Dodany: 28.12.2012 18:59|Autor: lutek01
O krzyżach, które przypominały, o domach, które śpiewały
- Trzymaj, to lepsze niż Szejnert - powiedział do mnie jakiś czas temu śląski Biblionetkowicz, podając mi książkę "Miedzianka. Historia znikania" Filipa Springera, z serii Reportaż Wydawnictwa Czarnego. Mój czytelniczy nochal wywęszył apetyczny dokument, autentyczną historię - opowieść o Miedziance, miasteczku, które było, a już go nie ma. Jako amator literatury faktu, szczególnie w stylu pani Szejnert, ostrzyłem sobie zęby na tę tak poleconą perełkę.
"Memento". Taki napis widnieje na jednym z przydrożnych krzyży w niemieckim Kupferbergu. Ma on według legendy przypominać o klątwie rzuconej jako kara na miejsce, w którym brat zabił brata. Jak to z legendami jest, każdy wie, trudno jednak nie dopatrzyć się cienia tej opowieści w historii dolnośląskiego miasteczka przedstawionej przez Filipa Springera.
Kupferberg to spokojne miasteczko na szczycie góry, która od czternastego wieku jest eksploatowana górniczo. Osada dobrze się rozwija, nie omijają jej jednak ani nieszczęścia w postaci chorób czy pożarów, ani zawieruchy dziejowe, w tym ta największa - druga wojna światowa. Jej skutki to dramatyczne losy ludności niemieckiej - uciekającej przed frontem rosyjskim, później wyrzucanej z domów, deportowanej. Wydaje się, że Kupferberg, który w Nowej Polsce staje się Miedzianką, wszystko, co najgorsze ma już za sobą - na nowe tereny sprowadzili się osadnicy ze wschodu, gospodarka rusza, pod miasteczkiem znów drążone są korytarze i sztolnie górnicze. Jednak życie osadników już niedługo będzie spokojne. Tajemnicą poliszynela stanie się, że w kopalni nie szuka się już srebra czy miedzi. W kopalni wydobywa się uran dla Związku Radzieckiego. Springer doskonale opisuje atmosferę strachu towarzyszącą życiu w Miedziance:
"- Mówiło się, że Miedziance są dwa cmentarze. Jeden niemiecki, na górze, który wtedy zarastał już krzakami, i jeden polski, pod ziemią. W tej kopalni dziesiątki ludzi pogrzebali żywcem, znikali z dnia na dzień, razem z całymi rodzinami. Po prostu przychodziło się do pracy, a w brygadzie kogoś brakowało. A po pracy się okazywało, że jego dom stoi pusty albo mieszka tam już ktoś nowy. Ale nikt o nic nie pytał, bo w kopalni roiło się od szpicli. Jak czterech górników stanęło w czasie przerwy razem, to już ich ubowcy obserwowali. A jak stanęło pięciu, to było wiadomo, że jeden z nich to szpicel, więc wszyscy rozmawiali o pogodzie"*.
To, co było skarbem miasteczka, dawało pracę, rozkręcało gospodarkę, stało się jego przekleństwem. Wyeksploatowana do cna góra zaczęła osiadać, a wraz z nią miasto. Domy o rozlatujących się ścianach świszczały (czy też "śpiewały", jak pisze autor), trzeba było uciekać. Miedziance wystarczyło kilka lat, by zniknąć z powierzchni ziemi.
Biblionetkowicz miał rację, historia to niezwykła. Historia znikania. Historia mieszkańców, których wypędzono. Odsadników, których socjalistyczny system najpierw tu zaprosił, pokazując wachlarz możliwości, potem wygnał, kiedy w zapadającym się mieście nie można już było żyć. Faktycznie, czytając, nie dało się nie wspomnieć historii śląskich górników żyjących w mieście czarnych ogrodów, którą opisała Małgorzata Szejnert w swoim słynnym reportażu. I tu, i tu historia twardo się obeszła z górniczym stanem.
O ile więc można z szacunkiem pochylić głowę nad tematem, który podjął Filip Springer, o tyle nie sposób nie wytknąć młodemu autorowi paru błędów konstrukcyjnych i formalnych, zwłaszcza jeśli chcemy skonfrontować go z mistrzynią reportażu.
Dobre opisanie dziejów na różnych płaszczyznach czasowych nie jest łatwe. Czytelnikowi, który zawsze ma mniejszą wiedzę o temacie niż autor reportażu, trudno jest nieraz połapać się w chronologii, dlatego fakty muszą być przedstawiane po kolei, a jeśli nie, to przynajmniej opatrzone dodatkowymi informacjami czy datami (których autor, jak na tekst o wydarzeniach historycznych, podaje za mało), pozwalającymi umiejscowić wydarzenie w czasie. Morze dygresji i retrospekcji stanowi być może wyznacznik ładnego stylu, ale pływanie w nim nie zawsze jest łatwe dla czytelnika. I taką niewygodę serwuje nam niestety autor. Na przykład najpierw poznajemy pracę górników w kopalni, ich motywację do podjęcia pracy w tym miejscu lub do rezygnacji z niej oraz funkcjonowanie górniczego aparatu wywiadowczego, a dopiero kilka stron później dowiadujemy się, kiedy i dlaczego zaczęto wydobywać w Miedziance uran.
Kolejnym poważnym zarzutem jest brak indeksu osób. W dziełach tego typu, gdzie liczba bohaterów, często o tym samym nazwisku, czasami rodów, jest bardzo duża, ich wypisanie na końcowych kartach książki wraz z podaniem numerów stron, na których się pojawiają, bardzo ułatwia lekturę. Gdy czytam o panu X, a następnie "spotykam się" z nim kilkadziesiąt stron dalej, chciałbym mieć możliwość zatrzymania się na chwilę i sprawdzenia, w którym miejscu czytałem już o nim i z jakim wydarzeniem bądź z jakimi osobami powinienem go kojarzyć. Gdy nie ma indeksu osób, muszę szukać, a to zabiera dużo czasu.
Pochwalić należy zawarcie w książce wypowiedzi świadków przedstawionych wydarzeń - np. górników i ich rodzin, jednak ich umieszczenie w osobnym rozdziale, czasami bez słowa komentarza, wydaje się niezbyt udanym zabiegiem. Tym bardziej że wypowiedzi są podawane bez nazwisk.
Reasumując, choć wydaje mi się, że "Miedzianka..." ma błędy konstrukcyjne, a jej autora chętnie wysłałbym na naukę do mistrzyni reportażu, sądzę, że zdecydowanie warto ją przeczytać. Na pewno będzie ciekawą pozycją w biblioteczce każdego miłośnika literatury faktu.
---
* Filip Springer, "Miedzianka. Historia znikania", Wydawnictwo Czarne, 2011, s. 119-120.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.