Dodany: 13.01.2013 17:36|Autor: lutek01
Zło
Właśnie skończyłem czytać "Dzisiaj narysujemy śmierć". Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z tych książek, które zrobiły na mnie największe wrażenie w całym moim doświadczeniu czytelniczym.
Przede wszystkim, zgodnie z życzeniem autora zamieszczonym na okładce, zastanawiam się nad pytaniem: "Dlaczego o tym czytam, dlaczego się z tym mierzę"[1]. I odpowiadam sobie: żeby wiedzieć. Żeby być świadomym, że wielkie zło nie wygasło wraz z unicestwieniem reżimów hitlerowskiego i stalinowskiego. Że we współczesnym świecie ma się ono równie dobrze jak kiedyś, jakkolwiek patetycznie to brzmi.
Uważam, że książka Tochmana to jedna z pozycji, które po prostu powinno się znać. Zastanawiam się, ilu współczesnych Europejczyków odpowiedziałoby poprawnie, gdyby ich zapytać, co to jest Rwanda (lub Ruanda - funkcjonują obie wersje pisowni) i co się tam zdarzyło. A przecież ludobójstwo w Rwandzie miało miejsce w 1994 r. To historia współczesna, świeża. Pochylamy ze zgrozą głowy, zwiedzając muzeum w Auschwitz czy czytając "Medaliony" Nałkowskiej, a tymczasem ludobójstwo równie krwawe jak Holocaust zdarzyło się w tym małym afrykańskim państwie zaledwie osiemnaście lat temu. W cywilizowanym? świecie, w którym od kilkudziesięciu lat funkcjonuje ONZ! To w tym współczesnym świecie doszło do pogromu grupy etnicznej Tutsi dokonanego przez inną grupę, Hutu. Pogromu, w którym na porządku dziennym były śmierć, tortury i okrucieństwo, które trudno sobie wyobrazić. W skali, jaką trudno sobie wyobrazić. Jednak to, co w tym najgorsze, opisał w swoim doskonałym eseju "Wykład o Ruandzie" Ryszard Kapuściński następującymi słowami:
"O ile w systemach hitlerowskim i stalinowskim śmierć zadawali oprawcy z instytucji wyspecjalizowanych - SS czy NKWD, a zbrodnia była dziełem wydzielonych formacji, działających w miejscach ukrytych, to w Ruandzie chodziło o to, żeby śmierć zadał każdy, żeby zbrodnia była produktem masowego, niejako ludowego i wręcz żywiołowego wystąpienia, w którym udział wzięliby wszyscy - aby nie było rąk, które nie umoczyłyby się we krwi ludzi, uznanych przez reżim za wrogów"[2].
Tochman opisuje rzeczywistość zastaną w Rwandzie kilkanaście lat po tych zdarzeniach. Z pokorą przedstawia relacje świadków, którym cudem udało się przeżyć, ale i tych, którzy dokonywali zniszczenia. Z reporterskim obiektywizmem konfrontuje nas z okrutnymi faktami, które nawet trudno sobie wyobrazić, ale przecież faktami. Chylę czoło przed reporterem, który miał taką odwagę, by rozmawiać z ludźmi o przeżyciach, o jakich czasami rozmawiać się nie da, z ludźmi, którzy mimo iż przeżyli, trwają w koszmarze własnych tragicznych wspomnień, tkwią za niewidzialnym murem, bez marzeń, bez miłości, za to z traumami nie do wyleczenia. Trzeba niesłychanej odwagi, by dotykać tej cienkiej materii ludzkiego bólu. Oraz odwagi, by przyjąć choćby takie słowa:
"Siadaj. No siadaj, białasie, nie ubrudzisz się. I tak wszyscy jesteście ubrudzeni. Naszą krwią. Patrzę na ciebie i widzę tamtych zdrajców. Tchórze. Porzucili nas. Czego ode mnie chcesz, człowieku? Słuchać historii, która jest we mnie? Noszę ją chyba w żołądku. Nie trawi jej już tyle lat. Dlatego ciągle boli. Ciąży. Kamień w brzuchu. Posłuchasz, choć nie jesteś na moje treści gotowy"[3].
Tochman miał odwagę tego wszystkiego wysłuchać i to spisać. A ty, czytelniku, miej chociaż tyle odwagi, by to przeczytać.
---
[1] Wojciech Tochman, "Dzisiaj narysujemy śmierć", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010; tekst z okładki.
[2] Ryszard Kapuściński, "Wykład o Ruandzie", w: "Heban", wyd. Agora, 2008, s. 146.
[3] Wojciech Tochman, dz. cyt., s. 39.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.