wyzwanie, przygoda, badanie granic własnej wytrzymałości.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: