Dodany: 24.03.2013 21:48|Autor: sapere

Martina Pollacka przewodnik po Galicji


„Pociąg do Wiednia przez Kraków, Oderberg i Prerau odjeżdża o osiemnastej dziesięć”[1]– tak kończy się książka Martina Pollacka. I dla mnie kończy się imaginacyjna podróż po dawnej Galicji i Bukowinie. Światła pociągu widziane z lwowskiego dworca głównego oddalają się i gasną. Peregrynację można by tutaj rozpocząć. Tutaj, czyli w metro- i bibliopolii, we Lwowie, który rzeczywiście na przełomie wieków, a i później, do czasów II wojny, tętnił życiem: politycznym, naukowym, kulturalnym i towarzyskim.

Autor tego swoistego reportażu ujawnia swój zachwyt dawną stolicą Galicji i Lodomerii. W ostatnim rozdziale nie szczegóły topograficzne są ważne, lecz przywołanie ich smutnego nieistnienia. Nieważne są statystyki, tak uparcie podawane w poprzednich częściach, lecz indywidualności tworzące atmosferę miasta nazywanego „małym Wiedniem”. W tym czasie Lwów chlubił się koegzystencją różnych narodów i wyznań, jak w soczewce skupiał różnorodność, barwność całych Austro-Węgier. Martin Pollack siłę tego miasta wywodzi od zamieszkujących je ludzi: tych z najwyższych sfer naukowych i tych z półświatka ciemnych ulic, którym jak na ironię patronują ojcowie-założyciele.

Z rubieży królestwa powędrujemy przez małe miasteczka w stronę „centrum świata”, w kierunku Przemyśla. Małe prowincjonalne miejscowości to w zasadzie głównie sztetle z przytłaczającą przewagą ludności żydowskiej. Jak się okazuje, z tych właśnie miasteczek pochodziło wielu pisarzy, mniej lub bardziej sławnych lub – jak mówi Pollack – być może słusznie zapomnianych. Oczywiście, historię Brunona Schulza rodem z Drohobycza znamy wszyscy. Na obszernych cytatach z jego zbiorów opowiadań, oprócz szczegółów statystycznych wziętych skądinąd, Pollack oparł swoją imaginowaną podróż po Drohobyczu.

Jednakże w zbiorze „Po Galicji” często przywołuje wspomnienia i powieści piewców tej ziemi, najczęściej Żydów, spośród których – jak się zdaje – wywodziło się najwięcej wykształconych mieszkańców. Poznajemy nazwiska Karla Franzosa, Saula Landaua, Josepha Rotha, nietłumaczonych dotąd na język polski.

Pollack zagłębił się również w gazetach wydawanych w małych miastach w interesującym go okresie. Raczy czytelnika perełkami z życia codziennego np. czortkowian, podaje informacje wiele mówiące o obyczajowości miejsc, które teraz są już tylko napisem na mapie, „pustymi łuskami liter, które zachowują jedynie ulotny zapach wspomnienia o świecie bezpowrotnie utraconym”[2]. Wydaje mi się, że „Po Galicji” zrodziło się po trosze z żalu za tym światem, co jest znamienne również dla książek innych autorów wspominających kraj lat dziecinnych. My znamy przeważnie memuary pisane z perspektywy Polaków, dla których Lwów był przede wszystkim polski. Tym bardziej ciekawe jest spojrzenie Pollacka, który pisze o tych terenach jako o części CK monarchii, a pochodzi z dokładnie przeciwległych do Galicji i Bukowiny rubieży. Z punktu widzenia Pollacka, z perspektywy opartej zapewne na dogłębnych studiach źródłowych, w czasie podróży po Galicji i Bukowinie spotkalibyśmy przede wszystkim Żydów, Rusinów, Hucułów, Niemców i wśród warstwy urzędniczej – Polaków. Wprawdzie to Polacy tworzyli życie kulturalne małych miasteczek, ale żyli w dystansie wobec pozostałych.

Warto poznać spojrzenie Martina Pollacka, być może niekiedy zaskakujące, na pewno odmienne, zawsze dobrotliwe, po prostu - interesujące dla czytelnika.


---
[1] Martin Pollack, „Po Galicji. O chasydach, Hucułach, Polakach i Rusinach. Imaginacyjna podróż po Galicji Wschodniej i Bukowinie, czyli Wyprawa w świat, którego nie ma”, przeł. Andrzej Kopacki, Wydawnictwo Czarne, 2007, s. 235.
[2] Tamże, s. 8.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3670
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: