Dodany: 21.02.2013 14:16|Autor: adas
Przed Marlowem
W latach 30. ubiegłego stulecia Raymond Chandler nie był jeszcze t y m Chandlerem, a imającym się najróżniejszych prac gryzipiórkiem, którego kolejne przedsięwzięcia finansowe kończyły się fiaskiem. Po czterdziestce, pozostający w powikłanym związku małżeńskim z kobietą o kilkanaście lat starszą, przyszły (?) pisarz cierpiał - kto nie cierpi? - na chroniczny brak pieniędzy. Zamknął się więc w pokoju, przestudiował dzieła uznanych autorów kryminałów (ze szczególnym uwzględnieniem Gardnera i jego cyklu o Perrym Masonie) i zaczął pisać. Gdy już wystukał na maszynie kilkadziesiąt stron, wysłał opowiadanie do redakcji "Black Mask", najpopularniejszego wówczas magazynu z tzw. pulp fiction.
Chwyciło.
Tak chce wielkomiejska legenda. Nie jest to najlepszy życiorys dla człowieka, który zrewolucjonizował cały gatunek literacki, no nie? Gatunek, którego nieodłącznym symbolem są twardzi faceci najpierw walący po twarzy, a dopiero potem zadający pytanie, strzelający do wszystkiego, co się rusza, a nie zdąży wystrzelić pierwsze. Po raz kolejny okazuje się, że twórca i jego twórczość to z reguły dwa osobne światy. Chandlera z jego postaciami bezpośrednio łączy chyba tylko umiłowanie whisky. Na głębszym poziomie znalazłoby się pewnie więcej powiązań, ale czy do podrzędnej literatury kryminalnej warto przykładać freudowskie miary? Recenzowany tomik na to akurat pytanie odpowiedzi nie przynosi, trzeba jej szukać w powieściach, zwłaszcza późnych, Amerykanina.
Jednak już opowiadania Chandlera wyznaczają teren, po którym on i jego bohaterowie będą się poruszać przez następne ćwierć wieku. Nawet jeśli nie są specjalnie udane. Nie ma co ukrywać, wspomniany wyżej debiutancki tekst , reklamowany jako publikowany po raz pierwszy po polsku, jest bardzo słaby. Fragmenty tytułowych "Szantażystów" wywołują niezamierzony śmiech, fabuła składa się z ciągu mordobić i wbrew tytułowi - wszyscy, nawet szantażyści, strzelają. Na szczęście z każdym kolejnym opowiadaniem jest lepiej, a dwa ostatnie odznaczają się nie tylko literacką klasą. Siłą pierwszego ("Wpadka na Noon Street"), choć główny bohater to biały gliniarz, jest obraz kolorowych dzielnic Los Angeles i rozbudowana motywacja działania poszczególnych postaci. W "Perły to tylko kłopot" Chandler ociera się o pastisz, wyraźnie widać, że dotychczasowa formuła mu już nie wystarcza. W tym samym 1939 roku opublikuje pierwszą powieść.
Największą wartością niestrzelających "Szantażystów" (zbioru) jest właśnie możliwość obserwowania dojrzewania Chandlera jako pisarza, jego literackiej ewolucji, krystalizowania się stylu. Proces ten nigdy się nie zakończył, Chandler jako żywy klasyk gatunku nadal poszukiwał nowych środków wyrazu i jego ostatnie książki są pełnoprawną literaturą głównego nurtu, z lekko zaznaczoną kryminalną intrygą. Na tym tle wczesne opowiadania Amerykanina są w zasadzie bez znaczenia, ale to dzięki nim fani gatunku mogą się dowiedzieć, jak to było "przed Marlowem". Głównie oni, bo nie są to teksty, od których należałoby zaczynać wędrówkę po podejrzanych spelunach i zaułkach wielkiego miasta.
W skład tomu* wchodzi pięć opowiadań: "Szantażyści nie strzelają", "Gaz skazańców", "Strzelanina u Cyrana", "Wpadka na Noon Street" oraz "Perły to tylko kłopot". Pierwsze jest premierowe, pozostałe były już w Polsce wydawane.
---
* Raymond Chandler, "Szantażyści nie strzelają", przeł. Agnieszka Klonowska i Robert Ginalski, wyd. C&T, Toruń 2009.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.