Dodany: 12.03.2013 20:50|Autor: anek7
O "Godzinach" i nie tylko...
Trochę spóźniona notka na okoliczność piątkowego święta:)
Niby ono związane z poprzednim ustrojem (aczkolwiek jego korzenie w USA się znajdują), niby większość jest mu przeciwna ale trzyma się mocno i nie bardzo widzę co by go mogło zastąpić;)
Ja sobie osobiście sprawiłam prezent w postaci małego maratonu filmowego - obejrzałam ostatnią część "Harrego Pottera" oraz przecudnej urody film "Godziny", ekranizację książki M. Cunninghama.
Książkę przeczytałam dwa miesiące temu i byłam pod wielkim wrażeniem, chociaż nie ukrywam, że początkowo lektura szła mi dosyć opornie...
Historia jednego dnia z życia Virginii Voolf, Laury Brown i Clarissy Vaughan skłoniła mnie do pewnych przemyśleń na temat swojego życia i pewnych wyborów, których musiałam dokonywać.
Do film podchodziłam z dużymi oczekiwaniami i nie zawiodłam się.
Że Meryl Streep wielką aktorką jest wiedziałam już dawno - to jedna z najwybitniejszych artystek naszych czasów.
Julianne Moore jakoś nigdy mnie nie przekonywała i tym razem też jej kreacja do mnie nie przemówiła - jakaś taka sztuczna, nieprawdziwa ta jej Laura. Ogólnie te fragmenty dotyczące wątku Laury niespecjalnie mi się podobały.
Oczarowała mnie natomiast zupełnie Nicole Kidman jako Virginia. Od charakteryzacji rozpoczynając - w życiu bym nie powiedziała, że to ona jest... Patrząc na nią widziałam nie aktorkę grającą jakąś postać a prawdziwą osobę, ogarniętą nieuleczalną chorobą, nie potrafiącą sobie radzić w realnym świecie, a równocześnie mającą świadomość swoich problemów i przerażoną tym co się z nią dzieje.
Podobała mi się też bardzo ścieżka dźwiękowa, która współgrała z obrazem i jeszcze potęgowała emocje.
Film nie najłatwiejszy w odbiorze (podobnie jak książka) ale z pewnością do niego wrócę.
A "Panią Dalloway" już mam pożyczoną i na dniach biorę się za czytanie:)
A tak przy okazji 8 Marca nasunęło mi się parę refleksji nie koniecznie na temat kobiet, chociaż punktem wyjścia to święto było.
Sporo osób pewnie kojarzy że pracuję w gimnazjum - trochę uczę, trochę obijam się (przynajmniej wg ministra Boniego) w szkolnej bibliotece. Według obiegowej opinii młodzież gimnazjalna to "dno i siedem metrów mułu", banda rozwydrzonych wyrostków, co to tylko patrzy popalić, popić, poćpać i po... (zostawiam w domyśle o co chodzi, bo jednakowoż nie lubię wulgaryzmów, nawet na piśmie), to wylęgarnia talentów zasilających policyjne statystyki, to pokolenie galerianek - uff, długo by jeszcze można wymieniać...
Pewnie jest w tym trochę racji - bo przecież policyjne statystyki i medialne newsy nie biorą się z sufitu. Ale tak sobie myślę, że to nie do końca prawda. Obraz młodzieży gimnazjalnej w dużej mierze kreują media - a wiadomo, że tu chodzi nie tyle o prawdę co o oglądalność. I nie czarujmy się - 30-osobowa klasa wzorowych uczniów ze średnią 5,3 nie zrobi na opinii publicznej raczej żadnego wrażenia. Co innego "młody gniewny", który udekoruje głowę nauczyciela koszem na śmieci...
Moi uczniowie w żadnym razie nie są aniołami - przydarzają im się rozmaite wypadki (ostatnio mieliśmy taki "czarny tydzień" - przychodziłam rano do szkoły i pierwsze pytanie było "To co dzisiaj wykręcili?"), niektórzy rodzice bywają u nas częstymi gośćmi, zdarzają się (co prawda raz na trzy lata, ale jednak) wizyty policji w celach prewencyjnych, czyli średnia krajowa.
Ale nawet do tych najbardziej "podpadniętych" można jakoś dotrzeć i zmotywować do działań ku pożytkowi ogólnemu. Piszę o tym bo właśnie z takimi "szkolnymi przestępcami" robiłam apel na okoliczność Dnia Kobiet.
Zorganizowaliśmy wybory "Miss Szkoły" i na 10 biorących w nich udział osób, ośmioro to mniej lub bardziej stali użytkownicy dywaników w gabinecie dyrektora i pedagoga szkolnego.
I przyznaję uroczyście, że dawno nie przygotowywało mi się tak fajnie szkolnego apelu - chłopcy podeszli do problemu z entuzjazmem, poczuciem humoru i co najważniejsze z dużą dawką odpowiedzialności, chociaż były momenty kiedy miałam wrażenie, że wszystko się rozwali i będzie jedno wielkie nic...
Ale się udało (tu można podziwiać efekty - http://www.gimnazjumgolcza.pl/galeria/dzie%C5%84-kobiet/ ), co więcej okazało się, że w sytuacjach kryzysowych potrafią stanąć na wysokości zadania - padł nam sprzęt nagłaśniający i w czasie, kiedy był reanimowany moje chłopaki tak kreatywnie bawili publiczność, że nikt później nie chciał uwierzyć, że to była prowizorka.
Czyli do się dotrzeć do takiego nastolatka. I nie myślę bynajmniej, że jestem jakimś megapedagogiem i że zjadłam wszystkie rozumy. Nic z tych rzeczy, pomimo wielu lat stażu zdarzają mi się błędy.
Ale uważam, że z młodymi ludźmi trzeba rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać... Nie na zasadzie "Jestem starsza i wiem lepiej, a ty masz mnie słuchać i nie dyskutować." - to do niczego nie prowadzi. Raczej wysłuchać, zmusić do myślenia, podrzucić jakąś sugestię - ale to nastolatek musi sam dojść do rozwiązania swojego problemu. Wtedy istnieje szansa, że z tego rozwiązania skorzysta.
I ja w tej mojej bibliotece też się często takimi rozmowami zajmuję... I teraz nie wiem, czy zasługuję na moją pensję - bo przecież nie uzupełniam katalogów, nie ścieram kurzy, nie liczę jakichś statystyk tylko sobie dyskutuję ze Szczepanem, Karolem, Pawłem czy Mateuszem...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.