Dodany: 20.01.2013 18:24|Autor: AnnRK

A na obiad... świnka morska!


Trudno nie zauważyć, że w niemal każdej opinii czy recenzji dotyczącej książek Beaty Pawlikowskiej narzekam na jej styl, po czym zapowiadam, że jak natrafię na jakąkolwiek inną podróżniczą publikację tej autorki, to i tak pewnie przytargam ją do domu. Tak było i tym razem. Z jednej z ostatnich wypraw do biblioteki przyniosłam "Blondynkę w zaginionych światach".

Szczerze mówiąc, nie sprawdzałam, w jaki zakątek świata zamierza zabrać czytelnika Blondynka. Tytuł brzmiał tajemniczo, zdjęcie z okładki pozwalało na snucie jedynie mglistych przypuszczeń, a not wydawcy raczej nie czytuję. Okazało się, że "zaginione światy" to Meksyk, Peru, Kambodża i Wyspa Wielkanocna. Nieco mnie to zdziwiło. Skąd ta reakcja? Ano stąd, że w przypadku "Blondynki w zaginionych światach" sytuacja jest dokładnie taka sama, jak przy "Blondynce na tropie tajemnic". Znów w moich rękach znalazło się wydanie łączące w sobie cztery książeczki formatu kieszonkowego. Dwie części już znałam z tych właśnie miniwydań. "Kambodżę" i "Wyspę Wielkanocną" przeczytałam więc tylko w celu odświeżenia sobie informacji. Z większym zainteresowaniem zabrałam się za "Meksyk" i "Peru".

Wszystkie cztery, dotyczące tak różnych zakątków świata, części zawierają całą masę ciekawostek. Czy wiecie na przykład, że aztecką walutą były ziarna kakaowca, a o ich wartości świadczył fakt, że trafiali się spryciarze, którzy próbowali dokonać fałszerstwa, napełniając puste łupiny ziemią? Albo że w meksykańskim metrze są osobne wagony dla kobiet? I nie chodzi tu o dyskryminację, a o bezpieczeństwo niewiast.

"- (...) mężczyźni meksykańscy nie mają szacunku do kobiet. Czasami traktują je instrumentalnie.
- Instrumentalnie? - podniosłam brwi, bo mimo woli wyobraziłam sobie orkiestrę pełną wiolonczeli w kształcie kobiet"*.

Cytat ten wybrałam nieprzypadkowo. Oprócz tego, że uwiarygodnia ciekawostkę, o której Wam wspomniałam, stanowi też próbkę tej infantylnej, na siłę zabawnej części pisarstwa Beaty Pawlikowskiej, która niezmiennie mnie irytuje. Ale wróćmy do tego, co w tej książce dobre.

Jest tego sporo. Wspomniane ciekawostki, opisy, piękne zdjęcia, przytaczane przez autorkę legendy i historie pozwalające lepiej zrozumieć mieszkańców opisywanych miejsc. Mam wrażenie, że gdy Pawlikowska pisze tekst, który musi zmieścić się w formacie kieszonkowym, łatwiej jej przykrócić wodze wyobraźni i zamiast serwować kolejne historyjki z pogranicza jawy i snu, skupia się na konkretach, co zdecydowanie podnosi jego wartość. Tym razem niewiele było "natchnionych i nawiedzonych" fragmentów, które zwykle tak mnie drażnią. Skupiłam się więc na poznawaniu miejsc, które niegdyś należały do wielkich cywilizacji. Piękne zdjęcia i charakterystyczne rysunki autorki jak zwykle świetnie uzupełniały tekst, pokazując to, czego nie podsunęła wyobraźnia.

Beata Pawlikowska pisze nie tylko o miejscach, ale i o ludziach. Schodząc z utartych turystycznych szlaków, zawiera znajomość z przedstawicielami lokalnej ludności, a dzięki nim lepiej poznaje dany region. Na rożnie pieką się świnki morskie, w zębach chrzęszczą smażone świerszcze, a Blondynka z właściwym sobie optymizmem snuje kolejne opowieści.

Tak, tę książkę z czystym sumieniem mogę polecić wszystkim miłośnikom egzotycznych podróży.


---
* Beata Pawlikowska, "Blondynka w zaginionych światach", wyd. G+J RBA, 2011, s. 14.


[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 497
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Pingwinek 24.08.2019 09:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Trudno nie zauważyć, że w... | AnnRK
A ja, upewniwszy się, że tym razem każdą z części kiedyś już czytałam, tylko książkę przekartkowałam dla fotografii. Dobrze, że wszystkie "Blondynki" (poza meksykańską) wypożyczam z bibliotek - kupując (za grube pieniądze) dla siebie, pewnie bym się nacięła (bo jakoś tak przypadkiem spece od reklamy nie ostrzegają, że chcą wcisnąć klientowi coś, co może już mieć...). Choć właściwie też niedobrze - dźwigam te tomiska (ciężkie jak nie wiem co) do domu przez pół Torunia, a mogłabym przejrzeć przez kwadrans w czytelni (... i przydźwigać do domu coś innego, może lżejszego?).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: