Dodany: 08.01.2013 16:19|Autor: Kuba Grom

Książka: Długie pożegnanie
Chandler Raymond

2 osoby polecają ten tekst.

Przysługa


Detektyw prywatny Philip Marlowe to człowiek twardy, umiejący poradzić sobie w brutalnych czasach "moralnego przezbrojenia". Zdarzają mu się jednak jeszcze ludzkie odruchy, toteż widząc pijaka właśnie porzucanego przez piękną i znudzoną kobietę, oferuje mu swą pomoc - przez co wpada w niemałe kłopoty. Terry Lennox, któremu dał w czarnej godzinie parę dolców, powraca do byłej żony - przypadkiem dziedziczki milionów - i nawet po poprawie bytu stara się podtrzymywać przyjaźń. Podtrzymuje ją na tyle skutecznie, że gdy pewnego dnia zjawia się u detektywa z bronią i żądaniem zawiezienia na lot do Meksyku, ten bez pytania zgadza się, kryje go, a nawet daje się na kilka dni wsadzić jako podejrzany o pomaganie domniemanemu mordercy żony. Bywa.

Gdy cała sprawa, wyciszona, ginie w pomroce niepamięci, detektyw dostaje zlecenie co najmniej nietypowe - ma przypilnować, aby znany autor bestsellerowych romansów historycznych, Roger Wade dokończył ostatnią książkę, w czym najwyraźniej przeszkadzają mu jakieś tajemnicze sprawy z przeszłości. Zapewne nie podjąłby się tego zadania, gdyby nie zjawiskowo piękna żona pisarza. Nieoczekiwanie sprawa przeciąga się i wikła, zaś niedawne przeżycia co rusz dają o sobie znać.

Powieść jest, jak na Chandlera, nietypowa - ale też w pewnym sensie stanowi kwintesencję właściwego mu stylu. Przede wszystkim jest dosyć długa i rozbudowana. Przez pierwszych kilkadziesiąt stron detektyw nie bierze udziału w żadnym śledztwie, a jedynie podejmuje próbę osłonięcia czyjejś, może też i własnej, godności. Gdy zaś trafia mu się zlecenie, sprowadza się ono w zasadzie do pilnowania pewnego bardzo zblazowanego małżeństwa. Autor pozwala tutaj sobie na obszerne opisy, niekiedy usprawiedliwiając się ustami narratora, iż przytacza nieistotne szczegóły, bo za sprawą szczególnych okoliczności zapadły mu w pamięć*.

Wydaje się, że Chandler pofolgował tu literackim chętkom, z którymi zdradzał się już w poprzednich powieściach, nie dbając o gusta wydawców i masowych czytelników. "Napisałem tę powieść tak jak chciałem, bo teraz mogę już sobie na to pozwolić"** - pisał w listach. Wówczas, w 1953 roku, był już uznanym autorem, którego nazwisko ceniono wyżej niż kryjącą się pod nim treść, toteż nie stanowiło to dla niego wielkiego ryzyka.

W tak różnej od innych powieści nietrudno zauważyć pogłębienie osobowości głównej postaci. Marlowe traci tu część cech brutalnego twardziela. Trudno znaleźć konkretną motywację, dla której podejmuje takie, a nie inne działania, ale chwilami przebłyskuje tutaj zwykłe, ludzkie współczucie. Może dlatego wbrew sobie i bez wielkich korzyści zajmuje się starym pijakiem, gdy ten znów nabroi. Zarazem jednak twardo trzyma się wewnętrznego poczucia uczciwości, czasem może silniejszego niż zobowiązania wobec innych ludzi. A może Marlowe się starzeje?

Zastanawiająca jest tu postać Rogera Wade'a - nadużywającego alkoholu autora bestsellerów, któremu coraz trudniej jest usiąść do pisana kolejnej sążnistej księgi. W "Żegnaj laleczko" obraz hollywoodzkiego towarzystwa odzwierciedla to, na co sam Chandler napatrzył się podczas kilkuletniej pracy scenarzysty, można więc przypuścić, że postać ta w jakiś sposób odzwierciedla jego opinię na temat pisarzy - ale nie porównywałbym Wade'a do Chandlera. O nie, zdecydowanie nie jest to jego literackie alter ego, prędzej anty-ego. Wade jest cynikiem - wie, że pisze kiepsko, że przekłamuje rzeczywistość, ale tłumaczy się potrzebami rynku. Bo gdyby napisał następną książkę ambitnie, z werwą, pozwalając sobie na pokazanie realiów, z głębokimi motywacjami, z dbałością o historyczne szczegóły - to nikt by tego nie przeczytał, prawda?

Zarazem jednak jest to portret uznanego pisarza pióra innego uznanego pisarza i nie sposób nie doszukiwać się w nim przemyconych refleksji czy przemyśleń własnych autora, gdy mówi o pracy literackiej lub o bezwzględnych wymaganiach rynku. Jeśli zaś tak jest, to szczególnie przejmująca staje się scena nieudanej, a może udawanej próby samobójczej, gdy pijany Wade strzela w sufit pokoju, nie wiadomo - czy chcąc coś zademonstrować, czy nie mając aż tyle odwagi, aby wziętą w dłoń broń skierować przeciw sobie. Zaledwie rok później, w depresji po śmierci żony, Raymond Chandler próbował się zastrzelić. Usiłował popełnić samobójstwo w podobny sposób i udało mu się to z podobnym skutkiem. Gdyby chronologia była odwrotna, można by mówić o literackim odzwierciedleniu własnych przeżyć, ale i tak zestawienie faktów jest zastanawiające.

"Zaczął się pan okropnie litować nad sobą. (...) Strzelił pan na ślepo, nie mierząc w nic konkretnego"***.
"Za Boga nie potrafię ci powiedzieć, czy rzeczywiście chciałem to zrobić, czy może to tylko moja podświadomość wyreżyserowała tandetne przedstawienie teatralne"****.

Choć Chandler pozornie rozwleka powieść, wszystkie rozpoczęte wątki znajdują jasne i logiczne wyjaśnienie, co powinno stanowić rekompensatę dla tych, którzy mogliby odczuć przy lekturze znużenie. Chandler, sam o tym nie wiedząc, stał się tutaj prekursorem tego typu współczesnego kryminału, gdzie bardziej od akcji, ograniczonej do niezbędnego minimum, i zagadki, jakoś mało ważnej dla postaci i narratora, interesujące jest tło. Postaci i ich uczynki w skomplikowanym świecie.



---
* Raymond Chandler, "Długie pożegnanie", przeł. Krzysztof Klinger, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, Warszawa 2003, s. 38.
** List do Berenice Baumgarten, w: Raymond Chandler, "Mówi Chandler", przeł. Ewa Budrewicz, wyd. Czytelnik, Warszawa 1983, s. 285.
*** Raymond Chandler, "Długie pożegnanie", dz. cyt., s. 286.
**** List do Rogera Machella, w: Raymond Chandler, "Mówi Chandler", dz. cyt., s. 48.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1631
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: