Dodany: 05.04.2013 17:33|Autor: A.Grimm
Jeden z trzech tysięcy sześciuset piędziesięciu trzech dni
Aleksandra Sołżenicyna znamy głównie za sprawą monumentalnego "Archipelagu GUŁag" - literackiego świadectwa, które otworzyło ludziom oczy na zbrodnie komunistów, zarówno z czasów stalinowskich, jak i z okresu panowania bolszewików. Wielką zasługą rosyjskiego pisarza było bowiem zdemitologizowanie roku 1937. Dzięki Sołżenicynowi świat dowiedział się, że bolszewicy wybici z rozkazu Stalina byli zaledwie kroplą w nieprzebranym morzu ofiar. Już pierwszy utwór późniejszego noblisty, dopuszczony po licznych perturbacjach do pierwszego obiegu (na krótki czas), wzbudził prędko głosy sprzeciwu. Mowa o "Jednym dniu Iwana Denisowicza" - niedługim opowiadaniu, w którym, jak sam tytuł wskazuje, autor przedstawił w trzecioosobowej narracji dzień z życia zeka, czyli więźnia łagru. I, o zgrozo, nie bolszewika czy ortodoksyjnego komunisty, ale byłego żołnierza, skazanego na podstawie złowieszczego artykułu 58 za szpiegostwo na rzecz III Rzeszy. W rzeczywistości Denisowicz uciekł z obozu niemieckiego i niefortunnie wpadł w łapy... swoich. Niefortunnie, bo w realiach ZSRR ucieczka z obozu nieprzyjaciela czy nawet sam fakt przebywania w obozie albo za granicą były wystarczającym powodem do skazania kogoś za zdradę. Taki bohater nie mógł budzić aplauzu komunistycznych aparatczyków i rewizjonistów. Ale to właśnie z takich ludzi składał się w dużej mierze Archipelag.
Sołżenicyn pominął zatem święty 1937 rok i pokazał obóz czasów wojny. To nie pozostaje bez wpływu na treść dzieła. Autor nie raczy nas deklamatorstwem, jakim odznaczali się głównie komunistyczni bohaterowie utworów rewizjonistycznych, natomiast pokazuje, jak wyglądało życie w obozie z perspektywy zwykłych zeków, przy czym, co ważne, nie chodzi tu o knajaków, czyli pospolitych przestępców (złodziei, morderców, gwałcicieli), ale głównie o skazanych na podstawie politycznego artykułu 58. Różnice pomiędzy jednymi a drugimi naturalnie były, ale nie oznacza to również, że polityczni przebrnęli obozową gehennę w aureoli niewinności. Pamiętamy, że obóz niemiecki z opowiadań Tadeusza Borowskiego wprzęgał w swoją zbrodniczą machinę wszystkich. Nie dało się tam przeżyć nie depcząc innych, obrazowo rzecz ujmując. Podobnie było w Archipelagu GUŁag. Iwan Denisowicz, aby utrzymać się na powierzchni i nie zostać dochodiagą (w niemieckim obozie: muzułmaninem, czyli więźniem na samym dnie), musi myśleć przede wszystkim o sobie. To każe mu zachowywać się służalczo w stosunku do zwierzchności i interesownie w kontakcie z innymi zekami. W "Jednym dniu Iwana Denisowicza" doskonale widać te nieustanne zmagania pomiędzy więźniami. One często pozostają niewyrażone bezpośrednio, ale zasada "jeśli on dostanie więcej, to ja dostanę mniej" jest cały czas obecna w myśleniu głównego bohatera (i innych). Pusty żołądek decyduje o relacjach w obozie, a egoizm podyktowany głodem ma pierwszeństwo.
W przeciwieństwie do przywołanych już opowiadań Borowskiego, w utworze Sołżenicyna obozowa rzeczywistość nie jest zdeformowana. Nie czas i miejsce po temu, by oceniać, co stało u Polaka za tą deformacją; czy była ona wynikiem psychicznego załamania, czy też zamierzonym projektem literackim. W tym drugim ujęciu beznamiętna, by nie powiedzieć cyniczna, narracja zakładała osobę odbiorcy, zatem chodziło o mocniejsze skonfrontowanie zła z dobrem. U Sołżenicyna brak usilnego pogłębiania czerni obrazu, co nie oznacza, że Archipelag jest sielanką. Paradoksalnie, "Jeden dzień Iwana Denisowicza" łatwiej wtapia się w obozową rzeczywistość. Cała nomenklatura, zestaw przekonań i pojęć, jest ilustracją łagrowych realiów. Nihilistyczny krzyk Borowskiego opierał się na konfrontacji nieobecnego dobra (w istocie obecnego za sprawą odbiorcy) i obrzydliwego świata niemieckich obozów. Rosyjski pisarz nie zakładał chyba tego efektu, jego opowiadanie zachowuje większą dozę autentyzmu (głównie chodzi tu o psychologię, przekonania i motywy kierujące postaciami!). Ten autentyzm dopuszcza także do głosu przejawy refleksji czy nawet ludzkich odruchów, u których źródeł też leży gdzieś w głębi egoizm, ale, mimo wszystko, warte są odnotowania. Naturalnie poza tym, jak Archipelag spychał człowieka na inny, bardziej prymitywny poziom funkcjonowania, zobaczymy w "Jednym dniu Iwana Denisowicza" także pewne typowe dla tej rzeczywistości obrazy, a więc: wczesną pobudkę, nieustanne zimno, głód, usługiwanie zwierzchnikom, pracę w brygadzie oraz załatwianie jedzenia i paczek. Z utworu dowiemy się, że "zek, jeśli nie liczyć snu, żyje dla siebie tylko te dziesięć minut rano przy śniadaniu, przy obiedzie pięć i pięć przy kolacji"*. Brak czasu dla siebie - to jedno, ale ponadto, jak widzimy, wolność mierzy się tylko czasem poświęconym własnemu żołądkowi. Nie mogło być inaczej.
Problemem przy lekturze "Jednego dnia Iwana Denisowicza" może być wcześniejsze zapoznanie się z... "Archipelagiem GUŁag". Powód jest prosty: to opowiadanie jest zaledwie małym punkcikiem na tle sążnistego opracowania. Wprawdzie mamy tu do czynienia z dziełem fabularyzowanym, ale i w "Archipelagu" nie brakowało fragmentów mocniej ciążących w stronę powieści. Pod względem literackim jest to jednak utwór wysokiej próby, treściwy, ale nie przesadnie zagęszczony. Nie znajdziemy w nim przejawów gorączkowej chęci upchnięcia jak największej liczby obozowych faktów. Niezwykły autentyzm fabuły zostaje zachowany i nie poddaje się jakimkolwiek echom publicystyki. To duży atut opowiadania Sołżenicyna, dlatego warto zapoznać się i z "Archipelagiem", i z tą małą perełką. O ile takim mianem wypada nazwać świadectwo rzeczywistości tak obcej człowieczeństwu.
---
* Aleksander Sołżenicyn, "Jeden dzień Iwana Denisowicza", przeł. Witold Dąbrowski, Irena Lewandowska, wyd. "Iskry", Warszawa 2000, s. 16-17.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.