Dodany: 06.11.2007 01:33|Autor: Bozena

Czytatnik: „Taniec życia”[E. Munch]

1 osoba poleca ten tekst.

"Tunel" (cytaty)


„A może los zakpił sobie łącząc ze sobą dwoje podobnych ludzi?

Ogarnęło mnie nagłe przerażenie, gdy doszedłem do tych krańcowych wniosków, a wszystko to przez ten mój przeklęty zwyczaj ciągłego analizowania faktów i słów. Przypomniałem sobie spojrzenie Marii utkwione w drzewo na placu, podczas gdy słuchała, co do niej mówiłem. Przypomniała mi się jej nieśmiałość, pierwsza ucieczka. Zaczęła mnie zalewać fala bezbrzeżnej czułości. Wydała mi się kruchym, nierealnym dzieckiem, zagubionym w tym świecie okrutnym, pełnym brzydoty i nędzy. [...] ona była w każdym calu taka jak ja”. (s. 55)

„... zawsze darzyłem ludzi antypatią, a nawet uczuciem obrzydzenia. Szczególnie odpychał mnie tłum ludzki. Nigdy na przykład nie lubiłem plaż, zawodów piłkarskich, wyścigów konnych, wszelkiego rodzaju tłumnych manifestacji. Poszczególnych ludzi, zwłaszcza kobiety, owszem lubiłem, napawały mnie bądź to zachwytem (nie jestem zazdrosny), bądź tez prawdziwą sympatią. Szczególnie żywym uczuciem darzyłem zawsze dzieci, zwłaszcza gdy zapominałem, że w końcu będą z nich tacy sami ludzie jak wszyscy. Na ogół jednak gardziłem ludźmi. Nieraz zauważona czyjaś ujemna cecha odbierała mi apetyt, niszczyła zapał twórczy co najmniej na tydzień. Wprost nie do wiary, w jakim stopniu można czasem zobaczyć w jednej twarzy, w jednym spojrzeniu całą chciwość, zawiść, zuchwałość, nieokrzesanie i w ogóle cały zespół atrybutów składających się na charakter rodzaju ludzkiego”. (s. 44)

„Często dochodzę do wniosku, że wszystko na tym świecie jest bezsensowne. Na mikroskopijnej planecie, która od milionów lat pędzi w nicość, rodzimy się w bólu, rośniemy, walczymy, chorujemy, cierpimy, zadajemy cierpienia, krzyczymy, umieramy. Rodzą się inni, by zacząć bezużyteczną komedię od nowa”. (s. 39-40)

»Spędziłam tu trzy dziwne dni: morze, plaża, drogi niosły mi wspomnienia dni ubiegłych. Nie tylko obrazy, również głosy, wołania i długie milczenia przeszłych dni. Ciekawe, że żyć to znaczy budować przyszłe wspomnienia; w tej chwili podchodzi tu morze i wiem, że przygotowuję dokładne wspomnienia, które kiedyś przyniosą mi melancholię i rozpacz.

Morze jest tuż, wieczne i wściekłe. [...]

Ale teraz zjawia się twoja postać: jesteś między morzem i mną. [...]
Maria «. (s. 58)

„Jakże oczekiwałem tej chwili, jak przemierzałem bez celu ulice, aby czas upłynął jak najszybciej... Jaka rozkoszna fala czułości zalała moją duszę, jaki piękny wydawał mi się świat, letnie popołudnie, dzieci bawiące się na chodniku. Zobaczyłem na własne oczy, do jakiego stopnia miłość zaślepia i jaką magiczną ma siłę przeobrażania. O piękności świata! Doprawdy można umrzeć ze śmiechu!”(s. 60)

„Godzin spędzonych w pracowni nigdy nie zapomnę. Uczucia moje w tym okresie wahały się między najczystszą miłością a najbardziej nieokiełznaną nienawiścią. Wszystko to było reakcją na sprzeczności i niewytłumaczalne zachowanie się Marii”. (s. 65-66)

„... bywały chwile, kiedy doświadczaliśmy takiego zjednoczenia, lecz w formie tak kruchej, przemijającej, tak nieznacznej, że potem czułem się jeszcze samotniejszy niż przedtem, pełen nieokreślonego niezadowolenia, jakie odczuwamy chcąc zrekonstruować przygodę miłosną doświadczoną we śnie. Wiem, że czasami, patrząc na park po południu lub wyruszający z poru okręt o egzotycznej nazwie, nagle doznawaliśmy uczucia zjednoczenia. A to, że byliśmy razem, zmniejszało melancholię, która towarzyszy zawsze takim wrażeniom i którą z pewnością wywołują te przelotne i z istoty swojej niekomunikatywne piękności. Wystarczyło nam skrzyżowanie spojrzeń, by przekonać się, że myślimy, a raczej czujemy to samo.

Oczywiście płaciliśmy drogo za te chwile, bo to, co następowało potem, było wulgarne i tępe”. (s. 66-67)

„... człowiek jest tak mocno przywiązany do tego świata, ze ostatecznie woli znosić niedoskonałość istnienia i ból, jakiego mu ono przysparza, niż zdecydować się na zniszczenie całej tej koszmarnej rzeczywistości aktem własnej woli. W rezultacie gdy dochodzimy do brzegu rozpaczy poprzedzającej samobójstwo, po zinwentaryzowaniu wszystkiego zła, które stało się już nie do zniesienia, każde, choćby najmniejsze źdźbło dobra nabiera w naszych oczach nieproporcjonalnie wyolbrzymionej wartości i chwytamy się go kurczowo, tak jak spadający w przepaść chwyta się każdej trawki, byle uniknąć stoczenia się w otchłań”. (s. 82)

» Ileż to razy [...] marzyłam o tym, by podzielić się z tobą tym morzem i niebem«. (s. 103)

„Pomyślałem [...], że mógłbym odrzucić na bok wszystkie wątpliwości i podejrzenia, które mnie tak dręczyły. Co mnie obchodzi, czym jest Maria gdzieś tam, poza mną? Na widok tych ławek, tych drzew pojąłem, że nigdy nie potrafię zrezygnować z jej pomocy, nawet gdyby to miały być tylko te krótkie przebłyski zrozumienia, tajemnej łączącej nas miłości. W miarę jak o tym myślałem, dochodziłem do coraz wyraźniejszego przekonania, że miłość należy przyjąć taką, jaka jest, i rozpacz mnie ogarniała na myśl, że zostanę sam z nicością”. (s. 127)

„... całą tę historię z tunelami sam wymyśliłem i wierzyłem w nią tylko ja, w każdym razie istniał tylko jeden tunel, ciemny i samotny: mój,
tunel, w którym przebiegało moje dzieciństwo, moja młodość, całe moje życie.

I na jednym z odcinków tego kamiennego tunelu ujrzałem tę dziewczynę, uwierzyłem, że szła drugim tunelem, równoległym do mojego, podczas gdy w rzeczywistości ona należała do szerokiego świata, do świata tych, co nie żyją w tunelach...”(s. 132)

Ernesto Sábato „Tunel” Tunel (Sábato Ernesto), Wydawnictwo „Książnica”, Katowice 2004, przekład Józef Keksztas.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 7823
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 21
Użytkownik: exilvia 06.11.2007 13:50 napisał(a):
Odpowiedź na: „A może los zakpił sobie ... | Bozena
Uwielbiam Tunel. Taka mała książeczka a dotknęła mnie do żywego.
Użytkownik: Bozena 07.11.2007 22:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwielbiam Tunel. Taka mał... | exilvia
I mnie, Exilvio, "dotknęła..." I często myślę o niej.
Może uda mi się przeczytać pozostałe książki E. Sábato. Zdaje się, że Juan Pablo Castel obecny jest i w nich.






Użytkownik: carmaniola 09.11.2007 19:55 napisał(a):
Odpowiedź na: I mnie, Exilvio, "do... | Bozena
Juan Pablo wraca w tej trylogii-nie-trylogii w "Abaddonie". I z tą książką rzeczywiście jest kłopot. Kiedyś wypożyczałam ją w filii nr 1 na Sztabowej, ale sprawdziłam i widnieje tam teraz jako egzemplarz "ubytkowany". W filii 57 istnieje tylko teoretycznie. :(

Ale może skoro wydali "O bohaterach i grobach" przyjdzie również czas na "Anioła Zagłady"? Liczę na to! A teraz czekam na nowe, jak pisze wydawca: "nieocenzurowane wydanie O bohaterach i grobach, poprawione przez samego autora". :-)

I tak na smaczek:

"Pewne rzeczywistości mogą się wyrażać jedynie poprzez niewytłumaczalne symbole, podobnie jak ten, który śni, nie rozumie co oznaczają jego senne zmory"*.

* Ernesto Sabato, "Abaddon - Anioł zagłady", przeł. Helena Czajka, Wydawnictwo Literackie, 1978, s. 25.
Użytkownik: Bozena 13.11.2007 23:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Juan Pablo wraca w tej tr... | carmaniola
Dziękuję Ci, Carmaniolo, nie tylko za "smaczek".

... "nieocenzurowane wydanie O bohaterach i grobach, poprawione przez samego autora". :-)

Powiadom mnie, proszę, gdy pojawi się. Nie mam wprawy w śledzeniu nowości wydawniczych :)

PS.
Carmaniolo, kupiłam "Wyznaję, że żyję"; bardzo Ci jestem wdzięczna.



Użytkownik: carmaniola 14.11.2007 21:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję Ci, Carmaniolo, ... | Bozena
Pisałam już, że ogromnie Ci zazdroszczę tych wspomnień Nerudy! Ajajajaj! Tylko zdobyty świeżo Asturias sprawia, że nie zżółkłam z zazdrości. ;-)

A "O bohaterach i grobach" jest np. w naszej księgarni biblionetkowej i ja już jutro powinnam mieć go w łapkach! Jak zdążę do domu przez kurierem i odbiorę, to zabiorę ze sobą na spotkanie. :-)
Użytkownik: Bozena 14.11.2007 23:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Pisałam już, że ogromnie ... | carmaniola

Na zawołanie będę mogła Ci je pożyczyć :)

Asturias znany Ci jest, tak jak Neruda, doskonale; rozumiem, że te "Legendy..." chcesz mieć po prostu wciąż blisko siebie; piękną recenzję o nich napisałaś, Carmaniolo.

I znowu dziękuję Ci; nie wiem jeszcze czy od razu kupię (ale raczej - tak) "O bohaterach i grobach", bo ostatnio rozpuściłam się mocno w zakupach - kompletując bloki tematyczne, a tym samym biblioteczkę.
To weź, proszę, tak wstępnie, na "smaczek", tego mrocznego E. Sábato na spotkanie :)
Użytkownik: carmaniola 15.11.2007 17:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Na zawołanie będę mogł... | Bozena
Sabato już dzielnie zapoznaje się z kolegami na półce - a ja spoglądam nań tęsknym wzrokiem, ale będzie musiał na powtórkę poczekać, bo przede mną ustawiona kolejka i mam zamiar jej dopilnować.

Tym bardziej, że nie tylko poszalałam zakupowo, ale jeszcze dostałam w prezencie od połówka brakującego mi do wymarzonego kompletu "Śalimara klauna" Rushdiego.

Asturias jeszcze błądzi bidulek po świecie, ale mam nadzieję, że już niedługo będę go mogła ugościć! Jak dotrze, to też chętnie oddam na chwilkę w dobre ręce. To naprawdę niewielka książeczka, ale tak mocno pachnie magią i poezją, że aż strach! :-)
Użytkownik: Bozena 18.11.2007 11:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Sabato już dzielnie zapoz... | carmaniola
No i zszedł sobie z Twojej półeczki E. Sábato; ogromną niespodziankę mi zrobiłaś (nie pierwszy to raz), Carmaniolo.
Ja już nie wiem jak mam Ci dziękować :))

Obłożyłam książkę należycie, podpisałam - z telefonem - okładkę, stąd pewność, że w każdych okolicznościach do Ciebie ona wróci.
Doceniam bardzo, że nowe - pachnące farbą stronice - będę kartkowała pierwsza.


Użytkownik: belle 06.11.2007 19:01 napisał(a):
Odpowiedź na: „A może los zakpił sobie ... | Bozena
Pamiętam, że tak naprawdę przez przypadek wpadła mi w ręce książka "O bohaterach i grobach" Sabato. Od razu mnie oczarowała ta książka. Jest jedną z niewielu, która tak silnie mnie poruszyła. Znalazłam w Centrum Taniej Książki "Tunel", bo bardzo chciałam poznac twórczośc Sabato. Fakt, nie tak samo wciągająca (myślę, że po tak porażającej lekturze "O bohaterach i grobach" trudno było przebic jakąkolwiek inną)ale również wywarła na mnie niemałe wrażenie. Myślę, że to kwestia języka. Ernesto Sabato sprawia, że człowiek zaczyna się zastanawiac nad sensem danej rzeczy i to nie od tak, tylko zakorzenia się gdzieś głęboko w głowie.
Niestety przez to, że wznowiono "O bohaterach i grobach" nigdzie nie mogę jej dostac tanio, natomiast "Abaddon - Anioł Zagłady" - tej książki nigdzie nie mogę znaleźc.
Użytkownik: Bozena 07.11.2007 22:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Pamiętam, że tak naprawdę... | belle
Czytałam tylko "Tunel" E. Sábato, ale po tej lekturze i ja będę szukała pozycji, które wymieniasz. Sama się zastanawiałam czy siła tej książki - to kwestia języka. I doszłam do wniosku, że - jak dla mnie - to raczej nie. To coś innego... ukrytego, coś - co mocno trzyma czytelnika.
W pamięci mam choćby W. Styrona (i tutaj mroczne tematy), którego również - tak jak E. Sábato - nie mogę "wyrzucić" z głowy, a język jego - jest zdecydowanie, w moim odczuciu, lepszy.


Użytkownik: Krzysztof 23.12.2007 22:09 napisał(a):
Odpowiedź na: „A może los zakpił sobie ... | Bozena
A może los zakpił, łącząc dwojga podobnych sobie ludzi?
Cytowane przez Ciebie fragmenty książki poruszyły mną bardzo, Olgo Bożeno, budząc wspomnienia...
Kpiną z ludzkich pragnień, okrutną ironią naszego życia, są spotkania, w czasie których ludzie jakby stworzeni dla siebie wyciągają ramiona ku sobie, ale nie widzą tego; mają w sobie ciepło i pragnienie obdarowania nim siebie nawzajem, ale nie czują tego, są jak ślepi. Widzą, ale są ślepi, ich serca nie widzą. Ranią się słowami, po których jeszcze rozpaczliwiej wyciągają ramiona, w jeszcze większej potrzebie dawania i brania ciepła swoich serc, ale te, tak spragnione i oczekujące, boją się. Nie potrafiąc uwierzyć w szczęście znalezienia się, nie mogą uwierzyć i ufać; analizując słowa lub ich brak, gesty i spojrzenia, w strachu o siebie łatwo znajdują potwierdzenia swoich obaw – skutków dawnych lat i przeszłych rozczarowań. Więc stroszą się jeszcze bardziej, zamykają w sobie lub przeciwnie – wyrzucają z siebie cały swój strach, gorycz i żal, budując w ten sposób barykady obronne przeciwko nieistniejącemu wrogowi nawet nie wiedząc tym, bo oto stoją na jej szczycie, rzucają w siebie pociskami słów i gestów, i nadal wyciągają ramiona w rozpaczliwej już teraz próbie pokonania niezrozumiałych przeszkód – wspomnień przeżytych lat i zawodów.
Stają się jednocześnie ofiarami i katami, szarpiąc się ze swoim sercem i raniąc drugie, a przecież oni chcieli tylko zaznać trochę ciepła – właśnie tego, którego nie dopuszczają do siebie.
Ludzka potrzeba kochania starzeje się wolniej (a może wcale?) niż my sami ze swoją pamięcią; może w tej rozbieżności tkwi przyczyna?
Olgo, nie odnoś tych słów ani do siebie, ani do tej nieznanej mi książki. Pisałem o swoich obserwacjach i wspomnieniach obudzonych lekturą Twoich tekstów. Poza tym jest niedzielny wieczór, jutro wigilia, którą spędzę w pracy, z dala od moich bliskich, no i jakoś tak nastrój spada mi na łeb..
Bądź ze swoimi synami, Olgo. I nie pisz o adresowaniu książek na wszelki wypadek. Nie pisz tak, proszę.
Użytkownik: Bozena 31.12.2007 12:28 napisał(a):
Odpowiedź na: A może los zakpił, łącząc... | Krzysztof
Twoich słów, Krzysztofie, nie mam powodów odnosić do własnej osoby, co najwyżej mogę je w pewnym stopniu odnieść do wrażeń z lektury „Tunelu” E. Sábato, choć nie do końca; bo w moim rozumieniu, i odczuciu także - jeśli pary są „jakby stworzone dla siebie”, jak napisałeś, to nie rzucają w „siebie pociskami słów i gestów”. A że rzadko zdarza się prawdziwa miłość, która w każdym przypadku jest tragiczna (o tym z uzasadnieniem i bardzo pięknie pisze choćby Octavio Paz [artykuł niedostępny]
przytaczając przykłady od chwili pojawienia się człowieka na Ziemi), innym: nie miłościom (czyli parom nie stworzonym dla siebie) choć zwanych miłościami - takie „rzucanie w siebie pociskami słów i gestów” zdarzać się może, ale wcale nie musi; bo wszystko jest możliwe, i jednocześnie nic nie jest możliwe; nigdy nie mamy pewności w którą stronę obrócić się, bo każda strata zyskiem być może, a każdy zysk – stratą; psychologicznych przesłanek, tajemnicy intensywnej miłości, właściwie choroby, silnego pragnienia dawania ciepła kochanej osobie, ale i zachowań podobnych do tych, które opisałeś z własnych obserwacji - nie sposób zdefiniować, nie sposób tłumaczyć je przeszłością, a już na pewno nie sposób do owej tajemnicy dotrzeć, nie sposób wreszcie poszukiwać jej, bo - kto wie, może ona nawet nie istnieje. Jedno jest pewne, że prawdziwa miłość to szczyt uniesienia – namiętności, i mistycznego objawienia dostępnego dla niewielu.

Wśród tego całego zaplątania mam jednak poczucie, że człowiek o mocno rozbudowanej samoświadomości, często udręczonej, powątpiewający w sens życia i refleksyjny bardzo, także wielce osamotniony i dlatego „ kochający” wszystkie kobiety, a tym samym nie kochający żadnej - ma niewiele (lub wcale) naiwności w sobie – niezbędnej tak bardzo do zawierzenia miłości; oto jeden z paradoksów ludzkiej potrzeby kochania...

Nie jestem ekspertem od niczego:), lecz uważam, że jeśli w życiu każdego z nas pojawiła się lub pojawi prawdziwa miłość - to jest/będzie ona wyłączna i jedyna; wszystkie inne odczucia nierzadko zwane miłością bywają tylko/aż miłostką, romansem, lustrem nas, wizją zrozumienia przez drugą osobę, pragnieniem zaznania ciepła, zauroczeniem, potrzebą poczucia braku osamotnienia, sympatią, politowaniem, odpowiedzialnością, wsparciem, zobowiązaniem, przyjaźnią... lub kombinacją rozmaitych tych elementów naraz. Czasem grą. A dla niektórych li tylko miłością tkwiącą w nas... W nas.

Czy los zakpił/zakpi z prawdziwej miłości łącząc podobnych sobie ludzi, czy nie - zależy to tylko od nich, bo to oni nadają tej miłości treść, przeżywają ją, doświadczają cudu, doświadczają czegoś, co każe wprost krzyczeć z uniesienia i rozpaczy jednocześnie, ale muszą zgodzić się na rozstanie, na przeszkody, na tragizm już na początku im wiadomy (jw. O. Paz).

Nie można wciąż dramatyzować, i dopatrywać się winy losu za "rzucanie w siebie pociskami słów i gestów". E. Sábato dramatyzuje wybornie, aż tak wybornie, że poruszył mnie bardzo, ale też opętanie tutaj jakieś, obsesja, analiza każdego słowa, poddanie w wyższym stopniu rozumowi niż sercu uczucia, także skrajne osamotnienie J. P. Castela - każe mi wątpić, że to co łączyło go z Marią - było miłością prawdziwą.

I na koniec powtórzę cytat trafny bardzo, i jednocześnie piękny i prosty:

„Ciekawe, że żyć to znaczy budować przyszłe wspomnienia; w tej chwili podchodzi tu morze i wiem, że przygotowuję dokładne wspomnienia, które kiedyś przyniosą mi melancholię i rozpacz”.*



* Ernesto Sábato „Tunel”, Wydawnictwo „Książnica”, Katowice 2004, przekład Józef Keksztas.
----------
Z jednej strony ucieszyłam się, Krzysztofie, że zajrzałeś tutaj, a z drugiej - zmartwiłam, że w nie najlepszym nastroju jesteś, i że Święta przyszło Ci spędzić z dala od bliskich; lecz wiem, że w życiu nie zawsze jest cień, toteż mam nadzieję (ale też upewniona niemal jestem po przeczytaniu aktualnych Twoich wypowiedzi pod recenzją: „W stronę Swanna”), że już funkcjonujesz w pełnym świetle. Dziękuję Ci za komentarz.

Drogi Krzysztofie: Dobrego Nowego Roku!








Użytkownik: Krzysztof 06.01.2008 18:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Twoich słów, Krzysztofie,... | Bozena
Witaj, Olgo.
Świąteczny czas minął, a wraz z nim wyjątkowo przykre odczuwanie uciążliwości życia na obczyźnie. Pamiętasz te słowa?:
"Na wszystko jest wyznaczony czas - czas na każdą sprawę pod niebiosami.
Czas milczenia i czas mówienia..."
To fragment jednej z tych nielicznych ładnie napisanych ksiąg Biblii.
Stanowczo nie zgadzam się z Twoim twierdzeniem o tragizmie każdej miłości, także tej największej, najprawdziwszej. Nie, stanowczo nie. Owszem, rozejście się kochanków będzie tragiczne (albo przeraźliwie smutne); owszem, gwałtowne i intensywne może być przeżywanie niektórych stanów z nią związanych, jak niepewności czy zazdrości, ale sama miłość jest dla mnie uczuciem jasnym, radosnym, jak najdalszym tragedii, ponieważ to właśnie stan bez miłości jest tragiczny.
Nie bardzo rozumiem, dlaczego ów wielce osamotniony i refleksyjny człowiek z Twojego przykładu ma z powodów tych swoich cech kochać wszystkie kobiety. A może za kochanie masz uprzejmość wobec kobiet, przyjemność rozmów z nimi? Niemniej, nie bardzo dostrzegam związku między jednym a drugim – tak jak nie dostrzegam między naiwnością a zdolnością kochania. Dostrzegam go natomiast między ufnością a zdolnością kochania, ponieważ o ile do zakochania się ufność raczej nie jest niezbędna, to do utrzymania związku jak najbardziej. Z kolei ufność nie jest funkcją serca, a rezultatem życiowych doświadczeń, a więc ludzkiego jednostkowego losu. W ten sposób przeszłość może zniszczyć teraźniejszą miłość.
Nie wiem, czy chciałbym przeczytać książkę Sabato. Odnoszę wrażenie, iż za dużo w niej smutku, a może i rozpaczy. Dlaczego, patrząc na morze, on już wie, że w przyszłości wspomnienie tej chwili przyniesie mu rozpacz? Cała książka jest tak smutna?
Olgo, dokładnie trzy lata temu zarejestrowałem się w Biblionetce, napisałem 40 tekstów o książkach oraz 300 razy wypowiadałem się tutaj. Właśnie te słowa, do Ciebie adresowane, są jubileuszowe, bo otwierające czwarty rok i czwartą setkę moich wypowiedzi. Rejestrując się na tej stronie, nie miałem pojęcia o znaczeniu, jakiego nabierze w moim życiu obecność tutaj, a stała się ona ważna, dając mi same dobre chwile, same przyjemności i radości. Ty miałaś i masz wielki w nich udział – od początku, od naszej pierwszej rozmowy o Uczcie Platona.
Dziękuję Ci za to.

Użytkownik: Bozena 07.01.2008 02:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olgo. Świąteczny ... | Krzysztof
I ja nie myślałam nawet, że otworzy się przede mną inny świat. Pamiętam nie tylko nasze dyskusje w biblioNETce, ale i klimat ich. Także dziękuję.

Krzysztofie, jestem Ci „winna” komentarz o „zachwyceniu”; podobał mi się w tamtym miejscu Twój tekst. Jestem Ci „winna” komentarz tutaj: dziś już nie będę się rozpisywała, powiem tylko, że wyraz naiwność (który miał w mojej wypowiedzi brzmienie jak najbardziej pozytywne) należało zastąpić wyrażeniem: odrobina łatwowierności.
Wrócę tutaj, do B., i odpiszę z przyjemnością na oba komentarze pod koniec stycznia lub na początku lutego.
Serdeczności – Olga.

Użytkownik: Bozena 27.01.2008 19:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olgo. Świąteczny ... | Krzysztof
Oto jestem.:))

No cóż, Krzysztofie, fragmentów z Biblii nie podejmuję się tutaj przywoływać ani z pamięci, ani z innych źródeł i interpretować ich; nie, nawet tych traktujących tak niewinnie o mowie i milczeniu; wystarczy mi rzec, że mowa może być milczeniem; i jakkolwiek filozoficznie to zabrzmi, to w moim odczuciu, prawdą jest. Właśnie tak. Ja wiem, że stwierdzeniem tym narażam się na zarzuty, że traktaty filozoficzne serwuję w odcinkach, i do tego z barwami „martyrologii” :), ale odczuwam, że zaznaczenie go w aspekcie moich dalszych sygnałów tematu – ma, właśnie tutaj, sens.

Lecz najpierw zacznę od skojarzenia Twojej stanowczej niezgody co do mojego twierdzenia o tragizmie prawdziwej miłości ze słowami M. Dąbrowskiej: „Dyskusję prowadzi się po to, aby każdy pozostał przy swoim mniemaniu” :), lecz dodam jeszcze i zauważ też, że w moim tekście była mowa o tragizmie prawdziwej miłości, a Ty tę niezgodę formułujesz tak - jakbym mówiła o każdej miłości...
Są przecież, jak próbowałam określić, rozmaite odczucia: miłości i „miłości”.
I chociaż przywołany cytat, uważam, nie do końca prawdziwie brzmi, to możliwe jest, że on właśnie pojedna nas na... rozstajach, bo każde w swoim mniemaniu. Bo każdy człowiek ma prawo czuć i myśleć to, co myśli i czuje.

Chcąc wyjść poza argumenty (dla każdego dostępne przecież) potwierdzające tragizm prawdziwej miłości w dziejach ludzkości, a zawarte w utworach muzycznych (w tym kontekście niedawno pisałam w B., o Wagnera), rzeźbie, malarstwie, literaturze... na przestrzeni wieków, i oparte na niewymyślonych a faktycznych związkach dwojga serc – musiałabym dotknąć doświadczeń moich bliskich i własnych, i moich odczuć też; co rzeczywiście byłoby tutaj nie na miejscu odkrywaną „martyrologią”.:)

Ale za to, aby jednak coś podpowiedzieć, ponownie zachęcam Ciebie do lektury dzieła O. Paza, który pół życia poświęcił na zgłębienie tej dziedziny ludzkich doświadczeń, i wreszcie opisał je możliwie najbliżej, niż ktokolwiek z kim ja – czytelniczo – zetknęłam się. I może jednak, pomimo już utrwalonego własnego zdania, spróbujesz, Krzysztofie, przekonać się do tej książki pomimo tego też, że dotyka ona nie tylko miłości w potocznym rozumieniu, ale i filozofii miłości tej (pisałeś niegdyś, że unikasz rozważań na gruncie filozofii właśnie), a tam przecież jakby tkwi klucz objaśniający najwyższą radość miłości: namiętne uniesienie i mistyczne przeżywanie, i jednocześnie (jednocześnie)... tragizm jej. Bo prawdziwa miłość ma w sobie naiwność i rozpacz, rozkosz i smutek, ma w sobie nieziemski wewnętrzny żar prowadzący do nieświadomego (poza czasem) odczucia wyzwolenia, zbawienia... Mówiąc językiem O. Paza – ona jest najpiękniejszym z doświadczeń ludzkich i tragicznym jednocześnie.
Jak płomień.

I myślę, że człowiek powątpiewający w sen życia, refleksyjny bardzo (o czym wcześniej pisałam już) z nadmiarem jakby życia wewnętrznego - zanadto jest przepełniony smutkiem, cierpieniem też, a smutek ten nierzadko paraliżuje miłosny poryw (zdolność kochania); i gdy człowiek ten nie ma też w sobie odrobiny łatwowierności (naiwności) - jest jakby „przymuszony” na „kochanie” wszystkich kobiet (tak też poprzednio, w tym kontekście wyraz: kocha - ujęłam w cudzysłów, nie mając na myśli donżuanów); chcąc zdobyć miłość – pragnie on wszystkiego, co niezdobyte, ale... poczucie swobody (niejako sytuacji złej, bo bez miłości) może być jednak nagrodą niezaangażowania... Miłość otwarta jest i ciepła, smutek zamknięty i zimny, i... z pewnością hamuje ją.

Często myślę o tym, że oto nam wszystkim - a nie tylko mnie – łatwo nie jest, a i nie zawsze celowe jest wyrażanie tego - co odczuwamy i o czym myślimy z tej prostej przyczyny, że słowo – komunikator nasz – zrodzone jest do celów praktycznych, czyli język nie jest w istocie osobisty. Sam niegdyś mówiłeś tutaj, w B., w rozmowie z Dot., chyba, że recenzję piszesz 5, 10, a i 15 godzin nawet. A cóż to, doprawdy, oznacza? To oznacza, ni mniej, ni więcej, uważam, że chciałbyś by recenzja ta - obok choćby zarysów dzieła - oddawała Twoje odczucia prawdziwe, Twoje myśli prawdziwe; lecz żeby słowem wyrazić je - trzeba sięgnąć w najgłębszy głąb siebie. A to wymaga wysiłku.

A na co dzień jest jak? No, proszę: czy jesteśmy zdolni do uporczywego wysiłku by sięgać w głąb siebie w kontaktach międzyludzkich? A jeśli tak, to względem kogo i po co? Istnieją przecież utarte słowa, wyrażenia, formuły... przyspieszające porozumienie na poziomie praktycznym przenikające się wzajemnie na rozmaitych płaszczyznach, i wydaje nam się niekiedy, że jeśli żyjemy z kimś - to znamy go, a kogoś innego może nawet kochamy, a tak naprawdę – jesteśmy samotni i sobie obcy; każdy z nas innym światem jest. I teraz - nawiązując do wstępu: czyż nie jest tak, że nasza mowa wyraża częściej milczenie istoty nas samych, niż mowę jej?

Tym bardziej w miłości bo: „Słowo miłosne jest zbyt wyświechtane, zużyte, drewniane, martwe, gdy twarz, ręce, oczy objawione na nowo [...] posiadają świeżość, pełnię [...], są bogatsze od słów, to musimy sobie wreszcie powiedzieć my, ludzie słowa. [A. Rudnicki]
------------------
Książka Ernesto Sábato jest świetnym studium destrukcyjnego działania uczucia, ale nie sadzę, że uczucia jako miłości prawdziwej bohatera; ta nieustanna analiza każdego słowa ukochanej kobiety każdego jej gestu prowadzi Juana w mroki zła. I na tym zasadza się konstrukcja – znakomicie napisanego – utworu; zupełnie nie jest to książka wesoła.

To nie Juan Pablo Castel, a Maria (zaznaczyłam w czytatce) mówiła o morzu właśnie tak, jak i ja dawno temu mówiłam; i dlatego ten cytat prawdziwy dla mnie jest. Ale dlaczego i ja mówiłam tak? Tego nie sposób chyba wyrazić, to po prostu, wówczas, odczuwało się.:(
W sprzecznościach istota tkwi...

Dziękuję Ci, Krzysztofie. Ty - to potrafisz usadowić mnie przy komputerze... trwale.:))



Użytkownik: Krzysztof 04.02.2008 21:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Oto jestem.:)) No cóż,... | Bozena
Witaj, Olgo.
Umiejętność przykuwania do laptoka i Ty posiadasz:)
Nie jestem pewny słuszności tak wyraźnie podkreślanego przez Ciebie rozróżnienia rodzajów miłości erotycznej (używam tego określenia dla odróżnienia od miłości rodzicielskiej): prawdziwa i te inne. Co wyróżnia tą prawdziwą? Jeśli intensywność, to nie jest to różnica jakościowa, czyli tutaj rodzajowa; jeśli inna różnica, to jaka? Czy to jest ta miłość, o której mówi się, że jest największa, jedyna? Ale przecież może tak być, że drobny Twój czyn, taki, do którego dzisiaj nie przykładasz żadnej wagi, już uruchomił ciąg zdarzeń, które w dalekich i nie do przewidzenia konsekwencjach doprowadzą Cię do miłości, przy której dotychczasowe wydadzą się tylko oczekiwaniem na tą, właśnie tą. Wiem, to mało prawdopodobne, i z upływem lat coraz mniej, ale wykluczyć się nie da.
My chyba zawsze mamy miłość obecnie przeżywaną za największą, to taka nasza cecha, albo cecha uczucia, które pomniejsza swoje poprzednie wcielenia, a obecne wywyższa, chociaż może się mylę, cóż w końcu ja, facet, mogę wiedzieć o przeżywaniu tego uczucia przez kobietę?..
Znam jeden rodzaj miłości wyjątkowej, a opis okoliczności jej narodzin bardzo często wspominam; piszę tutaj o spotkaniu dwóch połówek jedności, ale, o ironio!, to tylko literacki żart – albo marzenie – Platona. Może właśnie tylko w marzeniach ona istnieje? Chyba tak jest, a nam pozostaje tęsknota i listopad z roku na rok coraz dłuższy.
Olgo, wydaje mi się, że w sztuce tak dużo jest miłosnych tragedii dlatego, że opis szczęśliwej, a więc długiej i spełnionej miłości, nie jest dobrym pomysłem na fabułę. Cóż można by dalej powiedzieć o tych dwojga szczeniaków z Verony, gdyby nie tragedia ich śmierci? Że żyli długo i szczęśliwie? Albo że po kilku latach ich uczucie zaczęło niknąć? Nie, stanowczo nie. Dobre zakończenie, to tragiczne zakończenie.
To w sztuce – a w życiu?
Człowiek jest sam – wyraziłaś myśl mądrą i bliską mi. Wydawało mi się, że prawdę tę znam od dawna, ale tak naprawdę w pełni dotarła do mnie tutaj, w obcym kraju, i wcale nie z powodu wyobcowania i oddalenia od bliskich, a z powodu pewnych istotnych przeżyć wewnętrznych, ledwie zainicjowanych przez fakty zewnętrzne, a będących skutkiem zadanych sobie pytań: jak się ma moje myślenie (dobrze, powiem wprost: moje zapominalstwo i gapowatość) ale i ogólniej funkcjonowanie mojego umysłu – do takich cech u innych ludzi? Jak inny człowiek widzi świat i ludzi?
Przypomniały mi się teraz słowa Prousta o Ruskinie, a że “Pamięć i styl” mam tutaj, otworzyłem książkę, i... przez godzinę wędrowałem po jej kartach. Rozkoszne są takie powroty, czyż nie? Oto te słowa:
“Zdarzenia jego życia są zdarzeniami duchowymi...” (str. 39)
Przy próbie odpowiedzi na te swoje pytania poczułem... po prostu bezradność. Obcość i oddalenie. O tym, jak odczuwa siebie i innych ludzi druga osoba, nie mamy pojęcia, i mieć go nie będziemy, a to, co nazywamy poznaniem człowieka, to tylko kilka kroków na nieskończonej drodze prowadzącej w stronę innego świata.
Tworzymy więc swoje własne obrazy drugiego człowieka, coś na kształt modelu jego osobowości, chyba inaczej nie potrafimy, a przy tym mamy skłonność nie tylko do stosowania szablonów, szufladek, ale i do mierzenia swoją miarą (innej przecież nie mamy), a tak stworzony obraz nie może być wierny oryginałowi, a nawet często, częściej niż się nam wydaje, jest do niego niepodobny. Tak naprawdę cały świat, nie tylko ludzie wśród których żyjemy, w istocie istnieje tylko poprzez swoje odbicie w naszym umyśle, a to oznacza, że sami dla siebie jesteśmy tym światem. Samotnym światem.
Człowiek jest jak ta wyspa, którą rozbitek obszedł wokół, a później przemieszkał pod palmą tydzień albo 20 lat, i wydaje mu się, że skoro poznał kształt sąsiedniej zatoczki i zapamiętał drogę na wzgórze, to zna dokładnie wyspę, podczas gdy poznał tylko sam jej naskórek, o wnętrzu lądu nie wiedząc nic.
W czasie dzisiejszego przeglądania “Pamięci i stylu”, znalazłem i taką myśl Prousta:
“Jeśli chcemy zrozumieć owo ja (drugą osobę – dop. mój), musimy starać się je odtworzyć w głębi naszego wnętrza.” (str. 128)
Nasza mowa, jak słusznie zauważyłaś, nie dość, że niekoniecznie jest nam pomocna, to i bywa istotną przeszkodą. Zresztą, owe poznanie jest jakby poza- (czy raczej ponad-) słowne: tutaj przywołuję słowa z Twojego cytatu, te o mowie naszego ciała, o oczach, które powiedzą więcej i lepiej, niż słowa. Tak, to prawda, ale słowa padają szybko i potrafią być jak sztylety, rany po nich goją się długo; co zrobić, gdy brakuje tamtych oczu, dotyku ust, jej dłoni na policzku, a za to jest pamięć słów?
Olgo, jestem darwinistą, dlatego pierwszy dla mnie powód istnienia miłości, powód nasuwający się niejako automatycznie, to jej istotna rola w utrzymaniu gatunku, ale, w takim razie, czym była dla starego Guermantesa? Ewolucyjną czkawką? Rezultatem działania istniejącego w nas mechanizmu genetycznego, nieliczącego się z naszym wiekiem? Przecież nie!
Dlaczego nie?..
Nie wiem, ale nie potrafię tak ograniczyć sensu jej istnienia.
A może miłość jest (także) próbą wyjścia poza siebie – w stronę drugiego człowieka – dla wyzbycia się poczucia osamotnienia?
Jeśli tak, to przyczyna jej śmierci tkwi już w przyczynach jej zaistnienia, a więc jest nieunikniona.
Ale tego wniosku też nie jestem w stanie zaakceptować.
Ech...
Olgo, gdy włączę system nawigacji, na ekranie pojawia się moje nazwisko i napis:
Find your way the easy way. Znajdź swoją drogę, łatwą drogę.
Ech, gdyby faktycznie użycie GPS mogło ją znaleźć...

Olgo, tę książkę przeczytam. Nie wiem kiedy, nie mam czasu na czytanie ani na pisanie, ale kiedyś przeczytam.
Uśmiechu życzę.
Użytkownik: Bozena 05.02.2008 00:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olgo. Umiejętność... | Krzysztof
A niech Ci!!!!
Teraz z uśmiechem, może żartem, a może i z radością bo już nie czas... bo jutro wstać muszę skoro świt.
Krzysztofie, Krzysztofie, Krzysztofie... rozpręż się; ten Platon tak "nazawracał", że my nic - tylko o połówkach rozmawiamy.:))
Trzymaj się tam - daleko! Serdeczności!

PS.
Może w niedzielę - lub nieco później - odpiszę na pewno na Twój mądry komentarz ten, no i - na to zaległe: zachwycenie - postaram się. Uśmiechaj się!
PS.
"Każdy stosunek uczuciowy jest PRZYGODĄ DUSZY, nie jest jej stanem naturalnym, to znaczy nie towarzyszy człowiekowi na stałe i we wszystkich okolicznościach. Przygoda estetyczna może sie zdarzyć lub może się nie zdarzyć i nie ma w tym nic dziwnego".[Henryk Bereza]

Użytkownik: Krzysztof 09.02.2008 22:25 napisał(a):
Odpowiedź na: A niech Ci!!!! Teraz z u... | Bozena
Piękny cytat, piękna myśl, Olgo.
Faktycznie, Platon namieszał mi w głowie. Ucztę czytałem po raz pierwszy ponad 20 lat temu, i od tamtej pory myśl o spotkaniu tych dwojga ludzi jest ze mną.
“A jeśli kiedy taki czy jakikolwiek inny człowiek przypadkiem znajdzie swą drugą połowę, wtedy nagle dziwny na nich czar jakiś pada, dziwnie jedno drugiemu zaczyna być miłe, bliskie, kochane...”
Trzymam się, Olgo, a i Ty pamiętaj o bliskiej już wiośnie.
Użytkownik: Bozena 22.02.2008 13:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Piękny cytat, piękna myśl... | Krzysztof
„Uczta”... Platon... To byłaby raczej, jeśli połówkę ktoś odnajdzie, platoniczna miłość; z pewnością pamiętasz, Krzysztofie, opowieść Arystofanesa o tym - dlaczego Zeus rozciął silnego człowieka o dwóch parach rąk i nóg, i... pleców wokół.:)) To mit zatem, a nie literacki żart Platona.:)

Tak, tamta myśl Henryka Berezy jest bardzo trafna - życiowa i piękna zarazem.

Nie chcę wdawać się w spory w tak delikatnej kwestii jak uczucie prawdziwe i inne - bo już i tak napisałam o nich zbyt wiele, i żadnego zdania nie wycofuję – więc tylko zacytuję słowa tego samego pisarza, bo także dość bliskie mi są:

„Miłość absolutniej niż cokolwiek innego pozbawia człowieka wszelkiej wolności wyboru. Jeśli jest dostatecznie silna, potrafi podważyć każdą filozofię, każdą kwalifikację moralną, a także każdy, najbardziej nawet z nią sprzeczny, styl życia”. [HB]

Zrozumieć te słowa...
I nie chodzi tu o analizę semantyczną zdań; tu chodzi o coś znacznie więcej...

I Ty, i ja – rację mamy co do pojęcia naszych ludzkich światów odmiennych, tych wysepek, które, tak naprawdę, nieznane nam są; i właśnie dlatego uczucie prawdziwe jest afirmacją odmiennego świata.

Miłować – to inaczej – „rozumieć” inny świat.

Bardzo podoba mi się takie ujęcie w słowa uczucia prawdziwego, ujęcie które niegdyś wychwyciłam w esejach Michała Markowskiego, bo i ono bliskie mi jest. Markowski pisał o tym, że gdy kobieta mówi do kochanego mężczyzny: »czy mnie rozumiesz?« lub »zrozum mnie, proszę« - to najczęściej nie chodzi jej o jakiś element, o część, lecz chodzi jej o całość, o... zaangażowanie partnera, o działanie, o zaakceptowanie jej taką, jaka po prostu jest, o przytulenie, o rozumienie duchowe w najgłębszej warstwie losu ludzkiego. I tutaj akceptacja nie unieważnia nieznanego, ono nadal pozostaje nieznane, nadal może nawet niezrozumiałe, ale jednak... ZAAKCEPTOWANE, co daje gwarancję liczenia wzajem na siebie; podobnie rzecz ma się, gdy mężczyzna o zrozumienie prosi.

Brak akceptacji, także bliskości niszczy najbardziej płomienną, i najprawdziwszą miłość. Tak w życiu, jak i... w sztuce. Bo jednak, Krzysztofie, wbrew temu o czym napisałeś, uważam, że sztuka jest odpowiedzią na rzeczywistość, na nasze życie właśnie. A czy zakończenie jej komedią, dramatem, czy tragedią będzie – to już zależy od wyboru danego zdarzenia poddanego interpretacji artystycznej. Bo samo życie – oj, żebyśmy tylko potrafili na co dzień pamiętać o tym - zawsze kończy się... niedogodnie.

Pomyślałam sobie jakim to doskonałym przykładem odpowiedzi na miłość w życiu są dzieła Apollinaire’a. Gdyby nie jego pogodna osobowość – to tragiczna miłość zabiłaby dosłownie go, bo już myśl sama o rozłące z kochaną kobietą go w obłęd wprawiała. A przecież tak żarliwych i pięknych utworów miłosnych daleko szukać nam:

„Choruję kiedy usłyszę błogosławieństwa słowo
Miłość na którą cierpię jest wstydliwą chorobą.”[G. Apollinaire]

Już nie raz - także pod opisem książki Deleuze’a - pisałeś i pytałeś mnie, Krzysztofie, o pamięć o poprzednich miłościach, których wymiar jakoby „pomniejszamy”; nie odpowiedziałam Ci wtedy i dziś też w całości nie odpowiem; bo po prostu nie wiem czy tak bywa; bo ja nie pomniejszam niczego, bo pamiętam - i pamiętałam gdy zmieniały się - z jednakowym odczuciem wszystkie moje sympatie. A inaczej uczucie prawdziwe pamiętam – to jedyne.

Dziękuję.

PS.
Sam pisałeś już nie raz, Krzysztofie, że Proust niepotrzebnie analizował uczucie wciąż... że nie da się tej sfery do końca trafnie zrozumieć i zwerbalizować, więc już może nie rozmyślaj tak.:)))









Użytkownik: Czajka 05.02.2008 01:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olgo. Umiejętność... | Krzysztof
Ech, darwinisto! :)
Wczoraj wpadł mi przypadkiem w oko taki fragment:
"Cóż w tym dziwnego, że również w obiegowych opiniach dominuje pogląd, jakoby mężczyznę i kobietę łączyło na dalszą metę jedynie pożądanie seksualne i ono właśnie było w małżeństwie jedyną wiążącą siłą, z której wyrasta dopiero wszelkie inne zachowanie społeczne! Jest to wielki błąd, który wiele wspólnot życiowych doprowadził do klęski. Okazało się bowiem - i w dalszym ciągu tej książki przedstawię to jeszcze ze wszystkimi szczegółami - że czysty popęd płciowy i popęd wiążący, polegający na osobistym odczuciu sympatii, są potęgami całkowicie od siebie odrębnymi. (...)
Więź sympatii jest bowiem popędem znacznie silniejszym od seksu."
Cena miłości, Vitus B. Dröscher
Użytkownik: Krzysztof 09.02.2008 22:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Ech, darwinisto! :) Wczo... | Czajka
Witaj, wstawiona Czajko.
Przepraszam, a czym się wstawiłaś? Pytam, bo może to był koniak, który bardzo lubię i mam za króla alkoholi. A Ty lubisz?
Do wniosków Droschera i ja doszedłem, chociaż chętnie przeczytałbym jego uzasadnienia. Ciekawi mnie ostatnie zdanie, te o sympatii znacznie silniejszej od seksu. Trwalsza – może tak, ale czy silniejsza? No i sympatię nazywać popędem.... Nie lubię tego słowa, jest brzydkie, kojarzy mi się z Panem goniącym nimfę dla... powiedzmy: w niecnym celu.
Pisząc o ewolucyjnym pochodzeniu miłości, raczej nie pożądanie seksualne miałem na myśli, a właśnie uczucie. Tutaj, to znaczy z punktu widzenia ewolucji, to siła wiążąca dwojga ludzi, ponieważ ich wspólne bycie ze sobą i wzajemne dbanie o siebie (w większym stopniu dotyczy mężczyzny, jako że w mniejszym stopniu jest monogamistą) jest potrzebne dla bezpiecznego i prawidłowego rozwoju ich wspólnego dziecka. Oczywiście wiele teraz się zmieniło, ale mechanizm pozostał, jako że jest znacznie starszy od naszej cywilizacji z jej udogodnieniami.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: