„A może los zakpił sobie łącząc ze sobą dwoje podobnych ludzi?
Ogarnęło mnie nagłe przerażenie, gdy doszedłem do tych krańcowych wniosków, a wszystko to przez ten mój przeklęty zwyczaj ciągłego analizowania faktów i słów. Przypomniałem sobie spojrzenie Marii utkwione w drzewo na placu, podczas gdy słuchała, co do niej mówiłem. Przypomniała mi się jej nieśmiałość, pierwsza ucieczka. Zaczęła mnie zalewać fala bezbrzeżnej czułości. Wydała mi się kruchym, nierealnym dzieckiem, zagubionym w tym świecie okrutnym, pełnym brzydoty i nędzy. [...] ona była w każdym calu taka jak ja”. (s. 55)
„... zawsze darzyłem ludzi antypatią, a nawet uczuciem obrzydzenia. Szczególnie odpychał mnie tłum ludzki. Nigdy na przykład nie lubiłem plaż, zawodów piłkarskich, wyścigów konnych, wszelkiego rodzaju tłumnych manifestacji. Poszczególnych ludzi, zwłaszcza kobiety, owszem lubiłem, napawały mnie bądź to zachwytem (nie jestem zazdrosny), bądź tez prawdziwą sympatią. Szczególnie żywym uczuciem darzyłem zawsze dzieci, zwłaszcza gdy zapominałem, że w końcu będą z nich tacy sami ludzie jak wszyscy. Na ogół jednak gardziłem ludźmi. Nieraz zauważona czyjaś ujemna cecha odbierała mi apetyt, niszczyła zapał twórczy co najmniej na tydzień. Wprost nie do wiary, w jakim stopniu można czasem zobaczyć w jednej twarzy, w jednym spojrzeniu całą chciwość, zawiść, zuchwałość, nieokrzesanie i w ogóle cały zespół atrybutów składających się na charakter rodzaju ludzkiego”. (s. 44)
„Często dochodzę do wniosku, że wszystko na tym świecie jest bezsensowne. Na mikroskopijnej planecie, która od milionów lat pędzi w nicość, rodzimy się w bólu, rośniemy, walczymy, chorujemy, cierpimy, zadajemy cierpienia, krzyczymy, umieramy. Rodzą się inni, by zacząć bezużyteczną komedię od nowa”. (s. 39-40)
»Spędziłam tu trzy dziwne dni: morze, plaża, drogi niosły mi wspomnienia dni ubiegłych. Nie tylko obrazy, również głosy, wołania i długie milczenia przeszłych dni. Ciekawe, że żyć to znaczy budować przyszłe wspomnienia; w tej chwili podchodzi tu morze i wiem, że przygotowuję dokładne wspomnienia, które kiedyś przyniosą mi melancholię i rozpacz.
Morze jest tuż, wieczne i wściekłe. [...]
Ale teraz zjawia się twoja postać: jesteś między morzem i mną. [...]
Maria «. (s. 58)
„Jakże oczekiwałem tej chwili, jak przemierzałem bez celu ulice, aby czas upłynął jak najszybciej... Jaka rozkoszna fala czułości zalała moją duszę, jaki piękny wydawał mi się świat, letnie popołudnie, dzieci bawiące się na chodniku. Zobaczyłem na własne oczy, do jakiego stopnia miłość zaślepia i jaką magiczną ma siłę przeobrażania. O piękności świata! Doprawdy można umrzeć ze śmiechu!”(s. 60)
„Godzin spędzonych w pracowni nigdy nie zapomnę. Uczucia moje w tym okresie wahały się między najczystszą miłością a najbardziej nieokiełznaną nienawiścią. Wszystko to było reakcją na sprzeczności i niewytłumaczalne zachowanie się Marii”. (s. 65-66)
„... bywały chwile, kiedy doświadczaliśmy takiego zjednoczenia, lecz w formie tak kruchej, przemijającej, tak nieznacznej, że potem czułem się jeszcze samotniejszy niż przedtem, pełen nieokreślonego niezadowolenia, jakie odczuwamy chcąc zrekonstruować przygodę miłosną doświadczoną we śnie. Wiem, że czasami, patrząc na park po południu lub wyruszający z poru okręt o egzotycznej nazwie, nagle doznawaliśmy uczucia zjednoczenia. A to, że byliśmy razem, zmniejszało melancholię, która towarzyszy zawsze takim wrażeniom i którą z pewnością wywołują te przelotne i z istoty swojej niekomunikatywne piękności. Wystarczyło nam skrzyżowanie spojrzeń, by przekonać się, że myślimy, a raczej czujemy to samo.
Oczywiście płaciliśmy drogo za te chwile, bo to, co następowało potem, było wulgarne i tępe”. (s. 66-67)
„... człowiek jest tak mocno przywiązany do tego świata, ze ostatecznie woli znosić niedoskonałość istnienia i ból, jakiego mu ono przysparza, niż zdecydować się na zniszczenie całej tej koszmarnej rzeczywistości aktem własnej woli. W rezultacie gdy dochodzimy do brzegu rozpaczy poprzedzającej samobójstwo, po zinwentaryzowaniu wszystkiego zła, które stało się już nie do zniesienia, każde, choćby najmniejsze źdźbło dobra nabiera w naszych oczach nieproporcjonalnie wyolbrzymionej wartości i chwytamy się go kurczowo, tak jak spadający w przepaść chwyta się każdej trawki, byle uniknąć stoczenia się w otchłań”. (s. 82)
» Ileż to razy [...] marzyłam o tym, by podzielić się z tobą tym morzem i niebem«. (s. 103)
„Pomyślałem [...], że mógłbym odrzucić na bok wszystkie wątpliwości i podejrzenia, które mnie tak dręczyły. Co mnie obchodzi, czym jest Maria gdzieś tam, poza mną? Na widok tych ławek, tych drzew pojąłem, że nigdy nie potrafię zrezygnować z jej pomocy, nawet gdyby to miały być tylko te krótkie przebłyski zrozumienia, tajemnej łączącej nas miłości. W miarę jak o tym myślałem, dochodziłem do coraz wyraźniejszego przekonania, że miłość należy przyjąć taką, jaka jest, i rozpacz mnie ogarniała na myśl, że zostanę sam z nicością”. (s. 127)
„... całą tę historię z tunelami sam wymyśliłem i wierzyłem w nią tylko ja, w każdym razie istniał tylko jeden tunel, ciemny i samotny: mój,
tunel, w którym przebiegało moje dzieciństwo, moja młodość, całe moje życie.
I na jednym z odcinków tego kamiennego tunelu ujrzałem tę dziewczynę, uwierzyłem, że szła drugim tunelem, równoległym do mojego, podczas gdy w rzeczywistości ona należała do szerokiego świata, do świata tych, co nie żyją w tunelach...”(s. 132)
Ernesto Sábato „Tunel”
Tunel (
Sábato Ernesto)
, Wydawnictwo „Książnica”, Katowice 2004, przekład Józef Keksztas.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.