Dodany: 12.11.2007 00:20|Autor: pinkwart

Smutek miłości


Za oknem śnieg sypie coraz gęściej, a mnie się snują wspomnienia z czasów, kiedy pierwszy raz zobaczyłem kwitnące bugenwille. Oczywiście, wiedziałem o nich wcześniej, bo pojawiają się w zasadzie w całej literaturze iberyjskiej, ibero-amerykańskiej i śródziemnomorskiej. Ale zobaczyłem je po raz pierwszy w Katalonii, zrobiły na mnie wielkie wrażenie, dopiero potem zrozumiałem, że tam, w tamtym klimacie owe fioletowe czy białe kwiaty traktowane są po prostu jak żywopłot. Ale dla mnie, wychowanego wśród milanowskich macierzanek i malw, bugenwille były symbolem egzotyki, po której przewodnikiem były książki Márqueza, Cortázara, Allende, Kempfa Suareza, Coello, Revertego, Mendozy czy Saramago.

Mario Vargas Llosa, peruwiański pisarz i polityk - w 1989 r. kandydował na prezydenta i przegrał nieznacznie z Alberto Fujimorim, politykiem japońskiego pochodzenia, który po 10 latach sprawowania urzędu uciekł z Peru do Japonii, a potem został aresztowany w Chile – nie pisze o bugenwillach. Ale realizm jego powieści – tak daleki od magii innych Latynosów – stawia nas, Europejczyków w nie lada kłopocie. Tak mało wiemy o realiach krajów Południowej Ameryki, że gubimy się w szczegółach, których akurat Llosa nam w swej twórczości nie szczędzi. Na szczęście – wzorem innych Latynosów – Peruwiańczyk prowadzi nas i do Paryża, który jest nam oczywiście bliższy. Ale to też jest – podobnie jak wcześniej u Julio Cortázara – Paryż imigrantów, trzymających ze sobą uciekinierów z Południowej Ameryki, Paryż raczej ulic niż muzeów, raczej kloszardów niż modelek od Balenciagi... Charakterystyczne: bohater najnowszej powieści Llosy pracuje jako tłumacz w UNESCO, bywa tam niemal co dzień i ani razu nie wspomina o dziełach Picassa, Miró, Césara i innych geniuszy, zdobiących siedzibę organizacji. Mieszka przy Polach Marsowych i dominującej nad nimi Wieży Eiffla w zasadzie nie zauważa. No, wiadomo, zdecydowanie nie jest w Paryżu turystą. Ale Paryżaninem też nie... Kim więc? Dobre pytanie. Bohater Cortázarowskiej "Gry w klasy" koniec końców z satysfakcją pije yerba maté w Buenos Aires, ale Ricardo z "Szelmostw niegrzecznej dziewczynki", gdy przyjdzie mu odwiedzić rodzinną dzielnicę Miraflores w Limie, marzy tylko o tym, by stamtąd uciec z powrotem do Europy.

Chyba nie zachwyciła mnie ta niegrzeczna dziewczynka. Jakże daleko jej do kunsztownej komplikacji fabularnej „Rozmowy w Katedrze”, czy nawet perturbacji społecznych w trudnej do strawienia debiutanckiej powieści Llosy "Miasto i psy"! "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" to ciągnący się w nieskończoność nieszczęśliwy romans, serial spotkań i rozstań bohatera z tytułową dziewczynką – dawną sympatią z czasów szkolnych, która co kilka czy nawet kilkanaście lat staje na jego drodze, żeby dać mu nieco pozorów rozkoszy, złudę smutnej i nieodwzajemnionej miłości, a po kilku czy nawet kilkunastu orgazmach odejść do kolejnego lepszego mężczyzny. Llosa podaje tę sekwencyjną nudę w dość niestrawnym sosie z kompletnie niezrozumiałej polityki peruwiańskiej i kolejnych opisów aktów miłosnych, których szczegółowość bardziej rozbawia niż ekscytuje. Pewno to też trochę wina polskiego języka, który w opisywaniu czynności seksualnych oscyluje pomiędzy wulgarnością a podręcznikiem ginekologii. Świetna zresztą tłumaczka, Marzena Chrobak, jest bliższa tej drugiej opcji, ale smutek, jaki wywołują te wszystkie łechtaczki, członki na zmianę z penisami, wargi takie czy inne, pochwy i odbyty może być przez lekarzy przepisywany jako lek dla priapistów.

Oczywiście, w porównaniu z wymienionymi wcześniej książkami Llosy, "Szelmostwa..." czyta się świetnie, co dla książki zawsze jest komplementem. Ale od pewnego miejsca po prostu dzieło kartkujemy w poszukiwaniu czegoś oryginalnego i nawet „to coś” od czasu do czasu znajdujemy. Fabuła przypomina muzyczne wariacje w formie ronda, kiedy główny temat (przychodzi, daje się uwielbiać, daje popalić, odchodzi) jest co i raz bardziej obudowany fioriturami i przewrotami. Powieść jest do bólu przewidywalna, w dodatku co kilkadziesiąt stron zwodzi nas nadzieją na odmianę fatalnego losu bohatera poprzez wprowadzenie nowych postaci czy innych miejsc akcji, jednak, niestety, są to ślepe uliczki fabuły i po chwili znów powracamy w nurt znanej nam rzeki, która nieuchronnie zmierza do morza, czyli do finału, na który w zasadzie czekaliśmy od połowy książki.

Co za pech, że ten cholerny Japoniec wygrał wtedy te wybory w Peru... Trauma tamtej przegranej każe autorowi właśnie Japończyka uczynić najbardziej ponurą postacią powieści i sprawcą znacznej części nieszczęść bohatera. Z drugiej strony zaś, gdyby Mario Vargas Llosa zrealizował się na, z przeproszeniem, stolcu prezydenta kraju, i potem powrócił do literatury, może zafundowałby swojej powieści inną pointę? Bo polityka jest mniej przewidywalna od romansów i pewno dlatego mimo wszystko wolimy romansować niż politykować. Nie dotyczy to oczywiście starych kawalerów, miłośników kotów i facetów, którzy nie wyrośli z krótkich majtek i wciąż uwielbiają się bawić w defilady żołnierzyków. Bez urazy – to o jednym z nieszczęśliwych bohaterów "Szelmostw niegrzecznej dziewczynki"...

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 14719
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 12
Użytkownik: Mantra 23.12.2007 20:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Za oknem śnieg sypie cora... | pinkwart
Hmm... Teraz widzę dlaczego ta książka była tak bardzo promowana - nie jest warta zachodu ;)

Dziękuję za recenzję :)
Użytkownik: marmoladadada 04.01.2008 12:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Za oknem śnieg sypie cora... | pinkwart
Świetna recenzja, trafne spostrzeżenia.
Moje odczucia są podobne. Oczekiwałam oryginalnej konstrukcji, a tu nic. Opis czynności seksualnych nużąco-drażniący, głównie za sprawą słów typu "piersiątka" (przywołujących mi na myśl spotkanie u szkolnej pielęgniarki w ramach kampanii na rzecz walki z rakiem piersi), ale mniemam, iż w j.hiszpańskim jest to bardziej strawne.
Miałam nosa, biorąc ze sobą tę książkę do pociągu. Bez skrupułów zaliczam ją do lektur pociągowo-autobusowych, niewymagających kreowania specjalnej domowej atmosfery do napawania się treścią. Napisana płynnie, poprawnie. Jednak fakt, że wyszła spod pióra Llosy (który przyzwyczaił mnie do kunsztu), nieco mnie zasmuca.
Użytkownik: veverica 10.01.2008 12:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Za oknem śnieg sypie cora... | pinkwart
Miałam podobne wrażenia. Książka niby czyta się dobrze, niby styl jest taki jak trzeba, ale... no właśnie. Gdyby napisał to ktoś inny, nie miałabym pretensji, ale od Llosy oczekuję czegoś więcej, czegoś szczególnego - to jeden z moich ukochanych pisarzy.
Taki sam problem miałam z "Zanim Cię znajdę" Irvinga (które dostało jeszcze niższą ocenę, bo trzy) - czekałam na tę książkę, miałam nadzieję na coś na odpowiednim poziomie - jeśli już nie na rewelację - i rozczarowałam się. I przestraszyłam, że może moi ulubieni autorzy już nie będą pisać takich książek, za jakie ich pokochałam?
Zresztą, "Zanim Cię znajdę" i "Szelmostwa..." mają w sumie podobną konstrukcję - bohater przez kilkaset stron goni za czymś, co równocześnie pociąga go i odrzuca, by w końcu dojść do jakże przewidywalnego zakończenia:(
Użytkownik: dorsz 04.02.2008 14:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Miałam podobne wrażenia. ... | veverica
Dziękuję Wam, mam po lekturze bardzo podobne odczucia, i tak samo: po Llosie nie tego się spodziewałam. Cieszę się, że to nie ze mną jest coś nie tak :)
Użytkownik: Kajek 16.02.2008 20:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Za oknem śnieg sypie cora... | pinkwart
Książka zaitrygowała mnie swoją oprawą i tytułem. Nigdy wcześniej nie czytałam książek tego autora, więc nie wiedziałam co mnie czeka. Dopiero zaczęłam, a już wiem że książka z każdą odwróconą kartką coraz bardziej będzie mnie nudzić, więc chyba jednak sobie odpuszczę. Temat - nudny bez głębi.

Może skuszę się na inną jego książkę, na tą - napewno nie
Użytkownik: cypek 09.03.2008 22:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka zaitrygowała mnie... | Kajek
Na początku czytania pomyślałem sobie typowa Operetka.Bardzo szybko zmieniłem zdanie.Spokojny kulturalny człowiek trafia na Kobietę która jest nadzwyczaj niebezpieczna,która doprowadza jego samego do ruiny.Nazywana jest pieszczotliwie niegrzeczną dziewczynką.Byle kto by takiej książki nie napisał.Niektórych być może będzie nudzić,ale będą i tacy którzy będą płakać.
Użytkownik: Jagusia 17.03.2008 20:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Za oknem śnieg sypie cora... | pinkwart
Dwa zdania tylko. Książka nużąca, niezbyt porywająca. Działania Niegrzecznej Dziewczynki przewidywalne, miłośc Ricardita będąca jedynie pożądaniem, godna pożałaowania.
Użytkownik: mayelka 29.04.2008 20:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Za oknem śnieg sypie cora... | pinkwart
Chyba nie przebrnę. Nie mogę pojąć - to Llosa?
A może ja nie umiem zgłębić treści, do lektury której, właśnie nazwisko jeszcze jakoś mnie skłania, i fakt,że poświęciłam na tę książkę cenne miejsce w ograniczonym bagażu podręcznym...
Nic dodać nic ująć, w tej recenzji zawarte są właściwie wszystkie moje wrażenia z czytania "Szelmostw niegrzecznej dziewczynki".

Użytkownik: moremore 26.11.2008 18:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Za oknem śnieg sypie cora... | pinkwart
Większość wypowiedzi pod tą rezenzją to opinie ludzi, którzy z Llosą spotkali się już przy innej okazji, mają swoje oczekiwania wobec pisarza, jego stylu, możliwości. Ja wcześniej czytałam tylko "Miasto i psy" i nieco mnie ta książka męczyła. "Szelmostwa..." kupiłam sobie w antykwariacie, na zasadzie, tanie, warto zobaczyć, dajmy mu jeszcze szansę. Wobec Llosy specjalnie więc oczekiwań nie miałam, na początku nieco przeraziły mnie wątki rewolucyjne, naprawdę nie miałam ochoty na kolejne zagłębianie się w tematy społeczne bezpośrednio po czytanych "Łaskawych" Littella. Chciałam czegoś w zupełnie innym klimacie i nie zawiodłam się. Książka bardzo mi się podobała! Połknęłam całość w ciągu jednego wieczora i jednej nocy, ponieważ nie mogłam się oderwać od treści. Tak, zdaję sobie sprawę, że sam wątek fabularny jest niezbyt głęboki, rozumiem, że mogą kogoś razić korkociągi emocjonalne bohatera, szczegółowo podane relacje z jego życia seksualnego, powtarzalność i przewidywalność. Mnie to w ogóle nie przeszkadzało. Po pierwsze, autentyczna obsesja Ricardito jest wyjątkowo wiarygodnie poprowadzona, ja mu wierzę, współczuję, rozumiem. Wszystkie te zdrobnienia, jakimi posługuje się w opisie obiektu swojej miłości, są dla mnie do przyjęcia, czy nie słyszymy bardziej banalnych dookoła siebie, wśród znajomych? Po drugie, wątki peruwiańskie nie są wcale niezrozumiałe, nie przeszkadzają w śledzeniu narracji, a Francja widziana oczami bohatera bardzo jest smakowita, nawet jeśli tylko wędrujemy za nim ulicami, pijemy kawę przy stoliku czy jeździmy metrem. To przerzucanie postaci z miejsca na miejsce ożywia całość, następujące po sobie zwroty w życiorysie przykuwają uwagę, nie raziła mnie ich przewidywalność, ponieważ między jednym a drugim raczył mnie Llosa wyjątkowo ciekawymi relacjami ze świata, życia interesujących środowisk, psychologicznie wiarygodnymi, błyskotliwymi portretami bohaterów, a wszystko wyjątkowo sprawnie i ładnie. Taka potoczystość języka, prozatorska sprawność u dwudziestoparoletniego autora! Nie jest to w żadnym wypadku wielkie dzieło, ot beletrystyka, ale nie żałuję czasu, jaki mi zabrały "Szelmostwa...". Taki oddech między bardziej wartościowymi książkami, ale niezwyczajny. Dla mnie bardzo dobra książka.

A na zakończenie, także lubię Irvinga, przeczytałam wiele jego powieści, przyswoiłam sobie czytelniczą cierpliwość dla jego nieco rozwlekłego stylu, do jakiego przyzwyczaił odbiorców. Ma w swoim dorobku książki rewelacyjne i wyjątkowo nieudane. "Zanim cię znajdę" zaliczam do tej drugiej kategorii, zdecydowanie, przyrównywanie zaś "Szelmostw..." do tego tytułu uważam za krzywdzące dla Llosy. I cieszę się, że są według Waszych opinii, pozycje jeszcze lepsze i bardziej wartościowe w dorobku peruwiańskiego pisarza, bo wszystko przede mną :).
Użytkownik: Soyanna{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które! 16.04.2009 23:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Większość wypowiedzi pod ... | moremore
Mam podobną sytuację - "Szelmostwa..." to pierwsza książka Llosy, którą czytałam, więc ominął mnie całkiem temat oczekiwań, porównań z innymi dokonaniami pisarza.

Książka podobała mi się bardzo - za atmosferę, temperament i nastrój.
Wiele radości dały mi przenosiny w czasie i przestrzeni razem z bohaterem - w każdym rozdziale inne miejsca, inne czasy, a każde doskonale naszkicowane, tętniące życiem i wciągające. Przyjaźnie jakie przeżywał bohater oraz postacie jego konkurentów do ręki niegrzecznej dziewczynki również stanowią plejadę barwnych, fascynujących charakterów.
Zupełnie nie przeszkodziła mi powtarzalność czy przewidywalność historii miłosnej w zestawieniu z tyloma innymi ciekawostkami.
Historię miłosną odebrałam jak pretekst do pokazania różnorodności miejsc i postaci, typów ludzi i emocji.

Nawiązania rewolucyjne bardziej ciekawiły mnie niż nudziły, ale jestem świeżo po lekturze "Gorączki latynoamerykańskiej" Domosławskiego co może mieć wpływ na percepcję.
A język jakim mowa o seksualności - no cóż - jest dosadny a czasami infantylny ("piersiątka" wbijają się w pamięć i budzą skojarzenia z "Lolitą").
Ale taka jest też wybranka serca Ricardito. Język oddaje w pewnym sensie naturę ich związku.

A może miałam nieco bezkrytyczne nastawienie.. .
Ale i tak podobało mi się bardzo!! !
Tylko co czytać jako drugą książkę Llosy.. .
Użytkownik: krewboga 18.11.2009 23:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam podobną sytuację - &q... | Soyanna{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!
Muszę przyznać, że 'Szelmostwa...' zrobiły na mnie duże wrażenie. Jak dla mnie książka tylko z pozoru wydaje się być banalna, byś może dla ludzi twardo stąpających po ziemi i mało wrażliwych jest nudna i nużąca, jak dla mnie oddaje sens życia - gonitwę za czymś czego pragniemy, a czego nie możemy dostać. Pokazuje, że tylko takie życie jest stuprocentowe - kiedy do czegoś dążymy, odczuwamy wszystkimi zmysłami, kiedy coś napędza nas do działania. Kimś takim dla Ricarda jest niegrzeczna dziewczynka.
Może książka dlatego mnie tak ujęła, bo w jakiś sposób jest bliska mojemu sercu, właśnie przez tą niesamowitą 'prawdziwość'.
To pierwsza książka Llosy jaką czytałam, może dlatego nie czuje rozczarowania jak niektórzy, w każdym razie następną będzie 'Święto kozła' i mam nadzieję, że też mnie nie zawiedzie.
Użytkownik: Genoweffa 15.12.2009 00:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Muszę przyznać, że 'Szelm... | krewboga
Książka trudna do jednoznacznego ocenienia. Z jednej strony- ciekawy wątek miłości która jest raczej fascynacją kobietą. Z drugiej- brak realizmu, co do ciągłych spotkań na przestrzenie lat(zdjęcie z Anglikiem, w Japonii itp). Kończy czytać się tę książkę i tak naprawdę nie odkrywa się jej sensu czy przekazu....
Ale Vargas Llosa to Vargas Llosa ;)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: