Upadku Forsyte'ów część pierwsza
[Niniejsza recenzja dotyczy pierwszego tomu "Sagi rodu Forsyte'ów" - pt. "Posiadacz".
Uwaga: zdradzam szczegóły fabuły oraz zakończenia pierwszego tomu, a w ostatnich zdaniach całego cyklu (wszystko ukryte za paplą).]
Oto rodzina Forsyte'ów, reprezentująca zamożne angielskie mieszczaństwo. Forsyte'owie opływają w dostatki, są zadowoleni z siebie, żywią przekonanie, że cały świat należy do nich, a oni sami są wieczni. I oto niemal w komplecie stawiają się 15 czerwca 1886 roku w domu starego Jolyona Forsyte'a, aby uczcić zaręczyny jego wnuczki June z obiecującym architektem Filipem Bosinneyem. Forsyte'owie patrzą podejrzliwie na tego, który ma wejść do rodziny, rozmawiają o chorobach, inwestycjach, o tym, że wszystko schodzi na psy, obgadują innych. Nikt jednak nie przeczuwa, że to początek końca świetności Forsyte'ów.
Bo wszystko okazuje się tylko złudzeniem, jeśli się przyjrzeć bliżej. Każdą gałąź rodu toczą problemy. Przykładowo - Jolyon tęskni za synem, którego musiał wydziedziczyć, a małżeństwo Soamesa Forsyte'a nie układa się najlepiej - ponoć Irena zażądała oddzielnej sypialni. Z kolei nestorka i ostoja rodu, ciotka Anna, otoczona powszechnym szacunkiem, traci swoją potęgę (choć próbuje to ukryć). Pozostaje jej z pasją obserwować cioteczną wnuczkę, która dopiero wchodzi w dorosłość:
"June poszła dalej, a ciotka Anna śledziła wzrokiem jej szczupłą, drobną figurkę. Okrągłe, stalowoszare oczy starej kobiety, zaczynające zachodzić już bielmem jak oczy ptaka, wypatrywały chciwie postaci młodej dziewczyny wpośród stłoczonego dookoła niej i żegnającego się już tłumu. Końce palców staruszki zaciskały się, zaciskały coraz mocniej w wysiłku odzyskania dawnej potęgi woli przed ostatecznym nieuchronnym już zanikiem"[1].
Cała akcja "Posiadacza" koncentruje się właściwie wokół dwóch kuzynów, Jolyona i Soamesa Forsyte'ów. Pierwszy z nich poszedł za głosem serca. Odrzucił rodzinę i swoje Forsyte'owskie dziedzictwo, aby zamieszkać z ukochaną kobietą, cudzoziemską guwernantką córki, i żyć z nią w biedzie, ale i szczęściu. Drugi po wielu staraniach i kilkakrotnie odrzuconych oświadczynach pojął za żonę piękną Irenę Heron - a jednak to wymuszone małżeństwo nie układa się szczęśliwie. Zaręczyny June - serdecznej przyjaciółki Ireny - okażą się momentem prawdziwie przełomowym zarówno dla Jolyona, jak i dla Soamesa.
Pobieżny zarys głównego wątku nie oddaje całego bogactwa pierwszego tomu "Sagi rodu Forsyte'ów" - całe to bogactwo tkwi nie w akcji (która nie jest ani specjalnie rozbudowana, ani szczególnie wymyślna), a w szczegółach - zwłaszcza w rewelacyjnym dopracowaniu psychologicznym bohaterów. Współcześni pisarze, często nazywający wprost emocje, powinni się uczyć od Galsworthy'ego opisywania wszystkiego między wierszami, stopniowania olbrzymiego napięcia przez język gestów, spojrzeń, pojedynczych myśli. Co ważne, wyraziście zostają sportretowane nie tylko główne dramatis personae (Soames, Irena, June, Bossiney, stary Jolyon czy jego syn). Świetne są również wizerunki postaci drugoplanowych (James, Swithin, ciotki Jula, Estera czy Anna, Monty Dartie) i epizodycznych (druga żona Jolyona, Winifreda, Jerzy). Za pomocą czasem zaledwie kilku zdań wszyscy zostają doskonale przedstawieni.
Czy Irena - dla której małżeństwo z Soamesem było przykrą, wynikłą z biedy koniecznością - miała prawo zatracić się w szalonym uczuciu? Czy miała prawo do szczęścia kosztem męża i przyjaciółki? Czy Soames miał prawo dochodzić swoich małżeńskich praw wbrew woli żony? Czy powinien zwrócić wolność nieszczęśliwej kobiecie? Galsworthy nie podaje gotowych odpowiedzi dotyczących konfliktu Soames i Ireny, stara się o bezstronność (choć można odnieść wrażenie, że raczej broni racji wiarołomnej żony Soamesa). Irena (ta femme fatale rzucająca urok na wszystkich mężczyzn z rodziny Forsyte'ów, której myśli - czyżby to był celowy zabieg? - ani przez moment w "Posiadaczu" nie poznamy) jest zimna dla męża - ale on (apodyktyczny, momentami odrażający typ) traktuje ją jak własność, idealne uzupełnienie kolekcji pięknych mebli i wartościowych obrazów. To właśnie on jest tytułowym, bezlitosnym posiadaczem - a jednak drugiej osoby nie można posiąść (Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu:
"Soames doświadczył też jedynie uczucia gniewu graniczącego z bólem, że nie posiada tej kobiety w tym stopniu, w jakim ma do tego prawo, że nie może, wyciągnąwszy rękę po tę różę, zerwać jej i wywąchać najgłębszych tajemnic jej serca.
Inne będące w jego posiadaniu rzeczy, wszystkie zgromadzone przez niego przedmioty (srebra, obrazy, domy, lokaty) dawały mu skryte, głębokie poczucie własności; posiadanie Ireny nie darzyło go niczym podobnym.
Na każdej ze ścian jego domu wypisane było groźne memento. Kupiecka trzeźwość Soamesa protestowała jednak przeciwko tajemnemu głosowi ostrzegającemu go, że Irena nie jest dla niego stworzona. Poślubił tę kobietę, zdobył ją, uczynił z niej swoją własność, toteż wydawało mu się zaprzeczeniem najbardziej zasadniczego ze wszystkich praw: prawa własności, że posiadł jedynie jej ciało, i nic więcej - o ile zresztą posiadał i to nawet, o czym zaczynał wątpić. Gdyby ktokolwiek zapytał go, czy pragnie posiąść także i jej duszę, pytanie takie wydałoby się równie śmieszne, jak sentymentalne. W gruncie rzeczy pragnął tego, a groźne memento mówiło mu, że to się nigdy nie stanie"[2].
Jest więc nieodrodnym przedstawicielem tej rodziny, z jej silnie rozwiniętym poczuciem własności. Wszak dla Forsyte'ów "trzymanie się pazurami własności - niezależnie od tego, czy będzie to żona, kamienica, pieniądze czy opinia - jest ich marką fabryczną[3].
Co prawda Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu.
"Saga rodu Forsyte'ów" to powieść prawdziwie dramatyczna, a jednak nie brakuje tu ogromnej dawki angielskiego humoru - co jest jej niewątpliwym atutem. Galsworthy potrafi z ironią spojrzeć na swoich bohaterów (choć w miarę rozwoju akcji, humoru i ironii coraz mniej - ustępują one miejsca tragedii). A oto niektóre obyczajowe smaczki:
"Posiadając tak zdrowy organizm, że kiedy zabolało go ucho, pewien był, że umiera, uważał chwilowe niedomagania żony i dzieci za krzywdę osobistą i szczególną złośliwość opatrzności, mającą na celu zakłócenie spokoju jego ducha; natomiast zupełnie nie wierzył w choroby jakichkolwiek bądź ludzi poza najbliższym kołem rodzinnym i zapewniał każdego, że to wszystko to skutki zaniedbania stanu wątroby"[4].
"[James] Wrócił do domu i od razu, wszedłszy do sypialni, zbudził żonę z pierwszego snu, jakiego zaznała od dwudziestu czterech godzin, aby jej powiedzieć, że jego zdaniem u Soamesów zaczyna dziać się niedobrze; rozwodził się na ten temat jeszcze przez pół godziny, aż wreszcie oświadczył, że nie zmruży na pewno oka ani na chwilę, odwrócił się na drugi bok i zaraz potem zaczął donośnie chrapać"[5].
"Posiadacz" skupia w sobie wiele wątków (trójkąt miłosny, koleje nieszczęśliwego małżeństwa, konflikt między artystą a mieszczaninem), ale właściwie jest to opowieść o tym, jak pojedyncze ludzkie tragedie przyczyniają się do upadku szacownych rodzin, które wcześniej doświadczyły awansu społecznego (wszak Forsyte'owie wywodzili się od prostackiego, nieprzynoszącego rodzinie zaszczytu murarza). Galsworthy wyraźnie to stopniuje Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu.
A jednak jest to dopiero pierwszy etap upadku - upadku, którego finał Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu w trzecim tomie tej wspaniałej, zdumiewająco aktualnej sagi.
---
[1] John Galsworthy, "Saga rodu Forsyte'ów", tom I: "Posiadacz", przeł. Róża Centnerszwerowa, wyd. Książka i Wiedza, 1998, s. 24.
[2] Tamże, s. 73.
[3] Tamże, s. 206.
[4] Tamże, s. 81.
[5] Tamże, s. 85.
[6] Tamże, s. 21.
[7] Tamże, s. 311.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.