Kilka uwag na temat Trolli
Recenzję postanowiłem zamieścić tutaj po znalezieniu na jakimś internetowym forum swojej wypowiedzi o niniejszej książce. Choć raczej to będzie kilka uwag.
Stephen King w "Misery" stwierdził, że pisanie kolejnego tomu tego samego cyklu jest dla pisarza jak wkładanie starych, wygodnych kapci. Zapewne dużo w tym prawdy. A jednak piętnasty tom tej poznańskiej epopei tak się różni od pozostałych, że w pewnym sensie trudno uwierzyć, że napisała go ta sama Musierowicz, spod której pióra wyszła na przykład książka "Nutria i Nerwus" czy równie śmieszna "Szósta klepka".
"Język Trolli" wyłamuje się z konwencji. Do tej pory cykl przeważnie obracał się wokół mniej lub bardziej banalnych, mniej lub bardziej śmiesznych, mniej lub bardziej wzruszających historii miłosnych. No dobrze, zdarzały się wyjątki ("Opium w rosole", w którym tematyka jest dużo bardziej przygnębiająca, a tym samym niesie ze sobą więcej wartości niż pozostałe części).
Gdzieś ulotniła się ta słodycz, to ciepło, które emanowało do Czytelnika z kart Jeżycjady. A może raczej zagnieździło się w tej ostoi - domu rodziny Borejków, choć i tam zaprawione goryczą. To może zadziwiać, zniechęcać... no ale jest, nie da się ukryć.
Nie mogę pozbyć się wrażenia, że "Język Trolli" stanowi jakąś odpowiedź, cierpki komentarz do naszej rzeczywistości. Widać to już w pierwszym rozdziale (uwaga, będą spoilery!) - Pałysowie nie idą na sylwestrowy bal medyka w proteście przeciwko działaniu naszej służby zdrowia. Za rogiem czają się skini, przed którymi uciekają Józinek i Ignacy Grzegorz. Ktoś sprzedaje cenne pamiątki z masy spadkowej. Trolla nie może otrzymać w naszym kraju należytej pomocy, co zmusza ją do wyjazdu. To nie przypadek, że w tej części Róża zachodzi w niechcianą ciążę, a Laura rozczarowuje się spotkaniem z biologicznym ojcem. Na ulicach panują korki. Wszystko jest jakieś szare i bure... gdzie się wobec tego podziało to "ciepło"? Oczywiście, że jest. Tylko wplecione w tę "szaroburość": na przykład w postaci tryskającej zdrową energią Staszki lub wiecznie cytującego łacińskie sentencje seniora rodu.
Nie jestem zwolennikiem literatury parenetycznej. Nie uśmiecha mi się też pozytywistyczne krzewienie idei za pośrednictwem papieru. Jednak uważam, że ktoś tak popularny i poważany - zwłaszcza przez młodzież - jak Małgorzata Musierowicz, powinien śmiało i często zabierać głos na temat najważniejszych spraw światopoglądowych. Uczyć szacunku i tolerancji dla innych. Pomóc się ustosunkować do spornych kwestii.
Ta część Jeżycjady osadzona została wyjątkowo dobitnie w realiach ówczesnej Polski. Nie jest to obraz szczęśliwości. Bez obaw możemy się w to wszystko zanurzyć ponownie. Przecież nawet w tym braku perspektyw i wszechogarniającej pustce gdzieś na Roosevelta jaśnieje jak przyjazny promyk mieszkanie rodziny Borejków.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.