Ocalić od zapomnienia?
Czasami zdarza się, że książka, którą bierzemy w dłonie jest czymś odmiennym od tego, czego spodziewaliśmy się po niej. Czasem ta granica „inności” bywa niewyraźna i trudna do wytłumaczenia, ale zaznacza się bardzo silnie w naszej świadomości.
Sięgając po „Testament dzieci Hirosimy” spodziewałam się wspomnień. Wspomnień niezmiernie bolesnych, wspomnień ludzi, którzy jako dzieci przeżyli kataklizm atomowy i chcieli podzielić się swoimi wspomnieniami, jako swego rodzaju przestrogą dla reszty ludzkości. I te wspomnienia znalazłam, ale… nie spodziewałam się, że będą to wspomnienia spisane przez dzieci.
Sześć lat po zrzuceniu bomby w Hirosimę, z polecenia rektora Uniwersytetu Hirosima - Arata Osada przeprowadzono wśród młodzieży japońskiej akcję, której celem było zebranie, spisanych przez uczniów szkół, osobistych wspomnień dotyczących dnia zagłady. Wybrane spośród tych wypracowań teksty weszły w skład wydanej w 1959 roku książki „Testament dzieci Hirosimy”.
Książkę podzielono na cztery części. Autorami wspomnień w nich zgrupowanych są kolejno dzieci:
- najmłodsze, które 6 sierpnia 1945 nie osiągnęły wieku 6 lat, a w momencie pisania nie przekroczyły lat 10 (!),
- starsze, które podczas zrzucenia bomby miały od 7 do 9 lat,
- nastolatki, które przeżyły kataklizm w wieku od 10 do 11 lat,
- dzieci, które w chwili ataku atomowego miały ponad 12 lat.
To straszna książka, bo straszną była uczyniona tym ludziom zbrodnia. Ale książka jest tym straszniejsza, że już po chwili przestają oddziaływać na nas potworne obrazy uśmierconych w mgnieniu oka podmuchem, spalonych lub pogrzebanych żywcem ludzi. Przerażać zaczyna monotonia obrazów. To trochę tak, jak w koszmarnym śnie, z którego próbujemy się wydostać zrywając kolejne zasłony, ale każda następna okazuje się identycznie upiorna. Szczególnie odczuwalne jest to podczas czytania wspomnień najmłodszych uczestników tragedii.
I ta myśl - o wieku piszących - prześladowała mnie do końca lektury. Gdyby zaś nie pojawiła się samoistnie w mojej głowie już podczas czytania wstępu, musiałaby pojawić się podczas czytania jednego z pierwszych wypracowań.
„Doprawdy sama myśl o wojnie jest mi wstrętna i z odrazą wspominam ów dzień, kiedy spadła bomba atomowa. Nawet czytając książki pomijam fragmenty dotyczące wojny. W kinie doznaję dreszczów podczas oglądania kroniki filmowej, kiedy pojawiają się obrazy z wojny koreańskiej. Tylko dlatego, że zadano mi takie wypracowanie, przemogłam się, by przywołać w pamięci ów okropny czas”* – pisze dziesięciolatka.
Każdy człowiek, każdy uczestnik jakiejś tragedii ma prawo do milczenia, prawo do zapomnienia. Dlaczego tym dzieciom odmówiono tego prawa? Dlaczego zmuszono je do wspominania dni, które pozbawiły ich najbliższych, napełniły ich oczy obrazami, z których i bez nakazów przypomnienia nie potrafią się wyzwolić?
Jak można było zmusić dziesięcioletnią dziewczynkę do przeżywania po raz wtóry chwili, w której jako pięciolatka zostawiła na pastwę pożaru uwięzioną pod gruzami matkę, bo nie potrafiła jej uwolnić? W imię jakiej idei? Czy naprawdę chęć zachowania tych strasznych chwil w pamięci potomnych, stworzenie z nich argumentów dla przeciwników zbrojeń jądrowych (nawet w chwili zagrożenia – był to okres „zimnej wojny”), są wystarczającym powodem, by odebrać komukolwiek, a tym bardziej dzieciom, prawo do zapomnienia? Moim zdaniem – nie.
Bolesna to lektura. Tym boleśniejsza, że aby mogła powstać, skrzywdzono po raz kolejny tych, którzy nie potrafią się obronić.
---
*„Testament dzieci Hirosimy”, przeł. z angielskiego Leszek Cyrzyk, wyd. Książka i Wiedza, 1976, s. 18.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.