Dodany: 10.12.2007 10:04|Autor: imarba
Plastikowe szczęście
Przeczytałam tę książkę trzy dni temu i dotąd nie mogę sobie z nią poradzić. Siedzi we mnie i mnie denerwuje… A może nie denerwuje, a nurtuje.
Zanim zabrałam się do niej, przeczytałam kilka recenzji, pewnie dlatego, że autorka dostała Nobla, ale też i dlatego, że lubię z grubsza wiedzieć, o czym dana pozycja traktuje.
Ktoś napisał, że porusza ona problem inności, ktoś inny, że to czysta fantazja i występuje tam jakiś wampir, ktoś jeszcze, że to powieść o wzruszającej matczynej miłości.
Książkę pochłonęłam w jeden wieczór. Nie mogłam się od niej oderwać, tylko że kiedy ją przeczytałam, jeszcze raz sprawdziłam tytuł, nie będąc pewna, czy recenzje, które czytałam wcześniej, dotyczą tej samej pozycji…
Okazało się, że jednak tak!
Wiadomo, że dobra literatura niesie dla każdego zupełnie inne przesłanie i przemawia do każdego w inny sposób – tak właśnie jest w tym przypadku. Ja tę powieść odebrałam zupełnie inaczej.
Dla mnie to nie jest ani książka o inności, choć i ten problem porusza, ani - i to zdecydowanie - nie jest to książka o matczynej miłości.
O czym w takim razie traktuje? Według mnie o szczęściu. Szczęście to termin tak szeroki, że można weń wtłoczyć, co tylko dusza zapragnie, ale szczęście z powieści Lessing jest po prostu „plastikowe”.
To nierealny obrazek prosto z bożonarodzeniowej reklamy. Wielki dom, duża rodzina i „tupot małych nóżek”, życie toczące się od Wielkanocy do Gwiazdki. Czas spędzany przy stole na jedzeniu, piciu i wesołych pogaduszkach. Niezmącony spokój, którego nie zakłóca nawet myśl o przyszłości…
„Nie pomyślałeś nawet o problemach związanych z wykształceniem wszystkich dzieci”* – zarzuca matka głównemu bohaterowi, szczęśliwemu ojcu czwórki dzieci, który nie chce na tym poprzestać; on chce mieć ich ośmioro.
Wszystko na kredyt. Ktoś inny spłaca hipotekę i łoży na utrzymanie rodziny, ktoś inny opiekuje się dziećmi. Oni, rodzice, są tylko szczęśliwi, bo tak sobie zaplanowali.
„Mieszkać w tym domu to jak siedzieć w jakimś cholernym, wielkim budyniu owocowym”** - mówi jeden z bohaterów.
I nagle w to plastikowe szczęście wkrada się zgrzyt. Ben. Dziecko inne, agresywne, brzydkie i niekochane. Tytułowe piąte dziecko. Rodzina rozpada się jak domek z kart, bo Ben nie pasuje do idealnego szczęścia idealnej rodziny jak z obrazka. Usiłuje przeżyć pomiędzy ludźmi, którzy go nienawidzą. Matką, dla której dziecko to tylko „tupot małych nóżek” i ojcem, który chce się go pozbyć w bardzo okrutny sposób… oraz rodzeństwem, które się go boi.
Więcej nie mogę napisać, bo i tak zdradziłam zbyt wiele szczegółów dotyczących treści…
Książka dla mnie przerażająca, bo pokazuje, jaki naprawdę jest nasz świat. Do czego podświadomie dążymy wpatrzeni w kolejne reklamy bombardujące nas kolorowymi obrazami; jak bardzo jesteśmy na nie podatni, jak bardzo zmieniają naszą świadomość.
Bohaterowie tej powieści są postaciami tragicznymi, a i książka nie napawa optymizmem, niestety, jest prawdziwa, aż za bardzo prawdziwa.
Książkę polecam właściwie wszystkim. Napisana jest pięknym językiem i mimo ciężkich problemów, które porusza, czyta się ją jednym tchem.
---
* Doris Lessing, „Piąte dziecko”, tłum. Anna Gren, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy 2007, s. 33.
** Tamże, s. 63.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.