Dodany: 18.03.2013 14:01|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

3 osoby polecają ten tekst.

Dziwne losy pana na Stawisku


Jakoś się tak składa, że od co najmniej pół roku nie mogę zejść z orbity Mistrza Jarosława, na którą się wdrapałam, sięgając mimochodem po wygrzebany gdzieś luzem „Tatarak”. Po „Tataraku” nastąpił powrót do nielicznych opowiadań czytanych wcześniej i poznanie kilku dotąd nieznanych, zakupienie w antykwariacie „Sławy i chwały” (którą mam niezłomny zamiar powtórzyć, bo po trzydziestu paru latach niewiele już pamiętam poza imionami co ważniejszych bohaterów) i „Książki moich wspomnień” (której wcześniej nie udało mi się przeczytać), wreszcie pokaźna porcja pożyczek od największego znanego mi wielbiciela twórczości Iwaszkiewicza. Porcja ta zawierała między innymi trzy tomy dzienników (Dzienniki: 1911-1955 (Iwaszkiewicz Jarosław (pseud. Eleuter)), Dzienniki: 1956-1963 (Iwaszkiewicz Jarosław (pseud. Eleuter)), Dzienniki: 1964-1980 (Iwaszkiewicz Jarosław (pseud. Eleuter))) i nieco od nich krótszą, bo zogniskowaną tylko na sprawach rodzinnych - widzianych z dołu, tzn. z pozycji prawnuczki Mistrza - pozycję wspomnieniową (Pra: Opowieść o rodzinie Iwaszkiewiczów (Włodek Ludwika)). Może wolałabym je wszystkie przeczytać jednym ciągiem, ale wiadomo: przyjemność sobie, a obowiązki sobie. Toteż kończąc trzeci tom dzienników zdążyłam już trochę pozapominać rozległych koligacji obojga małżonków; na szczęście prawnuczka spisała się rewelacyjnie, zamieszczając na końcu swej książki drzewa genealogiczne poszczególnych gałęzi rodziny, więc gdy nie byłam pewna, czy o siostrze, ciotce czy kuzynce mowa, wystarczyło zerknąć do „Pra” i sprawa była rozwiązana.

Wracając do dzienników, okazały się lekturą równie satysfakcjonującą, jak analogiczne dzieła wielu innych pisarzy. Jest w nich wszystko to, co lubię: odzwierciedlenie ducha epoki (a w tym przypadku niejednej, bo Iwaszkiewicz zaczyna utrwalać swoją codzienność u schyłku carskiego imperium, którego częścią były wówczas jego ojczyste strony, po długiej przerwie powraca do swych zapisków w przededniu wojny, by już nieustannie kontynuować je przez 35 lat przeżytych w PRL), reminiscencje z lektur i innych doznań artystycznych, portrety ludzi (prawda, że mocno subiektywne i czasem silnie uzależnione od aktualnego stanu ducha autora, lecz czy przez to mniej wyraziste?), opisy odwiedzanych miejsc, szczere refleksje na najróżniejsze tematy, począwszy od osobistych nastrojów i uczuć po kwestie religijne, polityczne, etyczne.

Widać, że nie jest to rzecz pisana na pokaz, z góry przeznaczona do publikacji (a już na pewno nie za życia autora). Iwaszkiewicz ani trochę nie kokietuje potencjalnego czytelnika, wręcz przeciwnie, odsłania swoje słabości i przykre strony swojego charakteru, wylewa żale pod adresem bliskich, wypowiada zgoła niepochlebne opinie o różnych znajomych - i jeśli nie pisze bardziej otwarcie o kwestiach erotycznych, to nie dlatego, by się bał zdemaskowania jako homoseksualista czy też chciał utajnić osoby swoich partnerów, lecz najwyraźniej dlatego, że wychował się w epoce, w której obowiązywały określone normy. Pewnych słów i pewnych pojęć nie używało się publicznie i kropka; napisaną kilkanaście lat przed przyjściem na świat Iwaszkiewicza „Nanę” Zoli jeszcze długo uważano za szokującą i nieprzyzwoitą, a gdzież jej do dzisiejszych powieści, których autorzy bez skrępowania sypią nomenklaturą anatomiczno-fizjologiczną! Nie ma się więc co dziwić, że w tej materii możemy liczyć co najwyżej na umiarkowanie wylewne opisy uczuć i stosunkowo skąpe aluzje na temat uścisków czy pocałunków; raz tylko – widać mocno wzburzony – pozwala sobie pan Jarosław zignorować wyuczoną powściągliwość i rzucić grubszym słowem: „Wszyscy myślą, że to polega na rżnięciu w dupę! A przecież to już Sokrates wyłożył Alcybiadesowi, że nie na tym polega szczęście i radość, jakiej doznają dwaj mężczyźni w obcowaniu ze sobą. I przez tyle wieków nikt tego nie zrozumiał – i zawsze to interpretują poprzez gówno” [II, 193]

Największą wadą dzienników jest potężna luka w ich zawartości, której genezę tak objaśnia autor przedmowy, Andrzej Gronczewski: „Dzięki notatce z lat po II wojnie dowiadujemy się zresztą, że poeta pisał dziennik w okresie dwudziestolecia, lecz zeszyty owe spłonęły jako ofiara działań wojennych w Warszawie. Potem składa Iwaszkiewicz wyznanie o dość wątpliwym, ryzykownym charakterze. Wyjaśnia, że nie pisał tych dzienników, że wcale się nie spaliły” [I,10]. Jak było naprawdę, wiedział tylko sam diarysta. Ale jakkolwiek by nie było, ogromna to szkoda, bo tracąc te napisane czy nienapisane słowa, tracimy bezcenny obraz dojrzewania człowieka i twórcy zarazem. Najwcześniejsza partia zapisków z roku 1911 to kilkadziesiąt stron, które – wyjąwszy archaiczne realia i takiż styl, w dodatku mocno nasączony rusycyzmami – mogłyby wyjść i spod pióra dzisiejszego siedemnastolatka. Kto był w szkole, a kogo nie było, co zadano do domu, jak zachowywali się chłopcy mieszkający na stancji w domu Iwaszkiewiczów, którędy i gdzie chadzał z przyjaciółmi… a obok tego zwyczajowe narzekania na beznadziejność życia (któż jej nie odczuwał, będąc w tym wieku!) i marzenia o sławie. I jedna – zaraz na początku - nieszablonowa uwaga, zdradzająca, że późniejsze wzmianki o poniektórych kolegach to niekoniecznie tylko zbyt egzaltowane manifestacje zwykłych chłopięcych przyjaźni: „tak go kocham, że boję się, czy nie jestem homoseksualistą” [I,30]. Potem jedna lapidarna notatka obwieszczająca początek I wojny światowej, siedem lat później kilkunastostronicowy fragment wspominkowy pisany z perspektywy czasu, trochę o latach wczesnodziecięcych, a trochę o jedynym w życiu autora epizodzie czynnej służby wojskowej – i długo, długo nic. Rozstajemy się z dziecinnym jeszcze (mimo wzmianki o zgolonym wąsie), rozgadanym chłopcem, a witamy z człowiekiem dojrzałym, uznanym poetą i prozaikiem, małżonkiem ze sporym stażem, ojcem dwóch nastoletnich córek. A gdzie radość z pierwszych opublikowanych utworów, gdzie kulisy jednej z najpoważniejszych życiowych decyzji – małżeństwa z Anną, gdzie echa bogatego życia kulturalnego polskiego międzywojnia i wrażenia z wojaży dyplomatycznych? Ech… tego nam już autor nie wyjaśni; ciut więcej dowiemy się z rodzinnej kroniki spisanej przez prawnuczkę, ale i to mało – trzeba będzie sięgnąć po kolejne źródła („Książkę moich wspomnień”? „Dzienniki” Anny Iwaszkiewiczowej? esej biograficzny „Hania i Jarosław Iwaszkiewiczowie” Mitznera?).

Szybko mija wojna, której obraz jest nieco bardziej skrótowy niż u Dąbrowskiej i Nałkowskiej, choć i u Iwaszkiewicza znać zatrwożenie rozmiarami hekatomby narodowej, pochłaniającej wszystkich bez wyboru, ale – co najstraszniejsze – w największym stopniu młodych, utalentowanych, pełnych nadziei: „Gdy (…) przed oczami przeciągam sobie twarze tej całej wówczas u nas zebranej [z okazji 18 urodzin córki, w kwietniu 1942 – przyp.mój] młodzieży, a było ich ze dwadzieścia parę osób, widzę może dwie lub trzy twarze ludzi jeszcze dziś żyjących. Zginęli wszyscy, zamordowani, zabici, zastrzeleni” [I,196]. Nadchodzi wyzwolenie. I raptem znów cztery lata przerwy.

A potem – w kraju szaleje stalinowski reżim. Niedawni bohaterowie a to znikają bez śladu, by ich kości odnaleziono z górą pół wieku później, a to złamani i stłamszeni cisną się gdzieś po kątach, by nie rzucać się w oczy czynnikom politycznym, upaństwowione i rozparcelowane posiadłości ziemskie niszczeją w rękach nowych właścicieli - tymczasem Iwaszkiewiczowie nadal spokojnie rezydują na Stawisku („na”, nie „w” – tak właśnie mówią), a pan domu w przeciągu roku z kawałkiem odbywa (służbową) podróż do Brazylii i Argentyny, wiosną spędza dwa tygodnie na Sycylii, dokąd - najwyraźniej bez problemu - dołącza doń córka, potem zjawia się w Brukseli i w Paryżu (w delegacji, ale na skutek jakichś niedomówień „zupełnie bez pieniędzy, z jedzeniami tylko zaproszonymi i w stanie niepewności”[I, 291]), jesienią znów jest z małżonką we Włoszech, a pod koniec roku 1949 odwiedza jeszcze Berlin. Gdyby czytelnik sam tego nie wiedział, musiałby się dobrze nagimnastykować, by z przemyconych w tekście półsłówek domyślić się, że coś się w Polsce zmieniło…
I podobnie mijają kolejne lata – tu Santiago, tam Bruksela, Sztokholm, Amsterdam, Moskwa, Praga, znów Sycylia i Rzym, wokół pisarze i poeci mniej i bardziej znani, koronowane głowy nawet – a między tym czasem wymknie się refleksja warta więcej, niż to wyliczanie, kto był i co powiedział – taka na przykład:
„Po obu stronach zaziajani ludzie, którzy pędzą jak wiewiórki w klatce, aby żyć. Po co żyć? Dla kogo żyć? To straszne. Świat się stał czymś potwornym, spieszącym nie wiadomo dokąd. PO śmierć? Do ostatecznej katastrofy? Nonsens życia współczesnego widać coraz wyraźniej, szybkość i pośpiech zabija wszystko, nawet samo życie. I jaki w tym cel? Gdzie to osławione szczęście ludzkości? Troska o człowieka? Obie strony współzawodniczą w tym, jak tego człowieka zatłamsić, ogłupić, pozbawić zdolności myślenia”[440]. Zadziwiająco aktualne – a to przecież dopiero rok 1954!

Rok później – po sześćdziesiątce! – Mistrz poznaje kogoś, kto zdominuje jego myśli i uczucia na następnych parę lat, kto stanie się pierwowzorem jednego z najbardziej tragicznych bohaterów jego opowiadań. Ale jakież to poznanie! „Starszy pan łudził się, że Jurka przyciągnęła do niego jakaś niejasna sympatia, coś z resztek pociągu fizycznego, jakieś przyczyny słabego, ale erotycznego charakteru. Teraz jasno widzi, że tu chodziło o sprawy materialne, o dorobienie sobie chociażby na drodze ‘puszczenia się’ choć trochę pieniędzy” [I, 507]. A jednak związek przetrwał… aż do śmierci Jurka.

W ciągu następnych 24 lat swego życia zapisuje Iwaszkiewicz w dziennikach z górą dwa razy tyle, co do tej pory. I to chyba nie dlatego, że jako starszy człowiek ma więcej czasu (przecież ciągle aktywnie działa w ZLP; wciąż pisze wiersze, prozę – w tym „Sławę i chwałę” – i wspomnienia; nadal – nawet po osiemdziesiątce – wyjeżdża za granicę, choć może z nieco mniejszą częstotliwością), ani nie dlatego, że mniej go zajmują romantyczno-erotyczne awantury (bo w zamian wynikają problemy dzieci i wnuków, czasem zasygnalizowane w sposób dość zagadkowy i pobieżny – wtedy trochę pomagają czytelnikowi przypisy, a jeszcze bardziej opowieści prawnuczki). W zwierzeniach ciut więcej miejsca zajmują kwestie polityczne. No bo, na przykład, wielu kolegów po piórze ma go za niegodnego kolaboranta, inni powiadają ironicznie „My rozumiemy ciebie – żeby tam żyć, trzeba lawirować” [II,507]. I komu wierzyć? Tym, którzy – jak przesławny Kisiel – mają Iwaszkiewicza za świnię, czy jemu samemu, gdy twierdzi: „tego oni nie rozumieją i nie można im wytłumaczyć, że to nie chodzi o lawirowanie, ale o życie razem ze wszystkimi, razem z Polską. I że w tym nie ma żadnej kalkulacji” [II, 507]? Ale czy rzeczywiście kalkulacji nie ma, skoro gdzie indziej pisze: „nie rozumiem, jakiej wolności słowa chcą oni? Żeby móc wymyślać na Rosję – przecież to realnie niemożliwe. Można iść razem z liberalnymi elementami w Rosji – a to oni uważają za zdradę” [II, 55]? Na takie pytania nie ma gotowych odpowiedzi...

Ale najwięcej miejsca zajmują refleksje o samotności (w tak licznej rodzinie!) i starości. Wokół niedomagają i mrą jeden po drugim przyjaciele i znajomi, siostry i kuzyni; „kiedy umierali ‘starsi’, to było naturalne, ale teraz, kiedy już ta moja fala staje nad przepaścią, robi się nie straszno, nie, tylko tak dziwnie, pusto, samotnie i jakoś niesamowicie” [III, 242]. Córki zajęte własnymi sprawami nie mają dla rodziców czasu („Z córek nici – Teresa nie odezwała się od dwóch tygodni, a my nie możemy się do niej dotelefonować” [III, 142]), wieloletni sekretarz i zarządca majątku „zachorował na bezczynność (...), nie odwzajemnia mi się nie tylko zaufaniem czy serdecznością, ale okazuje mi wyraźne zniecierpliwienie w wykonywanych funkcjach (...) a zresztą i tak wiem, że kłamie” [III, 168] – i do tego nadużywa alkoholu, żona „tak bardzo ograniczyła teraz krąg swoich zainteresowań. Tylko kościół, Maciek i Anusia, poza tym nic” [III, 80]. Także i sława jakoś przygasła: „zadziwiające, że we wszystkich tak licznych teraz artykułach i dyskusjach o literaturze trzydziestolecia (...) ani razu nie poada nie tylko moje nazwisko, ale nawet niewymieniona jest nazwa żadnego z moich utworów. (...) Czy to możliwe, aby moja olbrzymia twórczość nie zawierała w sobie żadnego ładunku, żadnego pytania, żadnego zaniepokojenia? (...) Czy to, że ja nie mam żadnej swojej filozofii, czy to, że trudno mnie określić, czy też po prostu, że to są rzeczy bez żadnego znaczenia.”[III, 400]. A pan Jarosław jest z tych ludzi, którzy potrzebują uwagi i akceptacji; gdy mu ich brak – popada we frustrację: „Ogromnie przykro w sobie skonstatować narastanie nienawiści do ludzi. Jestem tak znudzony i zniecierpliwiony wszystkim, czego ludzie ode mnie chcą, co ze mną wyrabiają i jak prześladują [tu mowa najpewniej nie o bliskich, lecz o kolegach-literatach, m.in. Antonim Słonimskim i Marii Dąbrowskiej, z którymi miewał w tym okresie nieustanne starcia w kwestiach politycznych. Zresztą odpłacał im pięknym za nadobne, wyrażając się np. o twórczości Dąbrowskiej: „Liche popłuczyny po nie najlepszym Prusie – i potem mówi się: wielka pisarka!” [III, 233] – przyp. mój], że po prostu zaczynam ich nienawidzić. Nawet domowych, teściowej, kucharki, wnuków, którzy mnie tak niecierpliwią”[III, 74]. A i zdrowie już nie to, raz serce dokucza, raz nerki, raz uszy... I „pamięć już nie rejestruje w ten sposób co dawniej dni, nocy, zdarzeń, spotkań. I (...) najważniejsze to, że już niczego się nie chce” [III, 245]. A jednak wciąż jeszcze jakieś widoki, jakieś melodie poruszają czułe struny, dają początek poetyckim refleksjom. A jednak tli się ciekawość świata: „Gdy wieczorami wychodzę przed dom i widzę gwiezdne niebo, ogarnia mnie rozpacz: już prędko umrę i nigdy się nie dowiem, co to znaczy. Czym jest to niebo i te gwiazdy?” [III, 135], a ostatnie słowa zapisane w dzienniku brzmią: „tyle jest rzeczy nowych” [III, 622]...

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2176
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: misiak297 18.03.2013 15:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakoś się tak składa, że ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Pięknie to napisałaś. Dla mnie Iwaszkiewicz jest niemniej fascynującą postacią niż bohaterowie jego opowiadań. Ach, trzeba by w końcu znaleźć czas na powtórkę moich ukochanych "Panien z Wilka", przeczytanie po raz bodaj dziesiąty "Kochanków z Marony", sięgnięcie po inne opowiadania Mistrza.

Dziennik to prawdziwy rarytas - bo "pan na Stawisku" nie tylko miał bardzo interesujące życie, ale także potrafił zaciekawić codziennością czytelnika. Jego refleksje są głębokie, dylematy interesujące, a problemy (miłość, starość, rozchwianie emocjonalne, kwestia twórczości) naprawdę poruszają. Narcyzm to irytuje to jest rozczulający w jakiś sposób. No i te smaczki literackie - jego lektury czy porównania (jak pamiętasz o Stawisku wyrażał się "dom z Ibsena", czy jakoś tak). Zdecydowanie dzienniki to pozycja warta lektury. Ze swej strony byłbym tylko ostrożny z "niepisaniem pod publiczkę" - Iwaszkiewicz na pewno był szczery, ale też wiele kamuflował. Wydaje mi się, że - podobnie jak większość słynnych pisarzy-diarystów - zdawał sobie doskonale sprawę, że kiedyś jego intymne zapiski ujrzą światło dzienne. Wygląda na to, że czasem się tym przejmował, a czasem nie (np. szczegółowo opisując koleje swego romansu z Jurkiem Błeszyńskim). Choć w sumie nie obchodzi mnie to, na ile Iwaszkiewicz pisał "pod publiczkę". Czyta mi się to wyśmienicie. Jestem bardzo ciekaw - podobno imponującej - biografii "pana na Stawisku" pióra Romaniuka. Opasłe tomisko kusi już z półki.

Z kolei mój entuzjazm dla "Pra" jest dużo mniejszy. Raziła mnie chaotyczność, brak przypisów, wybiórczość informacji (np. bardzo mało dowiadujemy się o małżeństwach Marii Iwaszkiewicz) i to, że autorka nie potrafiła mnie właściwie zainteresować losami swojej rodziny.

A na zakończenie - wkleję tu link do czytatki z dawnych lat. Wszak pasuje:)

Ciekawostka dla ziwaszkiewiczowanych i nie tylko:)
Użytkownik: Marylek 18.03.2013 15:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakoś się tak składa, że ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Poczułam się zachęcona do tych Dzienników. :) (Kiedy,kiedy?...).
Użytkownik: misiak297 18.03.2013 15:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Poczułam się zachęcona do... | Marylek
Pożyczyłbym Ci swoje, ale ktoś Cię ubiegł:)
Użytkownik: Marylek 18.03.2013 17:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Pożyczyłbym Ci swoje, ale... | misiak297
Może kiedyś?... Nie mówię, że nie mam co czytać. ;)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: