Dodany: 12.01.2013 17:49|Autor: polter
Pożegnanie z Lodowym Ogrodem
Nie ulega wątpliwości, że czwarty tom "Pana Lodowego Ogrodu" to jedna z najbardziej oczekiwanych polskich powieści fantastycznych ostatnich lat. Na autora spadło ciężkie zadanie sprostania nadziejom tysięcy fanów, mających nadzieję na prawdziwe zakończenie z przytupem, w którym wątki Vuko, Filara, Fjolsfinna, Pieśniarzy i Lodowego Ogrodu zostaną godnie zamknięte. Czy mu się udało, a końcówka sagi spełnia pokładaną w niej wiarę?
Powieść zaczyna się w miejscu, w którym pożegnaliśmy bohaterów w tomie poprzednim – w Dolinie Pani Bolesnej, gdzie oddział uderzeniowy, złożony z Vuka, Filara, Ludzi Ognia i asasynów z Lodowego Ogrodu miał za zadanie schwytanie pochodzącej z Ziemi szalonej Czyniącej, Passionarry Callo. Nie obyło się jednak bez komplikacji – grupa została zaatakowana przez Węży służących Van Dykenowi, w związku z czym już od pierwszych stron mamy do czynienia z dramatyczną walką o przetrwanie i wykonanie misji, zwłaszcza, że Filar został pochwycony przez wroga. Jest to jednak tylko preludium do późniejszych wydarzeń – rozpoczynają się przygotowania do ostatecznej wojny między Pieśniarzami, w której wezmą udział Ludzie Ognia, Węże, wyznawcy Podziemnej Matki, oraz, oczywiście, mieszkańcy Lodowego Ogrodu. Nie ma już odwrotu – w wielkiej bitwie rozstrzygną się raz na zawsze zarówno losy przybyszów z dalekiej planety, jak i wszystkich mieszkańców Midgaardu.
Nie będę trzymał was w niepewności: czwarty i ostatni tom "Pana Lodowego Ogrodu" to niezła książka... ale tylko niezła. Jej lektura sprawia przyjemność, ale jeśli, tak jak ja, oczekiwaliście zakończenia świetnego, to, niestety, będziecie rozczarowani.
Zaczynając od tego, co dobre: nie zmienił się najlepszy element serii, czyli bijąca z kart powieści atmosfera. Wystarczy kilka stron, by ponownie przenieść się do magicznego, ale i obcego świata Midgaardu, gdzie spotykamy dawno niewidzianych starych znajomych, a gdy już zostaniemy wciągnięci w lekturę, to oderwanie się od niej wymagać będzie sporej dozy determinacji. Mimo że pewne fragmenty są nieco nudnawe (o czym niżej), to powieść generalnie czyta się dość szybko i to bez uczucia znużenia.
Nie zmienili się też bohaterowie: zarówno Vuko jak i Filar są bardzo dobrymi protagonistami, a ich odmienne sposoby postrzegania świata i otaczających ich wydarzeń zapewniają różnorodność stylów, jakimi jest napisana książka. Szkoda tylko, że pod względem istotności dla fabuły Drakkainen wyraźnie góruje nad następcą Tygrysiego Tronu – oczywiście, Filar ma swoją ważną rolę do odegrania, ale dość często pełni rolę obserwatora, podczas gdy Vuko jest niemal zawsze aktywny. Za to galeria postaci drugoplanowych pozostaje dokładnie taka, jak we wcześniejszych tomach, czyli na drugim planie, gdzie pełni rolę statystów dla Ulfa, Filara i Fjollsfinna. Potencjał bycia interesującym miał Szkarłat, ale nie został on wykorzystany, a antagoniści, czyli Van Dyken i Freihoff pojawiają się tak rzadko, że nie da się o nich powiedzieć niemal nic, przez co ich starciu z głównymi bohaterami brakuje osobistego wydźwięku.
Finałowy tom różni się nieco tempem akcji od części poprzednich: jako, że mamy tym razem do czynienia z prawdziwą książkową cegłą (niemal dziewięćset stron), akcja biegnie wolniej, niż dotychczas przyzwyczaił nas do tego Grzędowicz. Z jednej strony to dobrze, bo ostatnim, czego byśmy chcieli byłoby zakończenie ''na chybcika'', zostawiające czytelników z niedosytem; z drugiej natomiast często można odnieść wrażenie, że sporą część powieści można by po prostu usunąć bez większej straty dla fabuły. Co więcej, niektóre decyzje autora są ciężko zrozumiałe. Jaki jest cel w poświęceniu całego rozdziału na retrospekcje Filara z jego pierwszych dni w Ogrodzie, jeśli nie wnosi ona nic istotnego, czego byśmy już nie wiedzieli? Czemu zwykłe przeszukanie pustych lochów zajmuje ponad pięćdziesiąt stron? Dlaczego zakończenie wątku rozpoczętego w tomie trzecim, czyli wyprawy po Callo, zajmuje aż trzy rozdziały? W ostatnim tomie cyklu nie powinno być miejsca na zwykłe lanie wody, ale pisarz udowadnia nam, że, niestety, tak jest, i jakkolwiek sprawne nie byłoby jego pióro, to w takich momentach na karty powieści zakrada się nuda.
Co najsmutniejsze, tym miejscem, gdzie powieść zawodzi najbardziej, jest samo zakończenie. Początkowo wcale nie jest źle, ostatnie rozdziały są dobre, nawet bardzo, świetnie opisana została rosnąca desperacja bohaterów biorących udział w wojnie, napięcie sięga zenitu... Po czym rozpoczyna się ostatni rozdział, który niemal całkowicie niszczy dobre wrażenie, które wcześniej sprawiła książka. Nie będę wdawał się w szczegóły aby nie zdradzić fabuły, wystarczy rzec tyle: wątpię, by wielu czytelników było zadowolonych ze sposobu, w jaki Grzędowicz zakończył powieść. Nie tylko towarzyszącym zamknięciu wątków ostatnim scenom brakuje rozmachu, również same okoliczności, w jakich znaleźli się bohaterowie nie mają nic wspólnego z sensem i logiką. Dodatkowo, kilka z wątków zapowiadających się na bardzo istotne, okazało się ostatecznie bez jakiegokolwiek znaczenia, co również nie powinno się wydarzyć. Na szczęście, następujące po ostatnim rozdziale epilogi przywracają w pewnym stopniu wiarę w autora, choć nie zmienia to faktu, że koniec "Pana Lodowego Ogrodu" rozczarowuje, i to bardzo.
Kończąc lekturę powieści towarzyszyły mi uczucia zdecydowanie ambiwalentne: z jednej strony, zakończenie nie spełnia pokładanych w nim nadziei, a książkę czyta się nieco ciężej, niż poprzednie tomy. Z drugiej, wciąż mamy do czynienia z dziełem sprawnie napisanym, zawierającym interesującą fabułę i bohaterów, których losy nie są nam obojętne. "Pan Lodowego Ogrodu. Tom 4" powinien spodobać się wszystkim fanom serii – ale, niestety, spodoba się mniej, niż świetny tom pierwszy. Koniec końców, nie żałuję czasu poświęconego na lekturę cyklu, a to jest chyba najważniejsze. Uważam po prostu, że mogło być lepiej.
[Autorem recenzji jest Asthariel.
Tekst pierwotnie opublikowany w serwisie Poltergeist: http://ksiazki.polter.pl]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.