Jak to przyjemnie przekonać się, że nie wszyscy czołgają się na kolanach przed książkami, które wylądowały w kanonie literatury polskiej. Szkoda tylko, że trzeba sięgać w tym celu aż do przedwojennych recenzji, bo jak do tej pory większość osób, nie tylko krytyków, raczej nie ryzykuje zamachu na monumenty klasyki i traktuje je jak święte krowy, bojąc się pisnąć coś złego na ich temat. A tu proszę, opinia z epoki, czyli z roku 1935, opublikowana świeżutko po ukazaniu się "Granicy" drukiem (w oryginalnej pisowni):
"Nałkowska Zofja: Granica. Powieść. Warszawa. Gebethner i Wolff. Str. 309.
Kiedy pisarz osiągnie swój własny wyraz, to jest własny sposób ujęcia i własny stosunek do rzeczywistości, to wolno mu go zmienić tylko wtedy, jeśli zmiana ta jest usprawiedliwiona dalszym rozwojem. Naturalnie chodzi tu o pisarzy większej miary. Czytelnik wymaga od nich pewnych rozstrzygnięć czy postawienia pewnych zagadnień. Słowem, pisarz musi mieć ten, tak niezmiernie trudny, kontakt z rzeczywistością, aby dzięki niemu dopomóc czytelnikowi do odnalezienia własnego stanowiska, własnej syntezy otaczającego życia, niełatwej do zdobycia a tak niezbędnej dla każdego myślącego człowieka. Podjęcie tego trudu i oddziaływanie w ten sposób na czytelnika jest obowiązkiem i przywilejem wybitnego pisarza. Naiwne jest mniemanie, że braki w tej dziedzinie można zastąpić kunsztowną formą, czy trafną obserwacją.
Ostatnia powieść Nałkowskiej "Granica" jest pewną rezygnacją z ukazania własnej wizji świata na rzecz "panujących" dziś "zdobyczy" w powieści. Rezygnacja ta, czy zmiana frontu jest tem wyraźniejsza, że mamy świeżo w pamięci dwa ciekawe dramaty Nałkowskiej o "tragicznem odosobnieniu człowieka", gdzie owo widzenie świata jest tak logiczne, własne i dobitnie zaznaczone. Po zdobyciu owego stanowiska, z którego można tę płynną, tak trudno uchwytną rzeczywistość ułożyć w pewną konsekwentną i syntetyczną całość, przychodzi powieść niemająca nic wspólnego z tą jednolitą wizją świata. I tu winić należy przedewszystkiem ów realizm panujący nagminnie w powieści współczesnej - uległszy mu autorka zdobywa się na "przyrodniczy objektywizm" i ogląda swych bohaterów, jak ryby w akwarjum. Ten "objektywizm", wyłączający wprost jakikolwiek stały punkt obserwacyjny, powoduje uważne oglądanie rzeczywistości ze wszystkich stron, przez co między najważniejszem, ważnem i błahem niema żadnej granicy. Wszystko tu jest dla autorki jednakowo ciekawe i tylko ciekawe. Przy takim stanowisku niema mowy o jakiejś perspektywie, celowym grupowaniu obserwacyj i wydarzeń. Mimo "oglądania ze wszystkich stron" całość otrzymujemy (wbrew pozorom) nieplastyczną, sztywną i jednopłaszczyznową. Dzięki talentowi autorki wiele z tych niedomagań jest mało widocznych, jednak mimo wszystko wyłazi szydło z worka i to szczególnie daje się zauważyć w kompozycji utworu. Tak na przykład zbyt szeroko potraktowane jest tło w porównaniu do rozgrywających się wypadków, tło, które staje się odrębną rzeczywistością, mało albo wcale nie związaną z akcją i bohaterami powieści. Trafiają się bardzo dobre rozdziały, np. o Władziowej, które tylko "jednością miejsca" łączą się z utworem i bez uszczerbku dla całości mogą być traktowane jako osobne nowele. Tło społeczne, np. rozruchy robotników pod magistratem, jakaś tajna działalność komunistyczna, są wyraźnie doczepione i niepotrzebne, i w niczem nie posuwają, ani nie oświetlają rozgrywającej się tragedji trójkąta: Ziembiewicz - Bogutówna - Elżbieta. Zatem idzie szereg niepotrzebnych postaci, jak ks. Czerion, uciekający przed własnym temperamentem, Karol Kolichowski, kaleka, obdarzony przez autorkę ni przypiął, ni przyłatał "kompleksem Edypa", hrabina Tczewska, Chąśba.
Przewaga tła, mnogość drugoplanowych postaci pomniejsza tylko zasadniczą sprawę powieści i nie pozwala na zorjentowanie się w założeniach utworu, tem bardziej, że motywacja ich nie jest zbytnio przekonywająca.
"Psychologizm" ze swym bagażem czuć, doznań, ze swą drobiazgową analizą bardzo ujemnie zaciążył na "Granicy". Postacie wśród tych mikroskopijnych doznań giną, jak w gęstym lesie, wreszcie, rzecz najważniejsza, osłabia się ich konflikt. Trzeba przyznać, że powieść Nałkowskiej posiada wiele ciekawych stron - prawda obserwacji i siła wyrazu jest nierzadko bardzo wielka, niektóre sceny, jak np. przyjęcia u pani Kolichowskiej, życie kamienicy, są świetne w swej plastyce i prawdzie, ale to wszystko trzeba wyławiać z powodzi (nieraz bardzo ładnych) drobiazgów.
Tadeusz Makarewicz"
[Recenzja pochodzi z pisma "Nowa Książka", nr 10 z 1935 roku, s. 557-558*]
*pismo nie ma nawet stu stron, a wysoka paginacja wynika z traktowania kolejnych wydawanych w danym roku numerów jako części jednego rocznika; samo pismo ma w podtytule dodatek: "10 zeszytów rocznie, poświęconych krytyce literackiej i naukowej oraz bibljografii"
(
Granica (
Nałkowska Zofia (Rygier-Nałkowska Zofia))
)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.