Dodany: 19.03.2013 20:34|Autor: AnnRK

Książka: Lilka
Kalicińska Małgorzata

4 osoby polecają ten tekst.

Wszystko i nic


Po taką typowo kobiecą literaturę sięgam raczej rzadko, bo i mało kiedy książki tego typu okazują się czymś więcej niż przeciętne czytadło, o którym zapomina się w momencie odłożenia go z powrotem na półkę. Tym razem miało być inaczej, bo temat wydał mi się ciekawy, a i "Trylogia mazurska" nie spowodowała u mnie takiej traumy, jak u niektórych, co więcej - dwa pierwsze tomy nawet miło mi się czytało. Dobrzy ludzie ostrzegali, uprzedzali, radzili, by dobrze się zastanowić. Głucha na wszelkie argumenty rozłożyłam się wygodnie na łóżku i otworzyłam "Lilkę" Małgorzaty Kalicińskiej.

Moje wyobrażenie było takie. Marianna Roszkowska, główna, choć nie tytułowa bohaterka, po trzydziestu latach małżeństwa właściwie z dnia na dzień zostaje sama. Mąż dusił się w związku, nudził, aż w końcu spakował manatki, zostawiając zszokowaną żonę. To nie jedyny problem Marianny. Drugim jest Lilka, jej przyrodnia siostra, niespokojny duch, artystka, a przede wszystkim kobieta chora na raka. Wyobrażałam sobie dzielną Mariannę, która z jednej strony musi pozbierać się po rozstaniu z mężem, z drugiej - być wsparciem dla siostry, z którą łączą ją wcale nie najcieplejsze relacje. Do tego jeszcze spodziewałam się wątku z przystojnym wdowcem lub skrzywdzonym rozwodnikiem, który pokaże Roszkowskiej, że miłość może pojawić się w każdym wieku, rozwód nie jest końcem świata, a szczęście to nie mityczny stwór, który omija dojrzałe, samotne kobiety szerokim łukiem. W końcu nie ma co się czarować, literatura kobieca powstaje ku pokrzepieniu serc. Mamy się wzruszyć, zasmucić, a na końcu uwierzyć w miłość, przyjaźń, szczęście i całą masę innych pozytywów.

Nie mogę powiedzieć, że moje oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością. Co to, to nie. Miałam, co chciałam, a nawet więcej. Dużo więcej. Małgorzata Kalicińska postanowiła zawrzeć w powieści wszystkie wątki, jakie tylko da się zmieścić na pięciuset stronach. Jest więc mowa o zanikaniu dobrego wychowania, o eutanazji, o tym, że zwierzę też człowiek, o migracji w poszukiwaniu lepszego życia, rozłące, braku więzi pomiędzy bliskimi, mniej lub bardziej skutecznych psychoterapiach, no i przede wszystkim o miłości i seksie po pięćdziesiątce oraz radzeniu sobie ze śmiertelną chorobą. Oczywiście to nie wszystkie wątki, w "Lilce" mieści się ich dużo więcej, na dodatek przeplata się teraźniejszość z przeszłością, bo Marianna lubi wspominać, oj lubi. W tym miksie wątków zabrakło chyba tylko parad równości, ale to pewnie przez przeoczenie. Za to znalazło się miejsce na porachunki z mafią ukraińską i lustrację.

Dodatkowo na Mariannę spadają wszelkie nieszczęścia tego świata. Jest gwałt, są niewłaściwi mężczyźni, oszustwa, zdrady, nękanie; śmierć jest wszechobecna, bliscy tak szybko odchodzą, choroby się panoszą, gdziekolwiek spojrzeć, tam luki, braki i problemy. Nagromadzenie wątków i problemów sprawia, że właściwie żaden temat nie został potraktowany głębiej.

Marianna nie szczędzi czytelnikowi szczegółów. Chcąc nie chcąc, dowie się on o wszach, które Roszkowska (wówczas jeszcze Barańska, zwana przez ojca pieszczotliwie Barankiem) przyniosła z przedszkola (tu następuje cały akapit poświęcony "iskaniu", zgniataniu i czesaniu), czy upokarzających kolejkach do damskich toalet w supermarketach (które na pewno projektował jakiś facet, niezdający sobie sprawy, ile czasu zajmuje kobietom pozbycie się litrów płynów, zwłaszcza zimą, gdy nie wystarczy podwinięcie spódnicy). O seksie Roszkowska opowiada dosadnie, nie szczędząc wulgaryzmów. Nie wiem, czemu miało to służyć, mnie zdołało jedynie dodatkowo zniechęcić. Żenujące to i zbędne. No i nijak się ma do kobiety, która chce walczyć z wszechobecnym brakiem kultury.

W ciemno strzelam, że Marianna miała być taką wygadaną, przedsiębiorczą dziennikarką, która swoimi historyjkami zdobywa serce czytelnika, a właściwie czytelniczki, bo nie ma co się łudzić - panowie przez wywody Roszkowskiej nie przebrną. Stąd pewnie rodzinne opowieści mające wzbudzić ciepłe uczucia, stąd dywagacje na rozmaite tematy, które są przecież takie ludzkie i pewnie dlatego też Marianna posługuje się raczej potocznym, młodzieżowym, luzackim językiem, który nijak mi do niej nie pasuje. A może to ja mam błędne wyobrażenie o dziennikarskiej erudycji, tkwiąc przy tym w niesłusznym przekonaniu, że kto jak kto, ale osoba na co dzień zarabiająca pisaniem artykułów, a przy tym kulturalna i oczytana, powinna mówić nieco bardziej znośną polszczyzną, niż pierwszy lepszy leser, który skończył edukację, zanim poznał wszystkie litery alfabetu. Zresztą wszyscy w tej powieści są bardzo na luzie. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że przeczytanie każdego kolejnego akapitu sprawia ból. O sobie Marianna opowiada na przykład tak: "Jestem z miasta. No, prawda, że koło piątej klasy podstawówki wyprowadziliśmy się pod Otwock, bo ojciec odziedziczył gospodarkę, ale ja - na krótko, na kilka lat. Wybrałam warszawskie liceum i studia i po ślubie też mieszkałam w Warszawie. Kocham mój rodzinny dom na wsi, ale na sadowniczkę ani ogrodniczkę to ja się nie nadawałam. No wystrzeliło mi to SGGW, ale tak... z łaski na uciechę matce! A potem moje życie zawodowe skręciło"*. Po prostu poezja.

Rozczarowała mnie "Lilka" ogromnie i trudno mi znaleźć w niej jakieś plusy. Polubiłam Włodka, z całym tym jego gorzko-ironicznym spojrzeniem na świat, ciętym językiem, rubasznym stylem bycia. Dowiedziałam się, jak zachowuje się w łóżku facet-drwal i że na zmarszczki dobra jest maść przeciwko hemoroidom. To chyba jednak "odrobinę" za mało, by uznać czas spędzony na lekturze za dobrze wykorzystany.

Szkoda, że świetny pomysł został tak strasznie zmarnowany, że coś, co mogło okazać się mądrą, ciepłą opowieścią, jest tylko słabym, kiepskim językowo, wielowątkowym czytadłem. W powodzi innych wątków zawieruszył się wspaniały temat niełatwych siostrzanych relacji. Tak pięknie można by też napisać o życiu, które nie kończy się po pięćdziesiątce, o rozwodzie, który może być nie tylko końcem pewnego etapu, ale i początkiem nowego, o miłości, co przyjść może w każdym momencie, o tym, że walczyć należy zawsze i do końca. O siebie, marzenia, o życie.


---
* Małgorzata Kalicińska, "Lilka", wyd. Zysk i S-ka, 2012, s. 22.

[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2635
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: