Dodany: 05.12.2007 11:16|Autor: carmaniola

Książka: Księga herbaty
Okakura Kakuzō

1 osoba poleca ten tekst.

Herbata i filozofia


Tą niewielką książeczką zostałam obdarowana przez pewną Sowę, która machnąwszy ręką na mojego japońskiego bzika wręczyła mi „Księgę herbaty” mówiąc – „Masz, tobie na pewno się przyda”. I tak oto mój japoński skarbczyk poszerzył się o cenną pozycję.

Na przełomie XIX i XX wieku fascynacja Japończyków europejską i amerykańską nauką i techniką sprawiły, że do własnych tradycji i sztuk zaczęli się oni odnosić z lekceważeniem. Dzieła tradycyjnej japońskiej sztuki zaczęto za bezcen wyprzedawać zachodnim kolekcjonerom, a wiele z nich niszczało po prostu w zapomnieniu. Tymi, którzy w ogromnym stopniu przyczynili się do ich ocalenia, byli Amerykanin Fenollosa i autor „Księgi herbaty - Kakuzō” Okakura.

Z ich inicjatywy prowadzono poszukiwania ocalałych dzieł sztuki i zakładano muzea. Kakuzō Okakura był także założycielem Tokijskiej Szkoły Sztuk Pięknych i jej dyrektorem, aż do czasu, gdy wprowadzono na niej wydział malarstwa europejskiego. Wtedy to zrezygnował z pełnionej funkcji i założył Japoński Instytut Sztuk Pięknych, którego celem było kształcenie w duchu tradycyjnej sztuki japońskiej i pielęgnowanie właściwych jej technik i sposobów tworzenia.

„Księga herbaty” napisana została z myślą o amerykańskich czytelnikach, by przybliżyć im obraz kultury japońskiej, postrzeganej wówczas dość jednostronnie. Mniej w niej może zatem informacji o samych sposobach przygotowywania tego „boskiego napoju” - herbata jest tu tylko pretekstem do rozważań nad wschodnią filozofią i sztuką, wschodnim stylem myślenia i odczuwania. Szczególne zaś miejsce w tych rozważaniach zajmują filozofia taoistyczna i zen – one bowiem wywarły ogromny wpływ na kształtowanie się zachowań ludzi Wschodu, a także na samą ceremonię herbacianą.

„Herbatyzm” jak określa go Kakuzō Okakura, „jest kultem piękna, które daje się odnaleźć w codziennej, szarej egzystencji. Wdraża nam poczucie czystości i harmonii, tajemnicę wzajemnej życzliwości i romantyzmu ładu społecznego”[1].

Dlatego też, chociaż sam smak herbaty ma niewątpliwie duże znaczenie:

„Li czy-laj, poeta epoki Sung, ze smutkiem wymienia trzy rzeczy najbardziej godne ubolewania, a to: zaprzepaszczenie obiecujących młodzieńczych talentów przez błędne wychowanie, pohańbienie wspaniałego malarstwa przez wulgarny zachwyt oraz marnotrawstwo doskonałej herbaty przez nieumiejętne zabiegi”[2]

- to jednak w ceremonii herbacianej daleko ważniejsza jest filozoficzno-estetyczna otoczka i to ona właśnie jest tematem tej książeczki.

Kakuzō Okakura, odwołując się do koncepcji filozoficznych konfucjanizmu, buddyzmu i taoizmu, wprowadza nas w świat ceremonii herbacianej: wyjaśnia estetyczne założenia związane z aranżacją pawilonu herbacianego i jego otoczenia, mówi o akcesoriach potrzebnych do jej przeprowadzenia i znaczeniu osoby mistrza ceremonii.

Wspomina również o ceremonii kwiatów, która pojawiła się w Japonii prawdopodobnie wraz z ceremonią herbacianą i początkowo była z nią ściśle związana. I szerzej, opowiada… o ogólnych ideach przyświecających myśli i sztuce japońskiej, jako że mistrzowie ceremonii herbacianej wywarli ogromny wpływ na ich kształtowanie.

Liczne odwołania do przypowiastek i mitów ilustrujące ową opowieść o japońskiej kulturze, jak ta wyjaśniająca obrazowo różnice pomiędzy konfucjanizmem, taoizmem i buddyzmem:

„Siakjamuni, Konfucjusz i Lao-cy stali kiedyś przed słojem octu – symbolem życia – i każdy z nich umoczył palec, by skosztować płynu. Konfucjusz uznał, że jest kwaśny, Budda, że gorzki, Lao-cy zaś określił go jako słodki”[3]

- nie tylko ułatwiają ich zrozumienie, lecz sprawiają także, że „Księga herbaty” staje się barwną opowieścią o odległej i odmiennej kulturze.

Polecam bardzo gorąco.



---
[1] Kazuō Okakura, „Księga herbaty”, przeł. Maria Kwiecińska, wyd. PIW, 1987, s. 11.
[2] Tamże, s. 23
[3] Tamże, s. 46.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 17569
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 66
Użytkownik: cordelia 15.01.2009 12:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Tą niewielką książeczką z... | carmaniola
Dzięki za tę recenzję, carmaniolo. Czytałam różne opinie na temat "Księgi herbaty", a że były wśród nich zarówno wypowiedzi pochlebne, jak nie, nie byłam pewna, czy warto poświęcić czas książeczce Okakury. Twoja wypowiedź sprawiła, że zdecydowałam się wreszcie na zakupienie jej i lekturę, która wprowadziła mnie w stan bliski ekstazy. Uważam, że to doskonałe wprowadzenie do kultury japońskiej, dość dla nas nieprzystępnej i być może dlatego tak chętnie wykpiwanej.
Użytkownik: carmaniola 18.01.2009 09:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki za tę recenzję, ca... | cordelia
Cieszę się, że książeczka Okakury Ci się spodobała, i że uznałaś ją za dobry wstęp do poznania kultury japońskiej.

Jeśli masz ochotę na więcej i trochę inaczej, to polecam Ci, niedawno przeczytaną, książkę Alexa Kerra, Japonia utracona (Kerr Alex). On ma nieco bardziej krytyczne podejście do ceremonii herbaty. ;-)

Uważa, że doprowadzony do perfekcji rytuał, gdzie każdy przedmiot, każdy gest ma swoje, ściśle określone miejsce, sprawia, że brak jest pola dla jakiejkolwiek spontaniczności, improwizacji - po prostu wolności.
A to z kolei, podobnie jak wiele innych japońskich rytuałów zamkniętych w ściśle określonych granicach, sprawia, że w pewnym sensie Japończycy są ludźmi "wyciętymi" wg jednakowego szablonu. Pisze:

"Japonia jest krajem »dróg« - takich jak Droga Herbaty, Droga Miecza itd. - a każda z nich traktowana jest z ogromną powagą. Największe znaczenie ma dyscyplina wojskowa, niewiele pozostaje miejsca na wolność ducha".

Coś w tym jest i patrząc w ten sposób ginie gdzieś ulotność chwili... Muszę teraz wrócić do Okakury i poszukać jej na nowo. :-)
Użytkownik: cordelia 22.01.2009 21:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, że książeczka... | carmaniola
Oczywiście, że mam ochotę na więcej! Chętnie „podrążę” temat japońskiej kultury, która fascynuje mnie poniekąd, po „Japonię utraconą” sięgnę więc na pewno. Aczkolwiek z dystansem odnoszę się do powszechnego przekonania o skłonności Japończyków do niewolniczego trzymania się jednego wzorca. Chociaż na pewno nie całkiem bezpodstawne, wydaje mi się mocno przesadzone i myślę, że wynika raczej z trudności rozeznania się w odmiennej kulturze niż z obiektywnego osądu. Z całą pewnością wykrojone według jednego szablonu są natomiast najczęściej wygłaszane krytyczne opinie o Japonii i Japończykach, którym do znudzenia, a niekoniecznie słusznie, zarzuca się wciąż to samo.

Co do ceremonii herbacianej, pewien zaprzyjaźniony Japończyk, gdy zagadnęłam go o nią, powiedział mi, że jest ona dzisiaj w Japonii przede wszystkim wykwintną rozrywką, czymś w rodzaju wieczorów w filharmonii czy lekcji gry na skrzypcach, a uczestniczą w niej zwykle eleganckie panie korzystające ze sposobności do zaprezentowania się w kimonie. Dodał, że sam nigdy nie brał udziału w ceremonii, oglądał ją natomiast w telewizji, ponieważ są specjalne programy edukacyjne w tej dziedzinie. Niekoniecznie o to mi chodzi... ;-) Chodzi mi raczej o to, o co prawdopodobnie szło mistrzowi Rikyū: o samego „ducha” ceremonii, który wobec etykiety ma znaczenie nadrzędne i bez którego jest ona tylko zbiorem nieznośnie sztywnych, a niczemu niesłużących reguł. Ciekawe, czy są jeszcze prawdziwi duchowi mistrzowie tej sztuki. Mam nadzieję, że tak.
Użytkownik: carmaniola 27.01.2009 11:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Oczywiście, że mam ochotę... | cordelia
I ja jestem daleka od podciągania opinii o jakimś narodzie pod „jeden sznurek”. Tym bardziej, że w kraju tym nie byłam, nie znam jego mieszkańców, a całą swoją wiedzę czerpię od innych. Ot, po prostu, pewne stwierdzenia, w oparciu o to, co o Japonii czytałam, wydają mi się mniej, lub bardziej prawdziwe.

W tym przypadku wydaje mi się, że Kerr ma sporo racji, przy czym, pamiętać należy, że odnosi się on już do Japonii bardziej współczesnej, w której pewne obyczaje i wartości skostniały i stały się, jak sama piszesz wykwintną rozrywką, a przecież nie o to w chaneyu chodziło.

Sam mistrz Sen no Rikyu (i jego filozofia) był wg mnie fascynującą postacią (wspomina się o nim także Iskanderow w biografii Toyotomi Hideyoshi’ego, który to skazał na śmierć wielkiego mistrza) i trudno mi się oprzeć urokowi jego samego i „ducha herbaty”.
I nawet jeśli ten duch nie przetrwał we współczesnym świecie – nie potrafię tego ocenić – to jednak istniał i nadal przemawia do mojej wyobraźni. :-)
Użytkownik: cordelia 30.01.2009 22:06 napisał(a):
Odpowiedź na: I ja jestem daleka od pod... | carmaniola
Zasięgnęłam informacji w Internecie i dowiedziałam się, że potomkowie Sen no Rikyu kontynuują tradycję, prowadząc szkoły chanoyu (już sama nie wiem, jak to się nazywa, niektórzy piszą chanoyu, inni chado, a jeszcze inni sado) i organizacje służące rozpowszechnianiu wiedzy na ten temat na świecie. Nie wiem, czy organizacje są w stanie zachować to, o co nam chodzi, ale ich istnienie wydaje mi się rzeczą pozytywną.

Co do racji Kerra, no nie wiem, nie wiem... Ale nie chcę polemizować, zanim nie przeczytam książki :-) Swego czasu zadzierzgnęłam kilka japońskich przyjaźni z przedstawicielami obu płci i odnoszę wrażenie, że każdy Japończyk jest z innej beczki :-) W imieniu tych właśnie przyjaciół zawsze zżymam się, ilekroć słyszę jakieś antyjapońskie komunały czy drwiny. Nic łatwiejszego niż natrząsać się z odmienności, zwłaszcza gdy obiekt drwin nie przystępuje do kontrofensywy, bo nie bardzo rozumie, o co chodzi... A jak mogłabym nie czuć sympatii do ludzi, którym zawdzięczam piękną kolekcję czajniczków do herbaty? Wszystkie są śliczne, ale tylko jeden jest w czystym japońskim stylu. I właśnie ten, najładniejszy i najbardziej mi drogi, wskutek upadku podzielił los czarki mistrza Rikyu! Skleiłam go z pietyzmem i pocieszam się myślą, że ślady ciężkich przejść dodają mu charakteru ;-)
Użytkownik: carmaniola 31.01.2009 10:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Zasięgnęłam informacji w ... | cordelia
Ja też kiedyś szperałam po Internecie - efekt lektury "Księgi herbaty" - i znalazłam nawet szkoły herbaty Urasenke w Polsce, ba, w swoim rodzinnym mieście. Pewnie trafiłyśmy w to samo miejsce: www.sunshinkai.org.pl

Kerra przeczytaj! I, nienienie, on wcale nie wyśmiewa Japończyków - jego książka, początkowo w formie artykułów, była skierowana do mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni właśnie! I nie wszystkie jego artykuły są krytyczne - jak pięknie pisze o kabuki i tzw. literatti! - krytykował, bo pokochał i zafascynował go ten świat.

Co do Twojego czajniczka - widziałam, że zaglądałaś do jednej z moich "japońskich" czytatek - można do jego posklajenia zastosować słowa Kenko: Dopiero kiedy oprawa przetrze się na grzbiecie i na krawędziach, a masa perłowa wykruszy się, ukazując goły sztyft [...], zwój (czajniczek) wygląda naprawdę pięknie". :-))))
Użytkownik: cordelia 31.01.2009 23:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja też kiedyś szperałam p... | carmaniola
Właśnie tę analogię z przetartym grzbietem miałam na myśli :-) Czy dobrze rozumiem, że to upodobanie do niedoskonałości nazywa się sabi? Tak wnioskuję z tego, co przeczytałam w "Pictorial Encyclopedia of Japanese Culture", popularnym wydawnictwie, które jak dotąd jest dla mnie główną bazą wiadomości o japońskiej kulturze. Tam też widziałam zdjęcie czarki Sen no Rikyu. Po śladach pęknięcia domyślam się, że to właśnie ta stłuczona po ostatnim łyku herbaty w jego życiu... Niestety, mój czajniczek jest sklejony znacznie mniej fachowo ;-) Stłukły się pokrywka i uchwyt, a o ile pokrywka dość dobrze wpisuje się w ideał sabi, to uchwyt po sklejeniu podchodzi raczej pod piękno wykopalisk ;-)

Kerra już namierzyłam w bibliotece. W tej chwili jest niedostępny, ale trzymam rękę na pulsie.

Moje poszukiwania w Internecie zaprowadziły mnie na strony szkół herbaty w Japonii:

Omotesenke
http://www.omotesenke.jp/index.html

Urasenke
http://www.urasenke.or.jp/texte/index.html

Mushakoujisenke
http://www.mushakouji-senke.or.jp/index.html
(niestety ta ostatnia strona ma tylko wersję japońską, więc dość ciężko się rozeznać ;-))

Nie wiedziałam, że i w Polsce jest "filia" szkoły Urasenke. Niesamowite :-) Dzięki za link!
Użytkownik: carmaniola 01.02.2009 11:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Właśnie tę analogię z prz... | cordelia
Tak, chyba właśnie tak. Pojęcia "wabi-sabi", podobno w sumie nierozdzielne i czasem jedno traktowane jak drugie, łączone są z Drogą Herbaty i chyba stamtąd się wywodzą. Chyba, bo tak to rozumiem, z tego, co wyczytałam.

Sabi to prostota, albo może raczej "ekstrawagancja ukryta pod płaszczem szlachetnego ubóstwa", odnosi się do rzeczy a wabi bardziej ogólnie do życia związanego z ubóstwem, niewystarczalnością, niedoskonałością.

W sumie to strasznie skomplikowane, bo mnie np. wdziera się w to również "shibui", nawiązujące do idei niedokończenia i niedopowiedzenia, a jednocześnie spokoju i wyciszenia, ascetycznych wzorców powściągliwości i prostoty, niekompletności (tokonoma w pawilonie herbacianym, sposób malowania zwojów, czy ułożenia kompozycji ikebany tak, by pozostało tam miejsce dla wyobraźni odbiorcy).

Cóż... studiować już ani sztuki, ani japonistyki nie będę więc może nigdy pewności nie uzyskam, w którym miejscu te wszystkie pojęcia się rozdzielają, w którym łączą, a w którym nakładają. :-)
Użytkownik: cordelia 06.02.2009 19:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, chyba właśnie tak. P... | carmaniola
Obawiam się, że studia też mogłyby nie dać pełnej pewności, a nawet mogłyby zwiększyć niepewność :-))

Według mojej obrazkowej encyklopedii:

- wabi = spokój i ascetyczna prostota (swoją wielką karierę w estetyce japońskiej wabi rozpoczęło jako obiekt tęsknoty Japończyków w czasach, kiedy o spokój było trudno);

- sabi = upodobanie do surowego piękna i niedoskonałości, zwłaszcza niedoskonałości świadczącej o częstym używaniu (np. wysłużona czarka do herbaty, przetarty grzbiet książki) albo o działaniu czasu (np. kamień porośnięty mchem).

Wychodzi na to, że elementem wspólnym obu pojęć jest prostota. Różnica (wg encyklopedii) polega na tym, że wabi jest sposobem patrzenia na rzeczy, a sabi bardziej ideałem artystycznym, aczkolwiek nie do końca jest to dla mnie jasne, prawdę mówiąc :-)

Jeszcze mniej jasno na pewno sprawa wygląda w praktyce ;-)
Użytkownik: carmaniola 07.02.2009 09:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Obawiam się, że studia te... | cordelia
W moich źródłach, tym, który rozwinął styl wabi, był Takeno Jo-Jo - mistrz Sen Rikyu. Eeeech, a tak jasno i prosto mówił przecież o tym mistrz Rikyu:

"Zaparz czarkę doskonałej herbaty; przygotuj węgiel, tak, aby ogrzał wodę; ułóż kwiaty tak, jak rosną w polu; w lecie stwórz chłód, w zimie ciepło; zrób wszystko przed czasem; bądź przygotowany na deszcz; poświęć uwagę tym, którzy Ci towarzyszą".

albo

Herbata to nie więcej niż to:
Najpierw grzejesz wodę,
Potem robisz herbatę,
Następnie wypijasz ją w odpowiedni sposób.
Oto wszystko, co powinieneś wiedzieć.

A ja mam ochotę, przez chwilkę tylko, zapytać jak jego uczeń: "Ale tyle, to ja już wiem..."

Potem, czytając rozwinięcie każdej z tych krótkich zasad, można dostać zawrotu głowy. Nie pozostaje mi nic innego jak pogodzić się ze swoją niedoskonałością - sposób osiągnięcia (ba, zrozumienia) prostoty okazuje się niezwykle skomplikowany. :-)
Użytkownik: cordelia 07.02.2009 18:42 napisał(a):
Odpowiedź na: W moich źródłach, tym, kt... | carmaniola
Co mistrz, to mistrz! Rzeczywiście, trzymając się tego, co najważniejsze i najbardziej podstawowe, Rikyu chyba ujął rzecz najlepiej.
Przy okazji nasuwa mi się luźne skojarzenie z Buddą i jego wykładem, o którym gdzieś czytałam, a który polegał ponoć na zaprezentowaniu uczniom kwiatka bez słowa komentarza :-)

I ja mam wrażenie, że to, co najprostsze, jest zarazem najtrudniejsze. Zwłaszcza jeśli maksymalnie skomplikuje się reguły etykiety ;-)) Podobno etykieta ceremonii herbacianej nie jest zbyt skomplikowana (szczegółów na razie nie znam), ale właśnie „odświeżyłam” sobie „Nietaktownego mistrza ceremonii Kotsuke no Suke” z „Powszechnej historii nikczemności” Borgesa, gdzie ceremoniał gościnności, skomplikowany „do udręki” przez dwa tysiące trzysta lat uprawiania kurtuazji, staje się pośrednią przyczyną krwawej jatki i serii harakiri ;-) Relacja co najmniej z trzeciej ręki, ale katastrofalne skutki nadmiernej kodyfikacji wydają mi się prawdopodobne.

„Estetykę japońską” już czytam. Miałaś rację: rewelacja! Na razie zdobyłam tomy 2 i 3: „Słowa i obrazy” i „Estetykę życia i piękno umierania”. Pierwszy, „Wymiary przestrzeni”, mam nadzieję upolować w następnej kolejności, i to koniecznie, ze względu na fragmenty „Zeszytów spod poduszki” Sei Shonagon, które ponoć są tam zamieszczone. Może jest też w tym tomie mowa o herbacie?
Użytkownik: carmaniola 08.02.2009 10:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Co mistrz, to mistrz! Rze... | cordelia
Ceremonia herbaciana nie jest podobno zbyt skomplikowana jak się opanuje wszystkie podstawowe gesty - ściśle określone - tak by móc potem wykonywać je niejako odruchowo i poświęcić się nadrzędnemu celowi, czyli myśli o gościu. ;-)

Życzę wspaniałej lektury "Estetyki"! Co ciekawe, ja też najdłużej polowałam na tom pierwszy, i też przede wszystkim kusiły mnie "Zapiski spod poduszki". A jednak... jednak, mimo że pięknie zapisane - mnie kojarzyły się z tzw. strumieniem świadomości (może głupio), to najbardziej przypadły mi do serca "Zapiski dla zabicia czasu" Kenko.

I w tym pierwszym tomie jest sporo o herbacie - nie pamiętam czy to fragmenty, czy całość, tekstów Shoshitsu Sen XV "Sztuka herbaty" i jeszcze jakieś dwa eseje. Częściowo powtarzają się informacje i historyjki o mistrzach opisane przez Okakurę w "Księdze herbaty".

Ja, poległam natomiast w tym tomie całkowicie na teatrze No. Omatkojodyno! Tego, podobnie jak sztuki kaligrafii i haiku - chociaż lubię czasem poczytać i po prostu popatrzeć - nigdy nie pojmę! ;-)

PS. W tej chwili jest dostępna w sprzedaży książka Shoshitsu Sen XV "O duchu herbaty". Można ją kupić na Allegro - wydawnictwo tak sprzedaje. Kiedyś na nią czatowałam, ale w ostatecznym rozrachunku chyba sobie kupno odpuszczę, tym bardziej, że tania to ona nie jest. :(
Użytkownik: cordelia 08.02.2009 19:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Ceremonia herbaciana nie ... | carmaniola
Właśnie miałam napisać, że cofam to, co napisałam o prostocie etykiety ceremonii herbacianej. ;-)) Znalazłam w Internecie dość wyczerpujący opis, z licznymi podstronami, obszernym słownikiem pojęć specjalistycznych, wzorem konwersacji przy herbacie itp. Wygląda to dość odstraszająco (szczególnie wzór konwersacji, który trudno pogodzić z zasadą, że rozmowa powinna być spontaniczna ;-)), ale jeśli zastanowić się głębiej, to prawdopodobnie sprawa wygląda tak jak z instrukcjami obsługi, w których zawile, drobiazgowo i uczenie opisane są często rzeczy bardzo proste. Kto wie, jak przedstawiałaby się na piśmie etykieta wizyty u cioci na imieninach albo wspólnego spożywania wielodaniowego posiłku w krajach śródziemnomorskich. ;-) Bardzo możliwe więc, że jest tak, jak piszesz: jak już człowiek raz opanuje zasady, potem stosuje się do nich automatycznie i bezboleśnie.

No proszę, w pierwszym tomie „Estetyki japońskiej” jeszcze herbata i Kenko, i Shoshitsu Sen XV! Ten ostatni jest, jak się okazuje, byłym prezesem szkoły Urasenke, która ma oddział w Warszawie. Robi na mnie dobre wrażenie. Z obecnym prezesem jest już trochę gorzej... ;-) Ale nie bądźmy złośliwi. Obu prezesów (ojca i syna) znajdziesz pod adresem: http://www.urasenke.or.jp/texte/greetings/greeting​s.html

Książka „O duchu herbaty” rzeczywiście nie jest tania, ale może się szarpnę, choć raczej nie teraz... Na razie na tapecie „Estetyka...”, a w następnej kolejności Kerr, jednocześnie mam też sporo innych lektur (choć nie w biblionetkowym schowku), a stosik książek u wezgłowia zamiast maleć rośnie!!

Chciałam w rewanżu za „Księgę herbaty” i „Estetykę...” polecić Ci Akutagawę, ale widzę, że już czytałaś. Ja jestem w trakcie (w trakcie przerwy, ściślej mówiąc ;-)).
Użytkownik: carmaniola 08.02.2009 10:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Co mistrz, to mistrz! Rze... | cordelia
PS. Przez Ciebie będę musiała jeszcze raz sięgnąć po Borgesa, i to na dodatek po książkę, która absolutnie nie przypadła mi do gustu i nic, ale to nic, z niej nie pamiętam. Chyba jedynie opowiadania zawarte w zbiorku "Alef" zapadły we mnie głęboko. Mimo mojej fascynacji literaturą iberoamerykańską, Borges jakoś pozostaje u mnie daleko, daleko w tyle. Ale on, podobnie jak Cortazar był właściwie pisarzem europejskim...
Użytkownik: cordelia 08.02.2009 19:03 napisał(a):
Odpowiedź na: PS. Przez Ciebie będę mus... | carmaniola
U mnie Borges stoi wysoko, natomiast nigdy nie udało mi się przebrnąć przez żadną książkę Cortazara...
„Powszechną historię nikczemności” oceniam stosunkowo nisko (w Biblionetce dałam jej 5, ale chyba to zmienię), choć niektóre rzeczy w tym zbiorze, owszem, podobają mi się, inspirują. Niemniej do Borgesa trzeba mieć serce.
Po „Nietaktownego mistrza ceremonii...” pewnie nie sięgnęłabym ponownie, gdyby nie interesował mnie temat. Ale nie powiem, czytałam z przyjemnością; bez uniesień, ale z przyjemnością.

Poza tym właśnie wdałam się w poważną dyskusję z Olgą(Bożeną) na temat Borgesa pod jej tekstem [artykuł niedostępny] (recenzją książki „Borges mówi”), więc skojarzenie było nieuniknione. :-)
Użytkownik: Bozena 08.02.2009 22:46 napisał(a):
Odpowiedź na: U mnie Borges stoi wysoko... | cordelia
Bardzo przyjemna dyskusja, słowo daję; recenzja Carmanioli też. O ile mój zapał nie minie - spojrzę w Wasze rejony. Tylko nie mów, Cordelio, o Borgesie Carmanioli, bo ten nie lubił, nie cenił Tagore, a Carmaniola nie "zniesie tego".:) Ja też byłam zdumiona.

PS.
Dziękuję, na BB odpiszę na pewno.:)
Użytkownik: carmaniola 09.02.2009 19:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo przyjemna dyskusja... | Bozena
Skuś się, Olgo, skuś na herbatę. :-)

A Borges jest moją bolączką, nie przez Tagore. To akurat, absolutnie mi nie przeszkadza. Wolno mu nienawidzić, a innym kochać. A ja, zawsze mogę, choćby ku swemu pocieszeniu, przedstawić paru pisarzy, którzy to Borgesowi łatki przyczepiają - patrz Sabato i Arguedas. ;-)
Użytkownik: Bozena 09.02.2009 19:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Skuś się, Olgo, skuś na h... | carmaniola
:))

Walka wręcz?

Ja tylko tak napisałam, bo Tagore od razu skojarzyłam z Tobą, Carmaniolo. A wiesz, pójdę w piątek po tę "Herbatę...", bo jest (zaglądałam do biblioteki). Oj, zobaczymy co mi z tego wyjdzie. Dziękuję Ci.
Użytkownik: carmaniola 09.02.2009 20:08 napisał(a):
Odpowiedź na: :)) Walka wręcz? Ja... | Bozena
Myślę, że " Księga herbaty" spodoba Ci się. Estetycznie. :-)

A z Borgesem walczę... w sobie. I wcale nie o Tagore - ten sam się doskonale broni.;-)
Podobno Jean Wahl, francuski filozof, powiedział kiedyś, że "Trzeba znać całą literaturę i całą filozofię, by odszyfrować dzieło Borgesa". Tragedia!

Pociesza mnie jednak to, co napisała w swoim eseju "Tekstowe pieczęcie" Sylvia Molly:

"Dla odszyfrowania dzieła Borgesa nie jest niezbędna znajomość całej literatury i filozofii, po prostu dlatego, że dzieło Borgesa nie domaga się odszyfrowania".

Hihihi, wobec nieskończoności znaczeń pozostanę zatem przy własnych, za każdym razem innych, niedoskonałych interpretacjach. I będzie w tym też japońska "ulotność chwili". ;-D

PS. A czytatce Cordelii o "Labiryncie samotności" będę się pilnie przyglądać i nie omieszkam zerknąć do własnych notatek. ;-)
Użytkownik: Bozena 09.02.2009 21:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Myślę, że " Księga herbat... | carmaniola
Ta pierwsza wypowiedź (Jean Wahl) jest chyba bliższa prawdy, już same przypisy pod "Borges mówi" dają ogromne pole do rozszyfrowywania. "Tragedia".:(

Jasne: ja też lubię "ulotność chwili", ale czy japońską? :) Mam dopiero trzy pozycje przeczytane o Japonii...

To świetnie, Carmaniolo; może w przyszłym tygodniu coś na temat (albo o "Herbacie i filozofii", albo o "Labiryncie samotności") napiszę. Serdeczności.

Użytkownik: carmaniola 11.02.2009 08:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Ta pierwsza wypowiedź (Je... | Bozena
Czekam bardzo cierpliwie. Sama ostatnio płynę na fali Iran-Afganistan-Pakistan-Indie i jeszcze jednym okiem zaglądam do Jemenu, więc jestem, że tak powiem, mocno „odjaponizowana”. ;-)

"Ulotność" japońska być nie musi, ale… oni tak pięknie o niej mówili i pisali, że nie sposób się nie przyłączyć. I to za każdym razem, bez względu na sposób, często zupełnie odmienny, wyrażania tej ulotności. Z jednej strony w epoce Heian (okres powstania „Opowieści o księciu Genji” i „Zeszytów spod poduszki”), kiedy to uformowało się pojęcie mono-no-aware określające pewien rodzaj smutku i melancholii związany z nieuchronnością przemijania piękna, tęsknotą za czymś, co właśnie przeminęło, lub co jest ledwie przeczuciem...

Pisze Sei Shonagon:
„Flet poprzeczny jest niezwykle piękny. Kiedy dźwięk jego, najpierw dochodząc z oddali brzmi coraz bliżej, by znowu odpłynąć. To śliczne. Myślisz, że już jest blisko, a w tej samej chwili zaczyna się oddalać”.

albo Kenko:
„Bardziej niż księżyc w pełni rozświetlający blaskiem bezchmurne niebo aż po horyzont wzrusza nas długo wyczekiwany księżyc, który wreszcie pojawia się tuż przed brzaskiem. Jakże urzeka jego zarys, ukazujący się na chwilę w zielonkawej poświacie między wierzchołkami wysokich cedrów w górach. Albo księżyc chowający się podczas ulewy w chmurkach, z których spada przelotny deszcz.”

A tu słowa Asai Roi (druga połowa XVII w. - epoka Edo) - miast melancholii czysty hedonizm. :-)

„Żyć tylko chwilą, zwracając całą uwagę ku przyjemnościom, które dają księżyc, śnieg, kwiaty wiśni, liście klonu, śpiewać pieśni, pić wino i bawić się przemijając, przepływając, nie troszcząc się ani odrobinę o nędzę, która gapi się nam prosto w twarz, nie poddając się przygnębieniu, jak tykwa płynąć z nurtem rzeki – to właśnie nazywamy »światem, który przemija«.

Dla mnie - zawsze pięknie. ;-)
Użytkownik: Bozena 12.02.2009 03:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Czekam bardzo cierpliwie.... | carmaniola
I dla mnie bardzo pięknie. Dziękuję, Carmaniolo. Na pewno wrócę tu.:)
Użytkownik: Bozena 23.02.2009 19:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Czekam bardzo cierpliwie.... | carmaniola
„Wszystkie sławne ogrody japońskie projektowali mistrzowie ceremonii herbacianej”.* Tak napisał autor „Księgi herbaty”. Nasz ogród, w naszym mieście, mniej sławny, z pewnością – nie; ale tu właśnie, na spacerach letnich, czuję się dobrze, gdzie też i wnętrze domku japońskiego niczym pawilon herbaciany - pobudza mą wyobraźnię.:)

Podobała mi się "Księga herbaty", Carmaniolo. Bardzo. Przemówiła do mnie. Kakuzō Okakura w zwięzły sposób, ciekawie i ładnym stylem literackim - pokazał proces powiązań "herbatyzmu" z kulturą i filozofią Wschodu. Idea piękna tutaj – sztuki - zasadza się na istocie pustki, kontemplacji, bez-symetrii, oszczędności w wystroju, lekkości, koncentracji na jednym przedmiocie czy zagadnieniu, tak by pozostawić przestrzeń dla wyobraźni. To pawilon herbaciany właśnie ze swoją duchową atmosferą, i aranżacją kwiatową zwano pierwotnie „siedzibą wyobraźni”, potem zaś „pustki” i „niesymetryczności”.

Wiele obserwacji, i odczuć autora bliskich mi jest; szkoda, że zbyt późno skonfrontowanych; wymienię choćby tę o kwiatach (zawsze myślałam tak samo, lecz myśl moja wydawała mi się niedorzecznością, a i nadal jest nie do urzeczywistnienia, bo ceremonie bez kwiatów nie byłyby ceremoniami... nie wspominając o japońskiej sztuce układania kwiatów), czy o naszych budowlach zbyt surowych i ciężkich, naszych wystrojach wnętrz: powtarzaniu kolorów dla osiągnięcia symetrii, przeładowanie rozmaitościami... To rozprasza, i rzeczywiście wymusza niekiedy „wulgarny zachwyt”.

Sporo skojarzeń, dużo nawiązań się budzi, jak choćby to - prowadzące do spostrzeżenia, przekonania, że jeśli kiedykolwiek zadałam/zadam komuś dwa na raz pytania – to otrzymałam/otrzymam zadowalającą odpowiedź na jedno albo na żadne z nich. Zatem istota gubi się. Myślę sobie - że i z przypowieści o radości ryby należałoby czerpać nam, ludziom, naukę; o ileż łatwiej (wyjąwszy w założeniu inne czynniki) byłoby wtedy rozmawiać, porozumiewać się nam. Klimat książki „wsysał” mnie. Treść też. Ale zbyt późno już mi na głębsze poznanie kultury i filozofii Wschodu. Mogę tylko wyrazić podziw dla Twoich, Carmaniolo, zainteresowań i pasji. Toteż - wyrażam.

Tymczasem - w pawilonie herbacianym słychać szum gotującej się wody...:)

„A kociołek śpiewa, ponieważ na jego dnie ułożono kawałki żelaza, tak by wydawały szczególną melodię, w której usłyszeć można przytłumione przez chmury echo wodospadu, dalekiego morza bijącego o skały, ulewy przedzierającej się przez bambusowy las lub szum sosen na odległym wzgórzu”. **
-------

*Okakura Kakuzō „Księga herbaty”, przekład Maria Kwiecińska-Decker, przedmowa Krystyna Okazaki, Etiuda, Kraków 2004, s. 114.
** Tamże, s. 69.

Użytkownik: carmaniola 24.02.2009 11:30 napisał(a):
Odpowiedź na: „Wszystkie sławne o... | Bozena
Cieszę się, Olgo, niezmiernie, że "Księga" Ci się podobała. Co do przechadzek po naszym, wrocławskim, ogrodzie japońskim, to i mnie sprawiają one ogromną przyjemność, choć podejrzewam, że z prawdziwą "sztuką ogrodów" japońskich mistrzów ma on niewiele wspólnego. W każdym razie, nie z tymi, które otulały japońskie sukiya. Chyba jest na to zbyt bogaty, zbyt szykowny.

A że istota gubi się w przypadku mnogości jednocześnie poruszanych wątków - ależ tak! oczywiście! Wiem to sama po sobie, bo częstokroć zdarza mi się wyłapywać po prostu to, co bardziej przykuwa moją uwagę i skupiać na pojedynczej rzeczy (zapominając o reszcie). Inną sprawą jest, żem już nie to pokolenie, które uczy się, ogląda telewizję, klepie w klawiaturę komputera i słucha muzyki - wszystko symultanicznie. ;-)

Co do przypowieści o rybie... cóż, mamy chyba to do siebie, że odczytujemy świat, innych ludzi i ich odczucia poprzez samych siebie. Nawet wtedy, kiedy staramy się bardzo postawić na miejscu tej drugiej osoby, to domniemywamy w oparciu o własne doświadczenia. Myślę, że to próg nie do przeskoczenia. Jedyną drogą może być ostrożniejsze formułowania swoich domysłów - bo zawsze będą to jedynie przypuszczenia, nie sądy, a z drugiej strony większa wyrozumiałość dla tego, co zostało wyrażone przez drugą osobę i okazało się błędne, czasem zupełnie. Mam jednak wrażenie, że to tylko utopia i odpowiedź na zawsze pozostanie taka jak w przypowieści: "Nie jesteś mną, więc skąd możesz wiedzieć, co ja wiem o radości ryb?" Ale jeśli na tym zakończy się dialog, to i dalsza droga zostanie zamknięta żelazną furtą.

A na zakończenie, dodam tylko króciutki wiersz Ōshikō-no Mitsune w tłumaczeniu Wiesława Kotańskiego, który myślę mógłby - chociaż i w tym podejściu jest wiele sprzeczności (patrz mistrz Rikyu, który ogołocił cały ogród z powojów, by wyeksponować w tokonomie ten jeden jedyny egzemplarz) - odzwierciedlać pewne podejście japońskich mistrzów do kwiatów, o którym też wspomina Okakura pisząc, że idealny miłośnik kwiatów, to ten, który odwiedza je w ich rodzinnym miejscu:

Skoro mróz pierwszy
ominął ją swym tchnieniem,
nawet w swych myślach
nie ważyłbym się zerwać
tej białej chryzantemy.

:-)
Użytkownik: Bozena 24.02.2009 22:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, Olgo, niezmie... | carmaniola
Tak, przypuszczam, że tak, że zbyt szykowny i bogaty jest nasz ogród japoński względem koncepcji i w odniesieniu do prawdziwych japońskich ogrodów projektowanych przez mistrzów ceremonii herbacianej. Z tego co napisał Okakura Kakuzō wynika, że były/są one bardziej ascetyczne. Myśl moja wyrażała uchwycenie porównania, odczucie me (spacerując tam), moje oderwanie chwilowe od naszej cywilizacji mimo obecności żywo reagujących spacerowiczów, niewymuszoną medytację mą, spokój, a już na pewno uwolnienie wyobraźni utkwiwszy wzrok w „siedzibie” japońskiego domku. Bez ozdób. W kulturze Wschodu ta prostota właśnie jest elegancją i szykiem. Osiągnięcie jej jednak wymaga nie lada zachodu.

Japońskie sukiya, które skrupulatnie wymawiasz, Carmaniolo (zresztą cała Wasza dyskusja starannie i konkretnie przebiega) „... składa się z właściwego pawilonu herbacianego [...], z pomieszczenia zwanego mizuya, gdzie przygotowuje się i myje utensylia herbaciane przed wniesieniem ich do pomieszczenia herbacianego, z altany (machiai), gdzie goście oczekują na zaproszenie do pawilonu, oraz ze ścieżki ogrodowej (roji), która łączy machiai z pomieszczeniem herbacianym”*.

„Roji – ścieżka ogrodowa prowadząca z machiai do pawilonu herbacianego – oznacza pierwszy etap medytacji: przejście ku samo-oświeceniu. Roji ma za zadanie przeciąć więzy ze światem zewnętrznym i wywołać nowe doznania wiodące do pełnej satysfakcji estetycznej w samym pawilonie herbacianym. Kto szedł po takiej ścieżce w cieniu wiecznie zielonych drzew (...) nigdy nie zapomni uczucia, że duch jego wzbił się ponad codzienne myśli. Choćbyśmy byli w samym centrum miasta, czujemy się jak w lesie, z dala od kurzu i zgiełku cywilizacji.**[66-67]

W tym przydługim cytacie zawiera się myśl moja z pierwszej części mojego poprzedniego komentarza. Bo sam ogród z pewnością, jak mówisz, nie jest zapewne taki - o jakim pisał Okakura, co i ja jednak wcześniej zaznaczyłam też (zapewne – nie).
------
Pisząc o zadawanych dwóch pytaniach na raz, po których spodziewać się można najwyżej jednej zadowalającej odpowiedzi (takie mam wnioski z moich doświadczeń), miałam na myśli powiązanie sztuki dialogu z estetyką japońską, z uwypukleniem - wpierw skoncentrowaniem na jednym... I dalej. Ze skupieniem, z zadaniem sobie trudu (nierzadko wręcz wysiłku) zrozumienia wzajemnego. Krok po kroku. Z japońską precyzją. Nie gubiąc istoty. Wiem, że naturalne jest przecież, iż wychwytujemy to co „bardziej przykuwa naszą uwagę” - zważywszy na nasze zasoby wiedzy, predyspozycje, doświadczenia, rozumienie... nierzadko gubiąc istotę, i łatwo przenosimy temat na inny obszar, na taki właśnie, na którym nam a nie rozmówcy lepiej poruszać się (pomijam tu wystudiowane i świadome, wynikające ze złej woli, przeniesienie). Ale że widzę ten problem od dawna już, a marzy mi się inaczej, to i łatwo powiązałam go z japońską estetyką i kulturą, chociaż zaznajomiłam się z nią w zarysie. Bo też i nie wiem dotąd czy także i rozmowy Japończyków przebiegają z tą samą precyzją co - choćby sztuka aranżacji pawilonu.;)

Za każdym wysublimowanym słowem (mniej potocznym) naszego rozmówcy kryje się treść. Wciąż trzeba pamiętać o tym. Nie omijać wzrokiem (uchem). Jeśli któreś ze słów (czy grupa ich) jest nam mało znane lub wcale, i nie zatrzymamy się nad nim dla wyjaśnienia – całość tekstu odczytamy nie tak jak „przemawiał” do nas rozmówca. Tym samym nie docenimy tego, co chciał on nam przekazać. A i łatwo wtedy o chaos, o niezrozumienie, a nawet nieporozumienie. „Ubogo” odebrałam Twoją recenzję „Księgi herbaty”(przeczuwając jednak jej wartość) przed przeczytaniem książki Okakury, a inaczej [„bogato”:)] już po jej przeczytaniu. To tylko przykład jest, Carmaniolo. Wszystko zatem po kolei, i nie naraz, jak w japońskiej sztuce "herbatyzmu", i... w jednym tylko na raz pytaniu.:) Nie miałam na myśli symultanicznych czynności (choć i tutaj zasadę koncentracji podpowiadałabym chętnie) a dialog: porozumienie i zrozumienie zasadzające się na skupieniu. Nigdy - na rozproszeniu.
-----
Otóż to (!), Carmaniolo: „Jedyną drogą może być ostrożniejsze formułowania swoich domysłów - bo zawsze będą to jedynie przypuszczenia, nie sądy, a z drugiej strony większa wyrozumiałość dla tego, co zostało wyrażone przez drugą osobę i okazało się błędne, czasem zupełnie”.

Bardzo mądrze to ujęłaś. I o to chodzi. Chciałabym, żeby nie była to utopia. Przecież niezbędna jest owa ostrożność (ewentualnie zadane dodatkowe pytanie). To jasne jest. A i furtka wtedy otworem stać będzie, i przed nami nowe...
-----
Dziękuję za wierszyk.:)

Właśnie o takiej mojej myśli pisałam. Niejeden raz myślałam podobnie. Ale, niezrywanie kwiatów – to już prawdziwa utopia.;)

Skoro i tak jest już długi ten komentarz, to pozwolę sobie na koniec zacytować jeszcze słowa o kwiatach:

„Bezsensowne marnotrawstwo kwiatów w społeczeństwach zachodnich jest jeszcze bardziej przerażające niż ich traktowanie przez Mistrza kwiatów na Wschodzie. Przeogromna musi być liczba kwiatów ścinanych codziennie dla ozdoby sal balowych i biesiadnych stołów Europy i Ameryki, a wyrzucanych nazajutrz; gdyby spleść je ze sobą, mogłyby opasać girlandą kontynent. Wobec tej całkowitej beztroski trwonienia życia wina Mistrza Kwiatów wydaje się nieznaczna. On przynajmniej respektuje oszczędność natury, wybiera swe ofiary z ostrożną przezornością, a po śmierci oddaje honor ich szczątkom. Na Zachodzie szafowanie kwiatami przydawać ma wystawności bogactwu – ot, kaprys chwili. Co się z nimi dzieje po skończonej uczcie? Nic smutniejszego niż zwiędły kwiat rzucony bezlitośnie na kupę gnoju.

Dlaczego kwiaty są tak piękne, a zarazem tak nieszczęsne? (...) Jedyny kwiat, jaki posiada skrzydła, to motyl; wszystkie inne są bezbronne wobec oprawcy. Choćby nawet krzyczały w śmiertelnej agonii – ich płacz nigdy nie sięgnie naszych uodpornionych uszu. Zawsze jesteśmy okrutni w stosunku do tych, którzy kochają nas i służą nam w milczeniu, może jednak nadejść czas, kiedy wskutek naszego własnego okrucieństwa zostaniemy opuszczeni przez tych najlepszych przyjaciół”. ***

Bardzo wymowne.
--------

*Okakura Kakuzō „Księga herbaty”, przekład Maria Kwiecińska-Decker, przedmowa Krystyna Okazaki, Etiuda, Kraków 2004, s. 63.
** Tamże, s. 66-67.
*** Tamże, s. 98-100.

Użytkownik: carmaniola 25.02.2009 11:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, przypuszczam, że tak... | Bozena
Pisząc o zbytnim przepychu tego ogrodu, chciałam jedynie przekazać, że na mnie nie oddziałuje on uspokajająco i uwalniająco – Ty, jak rozumiem, potrafisz się tam wyciszyć. Ja, wchodząc tam, zaczynam się czuć jak w krainie baśni i moje rozbiegane z zachwytu oczy nie wiedzą, do czego najpierw przylgnąć powinny. Oczywiście, czerpię wielką przyjemność z tego zatopienia się w zieleni, ale wyciszenie/uwolnienie dużo łatwiej osiągnąć mi już po wyjściu z ogrodu, gdy zanurzę się w cieniste aleje i polanki parku, gdzie tylko chwilami jakaś plama słońca rozprasza półmrok, i gdzie tylko od czasu do czasu moje oczy dostrzegają rozkwitły krzew, czy ciekawie uformowany pień drzewa. Dla każdego gościa inna ścieżka – mistrz herbaciany pewnie by tego dopilnował. ;-)

Co do „dwóch pytań”, „sztuki dialogu” – „dyskusji krok po kroku” – ujmuję to skrótowo ale mam nadzieję, że zrozumiale. Myślę, że jeśli odbiorca otrzymuje zbyt dużą ilość informacji jednocześnie, może poczuć się zagubiony i naturalnym zabiegiem jest wtedy dokonanie wyboru tych, które wydają mu się najistotniejsze i na które zobowiązany się czuje odpowiedzieć. I wbrew intencjom piszącego, nie muszą być to te, o które jemu chodziło. Nie z lekceważenia, nie z niechęci do zrozumienia drugiej strony, nie z niestaranności czytania, ale po prostu dlatego, że tak się pięknie różnimy.

I teraz, nawiązując do dawnych, dawnych podkreślam, Chińczyków i Japończyków – ta ich spontaniczność i ulotność (lepszym określeniem chyba byłoby „wrażenie spontaniczności”) wymagały ogromu przygotowań i starań zarówno ze strony gospodarza, jak i gościa. Wydaje mi się także, że mieli oni nad nami ogromną przewagę, jeśli chodzi o przygotowanie do wzajemnego zrozumienia. Wiele słów było po prostu symbolami/kodami informacyjnymi – księżyc – zima, lotos – nieskalana czystość, której nie zbruka brud tego świata, irysy nawiązywały do wędrówki wygnanego księcia, który tęskni za rodzinnym miejscem itp.; wszyscy opanowywali i uczyli się rozróżniać te same techniki pociągnięć pędzlem, podziwiali tych samych mistrzów kaligrafii i malarstwa, studiowali, ba, zakuwali na pamięć te same dzieła literackie. Wystarczyło, że jeden napomknął dwa słowa, by reszta – mając te same doświadczenia i wiedzę – mogła w lot chwycić myśl i podjąć dalszą dyskusję. Była ona spontaniczna i twórcza, ale jej korzenie zawsze sięgały tego samego źródła.

Teraz, nie ma tak dobrze. Wszystko ulega rozproszeniu. Mamy jakieś tam wspólne podstawy, ale one giną w natłoku wyborów dokonywanych przez nas później, w ciągu całego życia. Nasza wiedza, doświadczenia i odczucia są tak różne, że często czytając [rozmowa jest jednak łatwiejsza, bo widzimy reakcje odbiorcy, co ułatwia nam orientację (ja sobie mogę pomachać łapkami)] to samo zdanie, odbiorca rozumie je zupełnie odmiennie niż było to zamiarem piszącego. Przy tym, wydaje mi się, że jeśli otrzymuję odpowiedź typu: „Z tego, co piszesz, rozumiem, że uważasz…” jest to jedynie odpowiedź zwrotna, zwykła informacja odbiorcy o jego zrozumieniu tekstu. A ono, niestety, wcale nie musi być zgodne z zakładanym przez piszącego. I znowu chyba przyjdzie wrócić mi do powiedzenia, że nie ma jednej rzeczywistości, a jedynie jej interpretacje. Dojście do punktu wzajemnego zrozumienia wymaga wysiłku, dobrej woli i częstokroć ogromu cierpliwości każdej strony, bo czasem wiele razy trzeba powtórzyć: "Nie, nie to chciałam przekazać/inaczej to odebrałam".

Ufff, zaczynam się poważnie obawiać, że zaraz się zapętlimy i nie obejdzie się bez filiżanki herbaty, aby ten węzeł móc rozplątać. Dlatego, jeszcze na zakończenie, przytoczę wiersz regenta Sutoku-in, który zda mi się odpowiedni:

Choć potężna skała, leżąca w rzecznym łożysku,
Rozdziela wartki prąd rwącego potoku,
W końcu jednak wody się połączą
Ominąwszy przeszkodę na drodze…

PS. Mam pod ręką zbiorek pieśni „Poezja starojapońska” i chociaż większość z nich to pieśni miłosne, to szperając namiętnie udaje mi się odnaleźć coś, co wydaje mi się oddawać moje „ulotne” wrażenia. :-)
Użytkownik: Bozena 25.02.2009 22:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Pisząc o zbytnim przepych... | carmaniola
I jeszcze słowo dla jasności:

1/ moje rozważania o dwóch pytaniach, i jednym, sztuce dialogu, dyskusji krok po kroku... tworzyły jedno zagadnienie;
2/ zaś przypowieść o radości ryby – drugie;
3/ oba zagadnienia rozgraniczyłam, choć w rzeczywistości granica między nimi może być płynna.

I między innymi dlatego, że „odbiorca otrzymuje zbyt dużą ilość informacji...” i dalej, jak napisałaś, wydaje się być właściwa dążność do wyodrębniania (choćby kolejno - pytaniem za pytaniem), uwypuklania kwestii podlegającej rozważaniom, koncentracji na kolejnych etapach dyskusji, wzajemnym wysiłku, skupieniu, nie rozproszeniu, bo w końcu nie o wszystkim na raz i nie o całym zasobie naszej wiedzy mówimy... Założyłam wcześniej wyłączenie złej woli, lecz nie wyłączyłam „niestaranności czytania”, bo ono, moimi zdaniem, nie tak rzadko zdarza się; tyle że ja tę „niestaranność” nazwałam omijaniem wzrokiem (uchem)... dlatego tylko że na daną chwilę jakiś termin, słowo, zdanie... jest obce nam. Chodziło mi o próbę wzajemnego wyjaśnienia. W efekcie wzajemnego zrozumienia. A to, że się różnimy między sobą (ten temat na rozmaite sposoby można omawiać) oczywiście też ma znaczenie - o czym i ja wspomniałam, tyle że ujęłam swą myśl o pytaniu... prościej, na wejściu, wiążąc ją z japońską precyzją.:) Choć ta - nie tylko jest ich domeną.

Dziękuję Ci bardzo za „uchylenie drzwi”; także za ostatni tekst o dawnych Chińczykach i Japończykach.

PS. Ty pieśni, a ja – może kiedyś zajrzę do „Japonii utraconej”.:-)
Użytkownik: carmaniola 28.02.2009 13:21 napisał(a):
Odpowiedź na: I jeszcze słowo dla jasno... | Bozena
:-)
Użytkownik: Bozena 09.02.2009 21:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Myślę, że " Księga herbat... | carmaniola
Guzik. Pomyliłam :))) Chiny z Japonią.:(
Mam dwie pozycje o Chinach, jedną o Japonii. Borges zamieszał.:(
Użytkownik: carmaniola 11.02.2009 09:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Guzik. Pomyliłam :))) Chi... | Bozena
Chiny? Brzmi zachęcająco! Tam też mają skośne oczka. ;-D
Użytkownik: Bozena 12.02.2009 03:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Chiny? Brzmi zachęcająco!... | carmaniola
:)
Użytkownik: cordelia 10.02.2009 22:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Myślę, że " Księga herbat... | carmaniola
Jakże mi miło :-)
To jak dotąd jedyna moja czytatka, napisałam ją pod wpływem impulsu pewnej nocy, przeczuwając, że za szybko nie zasnę... Stan, który nie pozwalał mi na to, pewna moja znajoma lubująca się w wyrażeniach naukowo-kolokwialnych, nazwała "mózgojadem".
Użytkownik: cordelia 10.02.2009 22:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo przyjemna dyskusja... | Bozena
Mam nadzieję, że Twój zapał nie minie :-)
Użytkownik: Bozena 12.02.2009 03:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam nadzieję, że Twój zap... | cordelia
Raczej nie minie.:)
Użytkownik: carmaniola 09.02.2009 19:14 napisał(a):
Odpowiedź na: U mnie Borges stoi wysoko... | cordelia
Waszą dyskusję Z Olgą podglądałam. Także tę o "Labiryncie samotności". ;-)
Nie wtrącam się, bo w pierwszym przypadku Borges-moja bolączka nie pozwala, w drugim... dyskutujecie na poziomie ogólnym, a mnie "Labirynt" interesował dlatego, że Paz analizował tam cechy charakterystyczne swoich rodaków - tego też dotyczą moje notatki. :-)

A Cortazara wolę... spróbuj "Wielkie wygrane", albo jego "Opowiadania" - dla mnie bliższe niż intelektualizm borgesowski. :-)
Użytkownik: Bozena 09.02.2009 19:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Waszą dyskusję Z Olgą pod... | carmaniola
O "Labiryncie..." na serio dopiero będziemy rozmawiały (jeszcze nie przeczytałam). Czuj się zaproszona, Carmaniolo.;)
Użytkownik: cordelia 10.02.2009 22:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Waszą dyskusję Z Olgą pod... | carmaniola
Spróbuję wobec tego po latach podejść do Cortazara jeszcze raz...

Czy Twoje notatki na temat "Labiryntu..." zamieściłaś gdzieś w Biblionetce? Twoje spostrzeżenie o naszej, Olgi i mojej, dyskusji na temat tej książki jest słuszne i chyba odnosi się też do wszystkich innych naszych dyskusji ;-) To chyba jakaś wrodzona skłonność do filozofowania... Dlatego też filozofujący apendyks do "Labiryntu..." ma u mnie najwyższe notowania, ale i analizy meksykańskich cech szczególnych były ciekawe :-)
Użytkownik: carmaniola 11.02.2009 09:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Spróbuję wobec tego po la... | cordelia
Twoja czytatka MUSIAŁA przyciągnąć mój wzrok, bo to przecież Paz, którego ogromnie cenię. ;-)

Moje notatki wyłącznie "zeszytowe" - łączą mi się potem z uwagami Fuentesa i odnajduję ślady tego, co napisał Paz w iberoamerykańskiej (nie tylko meksykańskiej, choć przede wszystkim tam szukam) literaturze. Nie mam chyba skłonności do filozofowania, bo w tego tego typu książkach szukam właśnie konkretnej wiedzy, co nie przeszkadza zachwycać mi się nimi samymi.

Może to dziwny powód, ale czytam sporo literatury z odległych rejonów świata, a w tej literaturze szukam ludzi. By ich zrozumieć, by zrozumieć tę literaturę potrzebuję jakiegoś wsparcia - w esejach pisarzy, książkach historycznych, tych opisujących filozofie, religie i sztukę odnajduję podstawy, które pozwalają mi pełniej odbierać i rozumieć, zamiast patrzeć wyłącznie z punktu widzenia Europejczyka.
Użytkownik: cordelia 11.02.2009 22:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Twoja czytatka MUSIAŁA pr... | carmaniola
Postawa godna i chwalebna!
Moje doświadczenia z literaturą „egzotyczną” są znikome, ale chyba wiem, o co Ci chodzi. Sama dotkliwie odczuwam europejski punkt widzenia, czytając japońskie haiku czy Akutagawę.

Inna sprawa, że literaturę z innego kręgu kulturowego na pewno diabelnie trudno przełożyć. Z tego, co przeczytałam, wynika na przykład, że tytuł powieści Natsumego „Jestem kotem” jest bardzo bladym odbiciem oryginału, w którym – kto by pomyślał? – są obecne humor i ironia, związane z parodiowaniem wyszukanego języka „wyższych klas”, i właściwie bliższe oryginału byłoby coś w rodzaju „Nasza wysokość kot”. I bądź tu, człowieku, tłumaczem z japońskiego! ;-)
Użytkownik: carmaniola 13.02.2009 17:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Postawa godna i chwalebna... | cordelia
Taaak, tylko podziwiać tłumaczy, a samemu mieć pod ręką, do każdego haiku czy waka, nie dość, że słowniczek z symboliką konkretnych słów, to jeszcze na dodatek objaśnienia wszystkich znaczeń danego słowa/znaku, tak by móc dostrzec wirtuozerię twórcy w igraszkach słownych. ;-)
Użytkownik: cordelia 15.02.2009 17:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Taaak, tylko podziwiać tł... | carmaniola
A i to mogłoby nie wystarczyć! :-)

Tłumaczy rzeczy tego rodzaju rzeczywiście nic tylko podziwiać za bohaterską postawę. Może się mylę, ale przekład takiego haiku na polski, angielski czy francuski to moim zdaniem sprawa beznadziejna. Pomijając to, że w ogóle tłumaczenie literatury, poezji zwłaszcza, jest trochę jak funkcja pomocnika przy samobójstwie, której dobre wypełnienie nie przynosi sławy, a złe okrywa niesławą na całe życie... Na pewno domyślasz się, co czytam... ;-))
Użytkownik: carmaniola 16.02.2009 18:11 napisał(a):
Odpowiedź na: A i to mogłoby nie wystar... | cordelia
Oj, widzę, że zaczęłaś od końca i wgłębiasz się w tajemnice "Hagakure"? ;-)

Co do tłumaczeń... pewnie wiele w tym słuszności, ale gdyby nie one, o ile bylibyśmy ubożsi w możliwości poznania twórców spoza naszego kręgu językowego? Zgroza mnie ogarnia na samą myśl ilu to języków powinnam się nauczyć zaczynając od chińskiego i japońskiego, poprzez perski, arabski, urdu, hindi i na keczua kończąc. Chociażby tylko dlatego, wdzięcznam bardzo tłumaczom za ich trud i pełnam podziwu za, często wspaniałe, dzieła, które dzięki nim dostaję do ręki. :-)
Użytkownik: cordelia 17.02.2009 19:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, widzę, że zaczęłaś od... | carmaniola
Oczywiście, chwała bohaterom! Także moja wdzięczność nie zna granic. Jak bez pomocy tłumacza mogłabym czytać „Hagakure”? Zgadłaś oczywiście. :-) Cóż za piękności znajduję tam co krok. Jak nic, moją drogą Droga Samuraja! ;-))

Po „Estetyce japońskiej” poruszam się dość bezładnie, czytając naprzemiennie tomy 2 i 3. Może jest w tym bezładzie jakiś ukryty sens. :-) Między innymi przeczytałam już Tanizakiego, którego „Pochwała cienia” zainspirowała mnie nie tylko do tego, żeby wieczorową porą przejść ze światła elektrycznego na blask płomienia świecy, ale i do sięgnięcia po... tom wierszy Borgesa pod takim samym tytułem. Jak widać, wszystkie drogi prowadzą do Borgesa... :-))
Użytkownik: carmaniola 19.02.2009 17:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Oczywiście, chwała bohate... | cordelia
Zrobiłam dokładnie to samo! ;-) Tzn. odkryłam ten sam tytuł zbioru wierszy u Borgesa i, mając nadzieję, że nawiązuje choć odrobinę do tematu Tanizakiego - musiał wszak czytać! (Borges Tanizakiego) - poooofrunęłam do jedynej posiadającej ten zbiorek biblioteki. I pstro. :( Borgesowskie cienie są bardziej osobiste i nic z cieniami Tanizakiego wspólnego nie mają.
W każdym razie nie odkryłam, bo Borges-poeta okazał się być dla mnie jeszcze bardziej ciężkostrawny, niż Borges-prozaik. Kiedyś dojrzeję być może. Podobnie jak do poezji Paza, w której, przy pierwszym podejściu, też nie udało mi się rozsmakować. ;-)
Użytkownik: cordelia 22.02.2009 19:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Zrobiłam dokładnie to sam... | carmaniola
:-))))

No, rzeczywiście, cień w wydaniu Borgesa lekkostrawny nie jest... (Ale co w jego wydaniu jest?) W dodatku ku mojej rozpaczy nic się tam nie rymuje! :-))) Jeśli chodzi o poezję, jestem dość prostodusznym odbiorcą. Przynajmniej w kwestii rymów jestem nieprzejednana. :-)) Ale mimo ich braku to i owo w "Pochwale cienia" spodobało mi się już przy pierwszym czytaniu.

Tymczasem "Księga snów" wysuwa się na czoło peletonu. ;-)

Poezji Paza jeszcze nie kosztowałam. Mam nadzieję, że można rozsmakować się w niej przynajmniej przy drugim podejściu?
Użytkownik: carmaniola 24.02.2009 10:37 napisał(a):
Odpowiedź na: :-)))) No, rzeczywiści... | cordelia
I już mogę odpowiedzieć, że niektóre wiersze Borgesa do mnie przemawiają - "Senny koszmar" i "Biała łania" z "Księgi snów. Co dalej?... pomalutku, kiedyś do reszty dojrzeję.

A poezja Paza - też się nie rymuje, co mnie akurat nie przeszkadza, natomiast przy pierwszym czytaniu wydały mi się te wiersze zbyt hermetycznie - czytałam tylko jeden zbiorek "Wciąż te same widzenia". Całe szczęście zapisałam sobie niektóre z nich, te mi bliższe, i teraz, ilekroć rzucam na nie okiem mam coraz większą ochotę na więcej. :-)
Użytkownik: cordelia 24.02.2009 18:22 napisał(a):
Odpowiedź na: I już mogę odpowiedzieć, ... | carmaniola
Biała łania! Nieuniknione skojarzenie:

„Sen miałem. Łania biegła przez bezdroże –
Biała - u czoła mając gwiazd zarzewie -
A to się działo tuż przy lauru krzewie,
O słońca wschodzie, w krasnej wiosny porze.

Było tak pięknem to stworzonko Boże,
Iż porzuciwszy wszystko, w żądz wylewie
Pobiegłem za nią, jak ten, który nie wie,
Że skarb znalazłszy, śmierć też znaleźć może...”

(Francesco Petrarca, Canzoniere, CXC, tłum. Lucjan Faleński)

O rymie, balsamie na mą znękaną wierszem wolnym duszę! :-)

Zerknęłam do „Księgi snów”. Owszem, owszem... Ciąg dalszy wrażeń już wkrótce.

A z „Pochwały cienia” jak dotąd przemawiają do mnie przede wszystkim miniatury prozą. Ale i „Czytelnik” (z którym utożsamiam się natychmiast), i wiersz tytułowy, i „Rubajat”, choć w tym ostatnim przypadku chyba bardziej to, co było dla Borgesa inspiracją... Domyślam się, że wspomniany w wierszu Pers to Omar Chajjam, aczkolwiek jako dyletant pewności mieć nie mogę.
Użytkownik: carmaniola 25.02.2009 10:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Biała łania! Nieuniknione... | cordelia
Petrarka mi w sumie obcy, a tu proszę - źródło się znalazło. Ale w tym przypadku, bezrymowy Borges bardziej do mnie przemawia. Aż wstyd się przyznać. :-)

"Pochwały cienia" w końcu nie przeczytałam, więc trudno mi się odnieść, ale rubajaty, nie tylko Omara Chajjama, ale w ogóle, za "strawne" uważam w niewielkich ilościach. Ze względu na duże sformalizowanie symboli - oczy gazeli, kibić jak trzcina itp. - mogą być w jednorazowej dużej dawce nieco nużące. Ale to oczywiście, moje zdanie. I, łomatko, co też wybrał z tego Borges?! Chyba poczekam aż stworzysz jakąś notkę. :-)
Użytkownik: cordelia 27.02.2009 18:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Petrarka mi w sumie obcy,... | carmaniola
Mnie Francesco nieobcy, a drogi nad wyraz, więc oczywiście jego łania przemawia do mnie bardziej niż łania Borgesa. Chociaż i ta druga, „stworzona ze szczypty pamięci i szczypty zapomnienia”, jest urody wielkiej, na którą nie pozostaję nieczuła. Urody bardziej dyskretnej, wyszukanej, wymagającej... A że do Ciebie bardziej przemawia Borges, cieszy mnie ze względu na Borgesa! :-)

Rubajjatów Omara Chajjama w większej dawce trawić nie próbowałam, lecz tych kilka, które czytałam, po angielsku w przekładzie FitzGeralda, zachwyciło mnie po prostu. Nie wiem, jak prezentują się w innych przekładach. Podobno w tych FitzGeralda więcej jest tłumacza niż autora, ale trudno mi ocenić, na ile to prawda. Borges wyraźnie nawiązuje do rubajjatu nr LXXIV z księżycem w roli głównej i do paru innych. Coraz bardziej podoba mi się ta jego „Pochwała cienia”. Chyba napiszę pochwałę pochwały w postaci recenzji.

O dostrzeżonych związkach między „Rubajatem” Borgesa a rubajjatami Omara Chajjama mogłabym natomiast napisać małą dedykowaną Ci czytatkę, która jednak miałaby sens tylko pod warunkiem, że nie przeszkadza Ci angielszczyzna (lekko archaiczna, z „thou” i „thy”), bo nie mam polskiej wersji Chajjama ani dostępu do niej. Nie wiem też, czy polskie przekłady są równie sugestywne jak przekłady FitzGeralda...

P.S. Rubajat czy rubajjat? A może rubai? Według słownika Kopalińskiego „rubajjat”, ale w tytule wiersza Borgesa „j” jest jedno... Nijak nie mogę z tym dojść do ładu. Gdzieś w Internecie natknęłam się nawet na wariant „rubbajat”, który jednak wydaje się lekką przesadą. ;-)
Użytkownik: carmaniola 28.02.2009 13:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Mnie Francesco nieobcy, a... | cordelia
"Tak samo jak ty, jestem snem przytomnym, który trwa
tylko trochę dłużej niż sen o łące i bieli".

Żartobliwa przekora czy melancholijna zaduma? Do tej pory nie wiem, co wybrać. :-)

I taktaktak, bardzo poproszę o czytatkę. Może być z przekładem Fitzgeralda - na "nasze" sobie przetłumaczę, chociaż piękno, niestety, pozostanie dla mnie zakryte. Spróbuję poszperać po "Dywanach", może uda się ten czterowiersz odnaleźć - w "Dywanach" numeracji brak - to chyba numeracja Fitzgeralda, którego to przekład pewnie zainspirował Borgesa. I na recenzję też czekam niecierpliwie - łomatko, namówisz mnie w końcu na tego Borgesa. ;-)

P.S. PWN podaje rubai, rubajat, rubajjat, więc chyba wszystkie formy są poprawne. W "Dywanach" Dulęba posługuje się nazwą "czterowiersz" i problem omija. A tak w ogóle, to pomieszały mi się (uwaga znowu problem: słownik PWN "gazel", encyklopedia PWN "ghazal", a Dulęba "gazal") rubajat z gazalem właśnie (wolę gazal lub ghazal, bo w przypadku gazela, w liczbie mnogiej mam przed oczyma skaczące stadko niedokończonych impali). :-)
Użytkownik: cordelia 01.03.2009 22:56 napisał(a):
Odpowiedź na: "Tak samo jak ty, jestem ... | carmaniola
Tak też trochę się zastanawiałam, gdzież Ty widzisz te oczy gazeli i tę kibić jak trzcina... A Ty po prosty widziałaś je tam, gdzie mój wzrok nigdy jeszcze nie spoczął. ;-) Nie znam gazali zupełnie. Co do nazwy, o ile Tobie wariant „gazel” kojarzy się ze stadkiem niedokończonych impali, to mnie wariant „ghazal” przypomina poznanego kiedyś miłego człowieka o bliskowschodnim pochodzeniu i nazwisku Ghazali. Czyżby potomek jakiegoś mistrza gatunku? We wspomnieniu wesolutki, w swoich dużych okularach „plusach” i jasnym sweterku z wycięciem w serek, ale wspomnienie melancholijne, bo wiem z pewnych źródeł, że nie ma już Ghazaliego wśród żywych... Być może z tego powodu właśnie melancholię, bardziej niż żart czy przekorę, wyczuwam w słowach Borgesa o „śnie przytomnym”. :-|

Tymczasem sporządziłam już zapowiedzianą czytatkę o konszachtach Borgesa z Omarem Chajjamem. :-) Znajdziesz ją tu: www.biblionetka.pl/...;

P.S. Wikipedia oprócz nazw gazel, ghazal i gazal wymienia też nazwę gazela. Wiem, że Wikipedia nie jest zbyt wiarygodnym źródłem, ale jako źródło „zgrubne”, do korzystania z ograniczonym zaufaniem, punkt wyjścia poszukiwań, jest według mnie nieoceniona, toteż nie gardzę nią bynajmniej i korzystam ochoczo.
Użytkownik: carmaniola 02.03.2009 08:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak też trochę się zastan... | cordelia
Już lecę. :-)
Użytkownik: cordelia 31.03.2009 23:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, że książeczka... | carmaniola
Carmaniolo, to jest komentarz dziękczynny: przeczytałam "Japonię utraconą" Kerra. Fantastyczna lektura! Więcej na jej temat napiszę później, tymczasem chciałam tylko podziękować Ci za polecenie, bez którego prawdopodobnie nie sięgnęłabym po książkę z Serii Podróżniczej Obieżyświat. ;-)
Użytkownik: carmaniola 02.04.2009 10:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Carmaniolo, to jest komen... | cordelia
Się cieszę. Nie pamiętam dlaczego ja sama po Kerra sięgnęłam, bo tzw. książki podróżnicze nie bardzo mnie interesują - pewnie wypatrzyłam wśród pozytywnie oceniających osoby, których zdanie biorę pod uwagę sięgając po książkę. :-)
Użytkownik: cordelia 03.04.2009 23:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Się cieszę. Nie pamiętam ... | carmaniola
Zastanawiałam się przez chwilę, czy seria „Obieżyświat” jest dobrym miejscem dla tej książki, która przecież wcale nie jest opisem podróży, ale doszłam do wniosku, że ostatecznie obieżyświatem nie musi być autor, może nim być czytelnik, a gdybym sama była obieżyświatem udającym się do Japonii, decyzji przeczytania „Japonii utraconej” gratulowałabym sobie jeszcze bardziej. :-)

To oczywiście rzecz z zupełnie innej półki niż „Księga herbaty” czy „Estetyka japońska”, może bardziej powierzchowna, ale też dająca lepsze wyobrażenie o realiach. Kiedy zasygnalizowałaś mi „Japonię utraconą” z uwagą, że Kerr ma inne niż Okakura spojrzenie na ceremonię herbacianą, nabrałam obaw, że pewnie facet nic z „herbatyzmu” nie rozumie (o co przecież nietrudno) i odnosi się do sprawy lekceważąco. Tym milszą niespodziankę sprawił mi, z wielkim wyczuciem pisząc o herbacie i innych elementach tradycyjnej kultury japońskiej w rozdziale „Japonia a Chiny”, który przeczytałam chyba z największą przyjemnością. Wiele radości przyniósł mi też uroczy mistrz Sawada, którego reakcja na rozsypanie sproszkowanej herbaty przypomina mi opisaną przez Sen Shōshitsu XV w „Sztuce herbaty” reakcję Rikyū na upuszczenie łyżeczki przez nalewającego mu herbatę plantatora, któremu z przejęcia zadrżały ręce. Czy to nie znamienne, że podczas gdy obecni przy tym uczniowie Rikyū byli oburzeni tym karygodnym faux pas, mistrz powiedział: „To było wspaniałe”? I jak tu nie wymagać od uczniów, żeby znali swoje miejsce i siedzieli cicho? ;-) Jak się uczyć, to tylko od wielkiego mistrza.

Kerr, który za przyczynę słynnego japońskiego sztywniactwa i wszechobecnej wojskowej dyscypliny uważa rządy szogunów, zauważa, że ceremonia herbaty jako dzieło letterati jest z założenia swobodna, ale z czasem zapanował w niej duch wojskowy, który pozbawił ją humoru i spontaniczności. A moim zdaniem to wszystko przez to, że sprawa przeszła w ręce uczniów. ;-)


P.S. W tej chwili tytułem powtórki męczę „Tysiąc żurawi” Kawabaty. W kolejce czeka tegoż „Kraina śniegu”; oby okazała się ciekawsza. ;-)
Użytkownik: carmaniola 04.04.2009 10:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiałam się przez c... | cordelia
Wydaje mi się, że ta seria to raczej zbiór obrazków (różnych bardzo) ze świata niż książki stricte podróżnicze. Przypomniało mi się, że z tej serii czytałam także (z namowy córki i dla nazwiska autora, którego inną książkę trzymam w biblionetkowym schowku) "Nie taki straszny wilk" Mowata, której też nie określiłabym jako książki podróżniczej. Ale co tam... wnętrze ważne, a "Japonia..." Kerra to wnętrze ma. Dlatego też namierzam się na jego inną, dostępną w polskim przekładzie, książkę o Japonii: Psy i demony: Ciemne strony Japonii (Kerr Alex). Wszelkie znaki wskazują na to, że jest dostępna w jednej z moich bibliotek.

Co do Kawabaty, to obie czytane przez Ciebie książki oceniłam tak samo więc trudno mi pisać, że jedna z nich lepsza, chociaż... "Kraina śniegu" chyba łatwiej przyswajalna. Wydaje mi się, że proza Kawabaty może wymagać okresu "uśpienia we wnętrzu" i ponownego przebudzenia - związek ze "Śpiącymi pięknościami" przypadkowy. W każdym razie u mnie, dopiero po przeczytaniu większej ilości jego utworów (poza wymienionymi pięknościami, które trafiły za pierwszym razem) "coś" zaskoczyło. I chyba dopiero "Głos góry" potrafiłam odebrać w pełni (w moim odczuciu oczywiście). Chociaż opowieść o mistrzu go, czytana jako ostatnia, znów okazała się dla mnie zbyt odległa. Kiedyś, kiedyś przyjdzie czas na powtórki. :-)
Użytkownik: cordelia 05.04.2009 12:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydaje mi się, że ta seri... | carmaniola
Mnie też ciekawią „Psy i demony”, i to nie tylko ze względu na autora. Moje zainteresowanie wzmaga wspomniana w „Japonii utraconej” kaligrafia o wyraźnie pokrewnej treści: „Psy i konie są trudne. Demony i rzeczy fascynujące są łatwe”. Zastanawiające. Po książce spodziewam się rozwinięcia tej ciekawej myśli.

Właśnie zorientowałam się, że już oceniłam „Tysiąc żurawi” w Biblionetce, i to na 5, co bardzo mnie zdziwiło, bo powodem, dla którego teraz wróciłam do tej powieści (opowiadania?), było to, że w przeciwieństwie do „Śpiących piękności” nie za bardzo do mnie przemówiła, kiedy jakieś dziesięć lat temu czytałam ją po raz pierwszy. Zakładając, że coś mogło mi umknąć, miałam nadzieję dostrzec to przy drugim czytaniu. No i owszem, tu i ówdzie dostrzegam powaby - przedmioty i pejzaże nabierające znaczenia symbolicznego, wiersze o okolonym ze wszech stron skalistymi górami miasteczku Takeda, w którym jesienią słychać plusk rzeczułki i do którego można dostać się tylko przez tunel - lecz te „przebłyski” są jak drobiny szlachetnego kruszcu w szarej skale... Ale kto wie, może przy trzecim czytaniu zdołam dotrzeć do ukrytego skarbu? :-) W każdym razie nasuwa mi się ta sama myśl, co za pierwszym razem: że to prawdopodobnie jedna z tych rzeczy, które w przekładzie tracą prawie wszystko.

À propos przekładów, podczytuję teraz w Internecie „Ścieżki Północy” („Wąską ścieżkę na daleką Północ”?) Bashō. Na jednej stronie dostępne jest pięć przekładów na angielski, a czytając różne wersje tłumaczenia pierwszego zdania, dokonałam interesującego (przynajmniej dla mnie) odkrycia. Wyobraź sobie, w jednej wersji to zdanie, po przetłumaczeniu na polski, brzmi:

„Dni i miesiące to wędrowcy wieczności”,

a w innej:

„Słońce i Księżyc to wieczni wędrowcy”.

Wnioskuję z tego, że Japończycy „dzień” i „Słońce” określają tym samym słowem, a przynajmniej zapisują tym samym ideogramem, i podobnie jest z „miesiącem” i „Księżycem” (co skądinąd miało miejsce i w polszczyźnie). Że Słońce i Księżyc wędrują na niebie, każdy widzi, ale że razem z nimi dni i miesiące wędrują przez wieczność, to dla mnie rewelacja, i od razu gotowa jestem zgodzić się z Donaldem Keenem, który w jednym z tekstów zamieszczonych w „Estetyce japońskiej” zauważa, że wartość poezji japońskiej w dużym stopniu zasadza się na wieloznaczności języka. (I tu znów podziękowania dla Carmanioli za rekomendację :-))

Tylko że dla nieznających japońszczyzny dalsze wnioski są niewesołe, bo w takim razie ile wersji przekładów trzeba by przeczytać i porównać, żeby mniej więcej zbliżyć się do tego, co najbardziej wartościowe w oryginale???

Tymczasem nadaremnie szukałam choć jednego przekładu polskiego tego dziennika podróży Bashō. Ale przymierzam się do innego: Z podróżnej sakwy, z dodaniem Dziennika podróży do Sarashina (Matsuo Bashō), choć widzę, że u Ciebie ma tylko 4...
Użytkownik: carmaniola 05.04.2009 20:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Mnie też ciekawią „... | cordelia
No popatrz! Zupełnie tego nie pamiętam! Tzn. tego o trudnych psach i koniach - kojarzy mi się bezsensownie z wielkim malarzem (chińskim? japońskim?), który fantastycznie malował konie nie odróżniając klaczy od ogiera. I kolejny klops, bo książki w biblio nie udało mi się znaleźć. Albo ktoś sobie "pożyczył", albo przełożył i raczej trudno liczyć na to, że przypadkiem uda mi się na nią trafić. :(

Co do "Tysiąca żurawi", to zostało mi poczucie kompletnego fiaska, jeśli chodzi o zrozumienie bohaterów. Podejrzewam, że tak byłam skupiona na tym by pojąć dlaczego zachowują się tak, jak się zachowują - dla mnie zupełnie bezsensownie - że chyba zgubiłam całą resztę. Podobnie było z "Krainą śniegu". Błędnie, aczkolwiek wydawałoby się, że logicznie, twórczość Kawabaty poznawałam, gdzieś tam, w początkach swoich przygód z literaturą z tamtych rejonów i chyba nie bardzo wiedziałam, z której strony i jak, ją przyjmować. A proza Kawabaty prostą nie jest.

A Bashō - dobry, chociaż mnie nie oczarował. A miał! Za wiele oczekiwań (mało sprecyzowanych) i nieodpowiedni nastrój - przy niektórych lekturach ten nastrój właściwy niezbędny. Czasem tak bywa. Ostatnio zachwycałam się fragmentami "Zapisków spod poduszki" w: Japońska miłość dworska (Kordzińska-Nawrocka Iwona), które w "Estetyce japońskiej" niemal mi umknęły, chociaż tak się na nie cieszyłam. I teraz ponownie mam ochotę wrócić do tych w "Estetyce...".

Z tymi przekładami japońskiej poezji faktycznie ciężko - chyba wszędzie tam, gdzie są jakieś ideogramy mające wiele znaczeń. Pozostaje tylko podziwianie przekazanego nastroju i znaczeniowego zbliżenia. W Twoim przykładzie, w pierwszej chwili, pomyślałam, że właściwie bez znaczenia i że oba przekłady mi się podobają. Ale zerknęłam drugi raz i będę się teraz zastanawiać nad określeniem "wędrowiec wieczności". Brzmi dobrze, ale... jakoś nie mogę go sobie wyobrazić - muszę nad tym popracować. Z kolei zapis: "Dni i miesiące to wieczni wędrowcy" jest zupełnie bez sensu. Zostanę chyba przy Słońcu i Księżycu - to dla mnie zrozumiałe. :-)
Użytkownik: cordelia 06.04.2009 22:24 napisał(a):
Odpowiedź na: No popatrz! Zupełnie tego... | carmaniola
O psach i demonach w „Japonii utraconej” Kerr wspomina w ostatnim rozdziale („Ostatni rzut oka”), w kontekście tradycyjnych sztuk, w kultywowaniu których kładzie się nacisk tylko na formę zewnętrzną, i związanej z tym ich degeneracji:

„Kultywowanie sztuki bębnienia na bębnie jedynie z przyczyn historycznych czy akademickich samo w sobie nie przedstawia żadnej wartości. I dlatego ludzie odeszli od sztuk tradycyjnych; cokolwiek by mówili akademicy i eksperci – ludzie w głębi serca czują, że te „umarłe” sztuki stały się nudne. Ci, co je uprawiają, zagubili drogę i chcąc wzbudzić zainteresowanie, zdają się na pompatyczność. Stąd popularność akrobatycznych łamańców keren w kabuki czy masy powykręcanych dziwacznie kwiatów w ikebanie. Shirasu Masako ma w swoim gabinecie kaligrafię tanzaku następujące treści: „Psy i konie są trudne; demony i rzeczy fascynujące są łatwe”. Idzie o to, że trudno jest malować psy i konie, ponieważ są one takie zwyczajne; natomiast namalowanie demonów i przedmiotów groteskowych przychodzi z łatwością. To samo dotyczy kwiatów: znacznie trudniej ustawić w wazonie jedną kamelię, niż zaaranżować wielką ilość nowoczesnych ikeban”.*

No i jak się zastanowić, to człowiek uświadamia sobie, że jest osaczony przez demony. ;-)

A upadek sproszkowanej herbaty na tatami pamiętasz? Jeśli nie, mogę przypomnieć Ci i to, bo uwielbiam tę historię i już ją sobie przepisałam. :-)

* (Alex Kerr, Japonia utracona, tłum. Maria Kwiecieńska-Decker)
Użytkownik: carmaniola 07.04.2009 17:48 napisał(a):
Odpowiedź na: O psach i demonach w R... | cordelia
Ja tam nie wiem jak to z tymi demonami jest, czy faktycznie łatwe do namalowania. Mnie się wydaje, że niekoniecznie. Ale z tym, co chciał przekazać Kerr, trudno się niestety nie zgodzić, bo w większości przypadków to prawda. Szkoda...

Historyjkę z herbatą pamiętam - zastanawiałam się czy przypadkiem nie jest ona przypisywana kolejnym mistrzom ceremonii herbaty, by wciąż na nowo próbować uświadamiać tym, którzy ceremonię kultywują, że sens jej tkwi znacznie głębiej, nie w poprawnych i zręcznych gestach. Ale wiesz co... o ten fragmencik poproszę - z chęcią sobie przypomnę. Ja, wypisując cytaty, skoncentrowałam się na kontrowersyjnych stwierdzeniach autora - tak, by mieć dla odmiany pod ręką coś, co pomoże utrzymać równowagę w chwilach nadmiernych zachwytów. :-)
Użytkownik: cordelia 08.04.2009 20:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja tam nie wiem jak to z ... | carmaniola
Serwuję zatem fragmencik:

„A oto historia, która wiele mówi o Sawadzie. Do ceremonii używa się drobno zmielonej zielonej herbaty, przechowywanej w pudełku z laki, które zwie się natsume i ma kształt spłaszczonego po obu końcach jajka. Pewnego razu jakiś student, biorąc pudełko, nie podtrzymał go od spodu, chwycił je tylko za pokrywkę – i pudełko spadło z wysokości jednego metra prosto na tatami. Sproszkowana herbata wzbiła się w powietrze niby chmura, po czym opadła i na naszych oczach utworzyła na macie zielone koło. Byliśmy przerażeni. W zapadłej nagle ciszy Sawada spytał: „Co należałoby powiedzieć w takiej sytuacji?” Nikt się nie odezwał. „Powinniście powiedzieć: «Jak pięknie!».
I rzeczywiście, koło zielonej herbaty na macie było piękne. Sawada kazał nam podejść i przyjrzeć się. „Możecie tego nie zobaczyć nigdy więcej w życiu. To prawie niemożliwe, żeby pudełko tak idealnie spadło na denko. Patrzcie i podziwiajcie!”. Kiedy już się przyjrzeliśmy, Sawada udzielił nam lekcji, jak czyścić tatami […]”.

(Alex Kerr, Japonia utracona, tłum. Maria Kwiecieńska-Decker, Prószyński i S-ka, 1999, s. 201)


Co do fragmentów kontrowersyjnych, ja też parę takich znalazłam, ale zamiast zapisywać, puszczam je w niepamięć. Jak chcę utemperować swój zachwyt, patrzę na tytułowe kaligrafie. ;-)

Natomiast z tymi demonami i ich „łatwością” to moim zdaniem jest tak, że łatwo nie tyle namalować je, co wywołać wrażenie za ich pomocą. Przy czym przez demony rozumiem „demony uogólnione”, które można przełożyć na różne rzeczy i dziedziny. Na przykład w dziedzinie filmu demony przekładają się na efekty specjalne: łatwiej „wbić w fotel” widza (zwłaszcza tzw. widza statystycznego) efekciarską superprodukcją niż subtelnym dziełem, w którym próżno by szukać spektakularnych scen wielkich eksplozji czy pościgów samochodowych. No i przypuszczam, że wbrew pozorom łatwiej taką superprodukcję stworzyć, jako że do dyspozycji jest cały arsenał sprawdzonych szablonów...
Użytkownik: carmaniola 09.04.2009 09:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Serwuję zatem fragmencik:... | cordelia
Pięknie. A ostatnie zdanie jest najpiękniejsze. :-)
Użytkownik: cordelia 19.04.2009 16:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Pięknie. A ostatnie zdani... | carmaniola
Och...
Użytkownik: carmaniola 22.04.2009 13:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Och... | cordelia
:-D Dopadłam "Psy i demony" i mimo innych planów zagarnęłam i czytam, bo bałam się, że zanim następnym razem sobie przypomnę, to ktoś sobie wypożyczy na wieki. Spróbuję sprokurować jakąś czytatkę z soczystym cytatem.
Użytkownik: niqaab 24.04.2009 08:58 napisał(a):
Odpowiedź na: :-D Dopadłam "Psy i demon... | carmaniola
"Księga herbaty" to podstawa mojej "herbacianej" biblioteczki, pierwsza pozycja, jaka się w niej znalazła. Dużo, dużo później, w pewnym czarodziejskim sklepie na londyńskiej Neal Street - znalazłam wersję angielską wraz z akcesoriami niezbędnymi do przygotowania matcha (zawsze mam problem "jak odmienić tę nazwę" :)) - ale nie miała już uroku tej małej, czarnej książeczki, którą i ja zostałam obdarowana przez życzliwą panią bibliotekarkę...

"Pijmy więc herbatę, by zapomnieć o trudach tego świata" - tak mówi jeden z cytatów. Gdybym musiała wybrać smak najlepiej charakteryzujący mnie samą - byłby to właśnie smak herbaty, bo ona jako jedyna zaskakuje bogactwem, zmiennością, wielością gatunków. Tylko herbata potrafi oddać nastrój chwil, które minęły, wzbudzić wspomnienia, tylko ją można odkrywać na nowo i zawsze znajdzie się coś, czego nie udało się dostrzec wcześniej.

Bardzo się cieszę,że recenzja "Księgi herbaty" (w dodatku tak ciekawie napisana) znalazła się w Biblionetce i za nią dziękuję.
Użytkownik: carmaniola 24.04.2009 16:45 napisał(a):
Odpowiedź na: "Księga herbaty"... | niqaab
A ja bardzo się cieszę, że ta maleńka książeczka ma więcej wielbicieli, z którymi mogę dzielić się zachwytem. Widać, także "czerwoni barbarzyńcy", czyli szeroko pojęty Zachód, potrafią docenić nie tylko smak królewskiego napoju ale i związaną z nim piękną tradycję.

Sama, co prawda, nie pijam herbaty na sposób japoński - wolę duże zielone liście niż proszek, ale nad filiżanką tak zaparzonej herbaty też można się rozmarzyć. :-)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: