Dodany: 06.01.2013 17:32|Autor: norge
Nie lubię bufonów i już
Książka niezbyt przypadła mi do gustu. Odniosłam wrażenie, że jej autor jest bufonowaty, zbyt ochoczo raczy czytelnika wątpliwej jakości "mądrościami życiowymi", a do tego nie za bardzo orientuje się w tematyce, o której pisze. To główne wady "Pojedynku z Syberią". Ale zacznijmy od zalet, bo te też dostrzegłam.
Sam pomysł podróży starym land roverem z Europy do Nowego Jorku - drogą lądową, przez całą Syberię, Alaskę i część terytorium USA – jest rzeczywiście niezwykły i mogłaby z tego powstać wspaniała książka. To odważne – wyruszyć w drogę, mając do dyspozycji kompas oraz dostępną w każdym atlasie szkolnym mapę Rosji. I wszystko na własną rękę, bo autor nie miał żadnego sponsora, nie znalazł współtowarzysza podróży, nie udało mu się wzbudzić zainteresowania mediów. W tyle głowy pewnie brzmiały mu liczne przestrogi udzielane przez znawców tego kraju, że mafia... że tysiące kilometrów bagnistych bezdroży... że technicznie niewykonalne... że ryzykuje zdrowiem i życiem... A jednak, wbrew wszystkiemu i wszystkim, wyczynu tego dokonał, co oczywiście wzbudza mój szczery podziw.
Odczarował też powszechne wyobrażenie mieszkańców Zachodu o Rosji, pokazując, że nie jest to kraj zła. Ludzie, których spotkał na Syberii nie byli pijakami i złodziejami, nie przejawiali niecnych zamiarów, nie próbowali go w żaden sposób wykorzystać, wręcz przeciwnie – okazali mu, nieznajomemu podróżnikowi, wiele życzliwości, serdeczności, gościnności. Nie pozostaje mi nic innego, jak się z Romualdem Koperskim zgodzić (a mam i swoje doświadczenia), że owszem, jest w Rosji biednie i siermiężnie, ale ludzie są dobrzy i chętnie pomagają innym, nawet nieznajomym. Z łatwością mogę sobie wyobrazić kontrast z bogatą Ameryką, gdzie - kiedy zaczęły kończyć mu się pieniądze - nikt się z nim nie podzielił kromką chleba, nie zaproponował noclegu, nie wyciągnął pomocnej dłoni, nic nie podarował...
Teraz przejdę do uwag krytycznych. W pewnym momencie podróży autor zwierza się: "(...) dzięki temu jestem teraz wystarczająco elastyczny, mogę bezproblemowo dostosować się da każdej sytuacji i wyjść z każdego kłopotliwego położenia"[1]. Gratuluję dobrego samopoczucia, ale dla mnie taka wypowiedź brzmi kabotyńsko. Kilka stron później pojawia się sprawa samowarów. W pewnej ubogiej wioseczce w okolicy Irkucka Koperski, wspaniale przez jej mieszkańców przyjęty i ugoszczony, wspomniał niby mimochodem o chęci nabycia starego rosyjskiego samowara. Efekty swojej prośby opisał tak: "Nieznani ludzie od samego rana znosili mi samowary. Były różnej wielkości, zrobione z mosiądzu, brązu i nowsze, z cynku. Nie chcąc zrobić nikomu przykrości po prostu wszystkie przyjąłem, upychając je, gdzie się dało. Później, będąc już bardzo daleko od Bajkału, zostawiłem je po prostu głęboko w tajdze. Ciekawe, co za parę tysięcy lat powiedzą archeolodzy, gdy wyciągną z bagna tyle samowarów..."[2]. Śmieszne? Chyba nie bardzo.
Przy każdej nadarzającej się okazji Koperski próbuje dzielić się z czytelnikiem swoją filozofią życiową. Robi to łopatologicznie, uporczywie przekonując czytelnika o bezsensie życia ludzi Zachodu, o panującym tam kulcie pieniądza, konsumpcjonizmie itd., itd. Są to odkrywcze sentencje typu: "Szczęście się kończy, kiedy dopnie się celu. Wystarczy popatrzeć na ludzi u szczytu sławy. Niewielu z nich wie, co to szczęście"[3]. Albo nieco mniej klarowne: "Najmądrzejsi ludzie zawsze prowadzili prostsze i skromniejsze życie niż biedacy. Ci ludzie wiedzieli co jest najważniejsze na tym świecie i co stanowi największą wartość"[3]. Z głębią intelektualną autora doskonale współgrają jego uwagi na temat kobiet: "Ponieważ mózg mężczyzny jest większy od mózgu kobiety, a co za tym idzie – bardziej rozwinięty, komendant szybciej ocenił sytuację"[4]. A potem następuje stek inwektyw pod adresem Bogu ducha winnej żony owego komendanta (wyposażonej w mniejszy mózg), która nie okazała naszemu podróżnikowi odpowiedniego zachwytu: "potwór w mundurze, kobieta-paszczur, oślizły stwór, mysi mózg" – oraz szczególnie dowcipne: "ohydny szpecący krajobraz wybryk natury, czyli kobieta-oficer"[5].
Na koniec przejdę do jednej z kilku wpadek, które pokazują powierzchowność wiedzy Koperskiego na temat Rosji: "Mało kto dzisiaj wie, że za czasów Katarzyny II Kalifornia była gubernią Rosji, w której władzę sprawował graf Riazanow. Tak jak Alaskę sprzedano, tak Kalifornię oddano za darmo"[6]. Coś mi się tu nie zgadzało, sprawdziłam - zajęło to kilka minut - i ogarnął mnie pusty śmiech. Nie za czasów Katarzyny, tylko za panowania jej następców. Nie było żadnej guberni należącej do Rosjan, tylko niewielka, ufortyfikowana osada (kolonia) o nazwie Fort Ross, licząca około 260 osób i założona w północnej Kalifornii w 1812 roku, która w dodatku istniała jakby poza prawem i budziła wiele kontrowersji. Nie oddano jej za darmo, lecz w 1841 roku sprzedano za 20 tys. dolarów pewnemu Szwajcarowi. Baron Riazanow nie sprawował tam żadnej władzy, tylko zawierał umowy handlowe z Hiszpanami, do których Kalifornia w owym czasie należała - stanowiąc część tzw. Nowej Hiszpanii rządzonej przez hiszpańskich wicekrólów - oraz miał pewne, nigdy niezrealizowane plany przyłączenia do Rosji całego zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Czyli, jak widać, nie zgadza się nic. Raczej nie sięgnę po następne książki podróżnicze tego autora.
---
[1] Romuald Koperski, "Pojedynek z Syberią", wyd. Grafix, Gdańsk 2011, s. 96.
[2] Tamże, s. 111.
[3] Tamże, s. 165.
[4] Tamże, s. 196.
[5] Tamże, s. 194.
[6] Tamże, s. 280.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.