Dodany: 04.02.2013 16:57|Autor: Antoni Borsuk

Książka: Życie i myśli JW Pana Tristrama Shandy
Sterne Laurence

3 osoby polecają ten tekst.

Tristram, czyli sztuka dygresji


Są takie książki, zapomniane nieco, które setki lat temu torowały drogę ku współczesnej literaturze. Lata, długie lata zapomnienia spowodowały, że dla takich dzieł brak miejsca na listach szkolnych lektur czy półkach sieciowych księgarń. O ich istnieniu na ogół można dowiedzieć się przypadkiem — przeglądając księgozbiory powiatowych bibliotek, wertując antologie, albo czytając inne dzieło literackie.

Ja w zbiorze esejów Milana Kundery natknąłem się na wskazówkę, czego i z jakich powodów powinienem szukać w antykwariatach bądź na półkach powiatowej biblioteki. Znalazłem… Ponad sześćset stron, grube tomiszcze, autorstwa Laurence’a Sterne’a — „Tristram Shandy”*. Czym zachęcił mnie wspomniany Kundera, że pomimo podświadomego wstrętu do dzieł mających więcej niż trzysta stron, sięgnąłem po tę książkę? Czeski pisarz i znawca literatury stwierdził, że powieść Sterne’a jest dziełem takiej miary, jak „Kubuś Fatalista”, „Kandyd” i „Don Kochote”… Nieźle, jak na książkę, o której nigdy wcześniej nie słyszałem.

Wielu współczesnych, niezaznajomionych z powieścią czy powiastką epoki oświecenia, mogłoby wziąć „Tristrama Shandy’ego” za autobiografię. Francuscy klasycy oświecenia (Diderot, Wolter), pokazując zmagania współczesnych, ocierali się o kpinę, przede wszystkim z systemów religijnych, z wiary w fatum, owych zabobonów odziedziczonych po średniowieczu. Kpina francuskich mistrzów pióra, mimo iż zajadła, miała w sobie odrobinę optymizmu; optymizmu, który tak naprawdę optymizmem nie był. Był kpiną z samego siebie. To już wiele… Sterne posunął się w swoich rozważaniach filozoficznych nieco dalej, poszedł w innym kierunku. Zaproponował wędrówkę przez życie według wzorca pesymistycznego. Ale i ten pesymizm był nie tyle nieprawdziwy, co z pewnością mocno podejrzany.

Wspomniałem wcześniej, że powieść Sterne’a jest quasi-autobiografią. Jakie chwyty spowodowały, że trudno nazwać ją nie tylko autobiografią, ale i biografią w klasycznym tego słowa znaczeniu? Autor biografii, nawet własnej czy wyimaginowanej, na ogół posługuje się określonym i, zdawałoby się, koniecznym schematem, opisując przede wszystkim wydarzenia istotne dla danej osoby i jej otoczenia, pomijając to, co uznaje za błahe. „Biografia” Tristrama to kpina, momentami przecudowna, innym razem irytująca, z klasycznych wskazówek. Przez pierwsze dwieście stron bohater opisuje czas przed swoimi narodzinami, czasem tylko wspominając o tym, że jest już bytem realnym. Co więc powodowało, że jego żywot nie mógł się rozpocząć, mimo iż trwał już od dłuższego czasu?… Dygresje, anegdoty, dysputy filozoficzne, niedokończone rozmowy… Miejsce narodzin bohatera (czy aby jest on klasycznym bohaterem literackim?) zdawało się na tyle istotne, że właśnie dopiero po napisaniu jednej trzeciej książki autor pozwolił mu pojawić się na świecie, w okolicznościach co najmniej nietuzinkowych. Czytelnik zawczasu został przygotowany, że życie nienarodzonego jeszcze Tristrama pełne będzie nie tyle niespodzianek, lecz zdarzeń poniekąd fatalnych, choć niezbyt tragicznych.

Podczas gdy francuscy myśliciele oświeceniowi kpili z fatum jako losu zapisanego w gwiazdach czy boskiej opatrzności, Sterne przedstawił inną koncepcję — tutaj źródło fatum tkwi w samym człowieku. W jego zwyczajach, ułomnościach, pysze i dziwactwach. W „Tristramie Shandym” mamy więc do czynienia z fatum, które można ujarzmić, przewidzieć. I nawet ojciec Tristrama starał się mu zapobiec, ale że jako filozofa bardziej fascynowały go rozważania o istocie bytu niż sam byt, niedokończona (autor miał w planach czterdzieści ksiąg, ale zdążył napisać dziewięć) historia życia Tristrama pełna jest komizmu, absurdu i przygnębienia, które mogłoby przeważać w „autobiografii”, lecz odsuwane jest na plan dalszy.

Książka Sterne’a to w dużym stopniu traktat filozoficzny, a filozofami są niemal wszystkie męskie postacie występujące na jej kartach. Przoduje tutaj ojciec — erudyta zakochany w literaturze, historii i traktatach filozoficznych. Erudyta, który żyje według własnych, jakże często absurdalnych, reguł. Na przykład oddaje się co cztery tygodnie dwóm obowiązkom: nakręcaniu zegara i czynnościom małżeńskim. Podczas aktu poczęcia Tristrama ojciec-filozof usłyszał więc pytanie małżonki, czy nie zapomniał nakręcić zegara…

Czytając dzieje Tristrama Shandy'ego zauważamy, że życie głównego bohatera zostało zmarginalizowane. On sam, jeszcze przed swoim poczęciem, stał się nie tyle bohaterem, co kronikarzem losów swojej rodziny. Kronikarzem dysput filozoficznych, romansów, traktatów o sztuce wojennej, o religii, medycynie… A gdy już dowiadujemy się czegoś więcej o dorosłym życiu Tristrama, jego przygody służą jako porównanie dla losów jego bliskich. A przecież czytamy jego „autobiografię”.

Czym jest więc niedokończone dzieło Sterne’a? W kilku słowach można nazwać je arcydziełem dygresji — dygresji, które stały się głównym wątkiem powieści. Może to irytować czytelnika, który przyzwyczajony do klasycznie prowadzonych fabuł, czuje się oszukiwany i wykpiwany. Tak jak i sam bohater, jak wszyscy bohaterowie… Ale nie są to postacie tragiczne; trudno też nazwać je komicznymi. Ich wady, koniki — to słowo jest kluczem do wielu dziejących się niespiesznie historii — pokazują, że są prawdziwymi ludźmi. Żywymi istotami, wiedzącymi, że życie bywa okrutne, ale jest też arcyciekawe. Tragizm połączony z komizmem. Czy raczej optymizm pomieszany z pesymizmem albo pesymizm przesiąknięty optymizmem.

Wspominałem wcześniej, że dzieło Sterne’a, choć wyrastające z tego samego korzenia, jest czymś innym niż powiastki filozoficzne Woltera i losy Kubusia Fatalisty. Kluczem do tej inności, do tego dystansu wobec siebie i absurdalności świata, jest umysłowość angielska, akceptująca absurd jako niezbędny element życia.

Mogę podziękować, chociaż tylko w myślach, Milanowi Kunderze, że skusiłem się na niedokończoną „autobiografię” imć Tristrama. Mimo że, zwłaszcza na początku zaznajamiania się z nią, bywałem poirytowany nadmiarem dykteryjek i wątków pobocznych. Dopiero gdy już mój sposób odbioru literatury stał się mniej schematyczny pozwolił na więcej swobody, doceniłem kunszt i nowatorstwo Sterne'a. Ale wiem też, że nie jest to książka dla niecierpliwych. Akcja, o ile można w odniesieniu do „Tristrama Shandy'ego” posłużyć się tym terminem, jest nie tylko urywana, ale i powolna, na angielski sposób flegmatyczna. Dziś już mało kto tak pisze. Śmiem twierdzić, że współcześni literaci, mając do opowiedzenia podobną historię, zamknęliby ją na kilkunastu stronach. Ale wtedy nie byłoby miejsca na traktaty o guzikach, imionach, nosach i innych, jakże ważkich elementach egzystencji. Chętnie przeczytałbym dalszą część „autobiografii” Tristrama. Szkoda, że Sterne nie zdążył dokończyć swojego dzieła. Choć należy mu podziękować za ten fragment, dzięki któremu filozoficzny traktat złożony z wielu dygresji kończy się w sposób otwarty, co pozwala na swobodniejszy odbiór dzieła. Dzieła zapomnianego. Dzieła wartego przypomnienia.



---
* Laurence Sterne, "Życie i myśli JW Pana Tristrama Shandy", przeł. Krystyna Tarnowska, wyd. Prószyński i S-ka, 1995, 615 s.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3308
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: