Przemijanie
Zacznę od tego, że byłem wściekły. Byłem wściekły w prymarnym odruchu, gdy dowiedziałem się o Istnieniu i Nieistnieniu. Nie istnieje Miedzianka, dawniej Kupferberg. Istnieje „Miedzianka. Historia znikania” autorstwa poznaniaka Filipa Springera. Byłem wściekły, gdyż to temat do głębi dolnośląski, nieodmiennie związany ze skomplikowaną historią regionu od wieków tkwiącego na styku kultur. Byłem wściekły jako Dolnoślązak, że ta sprawa była mi zupełnie obca. Nie chcąc jednak budować międzyregionalnych antagonizmów, nie skreśliłem Springera, lecz dałem mu szansę, by fascynująco opowiedział ekscytującą historię. Pogrzebałem też wściekłość, konstatując, że lepiej, gdy dolnośląskie opowieści opowiada obcy, nie skażony specyfiką regionu. Wściekłość nie wróciła. Pojawiło się nienasycenie.
Miedzianka, a wcześniej Kupferberg to niewielkie miasteczko nieopodal Jeleniej Góry, które ma bardzo swoistą cechę. Nie istnieje. W miejscu, gdzie kochano, nienawidzono, pracowano, odpoczywano, pito, zasypiano i budzono się, jest wzgórze i pozostałości ruin zarośnięte gęstą roślinnością. Nie zmienił się krajobraz, nie zmienił się widok, cykl natury pozostał niezakłócony. Znikło miasto i znikli jego mieszkańcy. Góra, na której stało miasteczko, od średniowiecza była źródłem surowców naturalnych dla okolicy. Znajdowały się tu bogate złoża miedzi. Panowie na włościach pojawiali się i odchodzili, wzbogacając się i popadając w rujnując. Miedzianka to rzekomo miejsce pechowe. Gdy tylko życie zaczynało się układać, gdy przychodził okres stabilizacji, powracała w różnych postaciach bestia. We wsi mówiono, że karząca za dawną zbrodnię, gdy brat zabił tu brata. Wojny, przesiedlenia, wywózki, powroty – wielka historia toczyła się obok, a jednak Miedzianka trwała wśród zmian. Po II wojnie światowej Sowieci odkryli tu uran. I to był początek gwałtownego znikania.
Dziejowe perypetie niewielkiej miejscowości nie są niczym wyjątkowym na obszarze granicznym i na styku kultur, jakim od zawsze jest Dolny Śląsk. Niezdefiniowana przez wieki państwowość, integralność i osobność powodowały nieprawdopodobne sploty okoliczności i tąpnięcia, których próżno szukać w mitologii ziem etnicznie jednoznacznych. Wyjątkowość, paradoksalnie, jest efektem topograficznego braku, zniknięcia. Miedzianki nie ma, więc wszystko, co możemy wiedzieć, to klisze z pamięci. Nieobecne zaś to niezwykle wartościowy materiał reporterski.
Trzeba przyznać autorowi, że znalazł znakomity temat – stąd przecież erupcja mej wściekłości. Temat otwierający przed eksplorującym go archeologiem-amatorem, jak sam określa się autor, nieprawdopodobne możliwości. Zanim opiszę wszystkie przyczyny mojego nienasycenia, napiszę, że Springer jest świetnym archiwistą. Chwali mu się wykonanie ogromnej pracy, przeczytanie mnóstwa źródeł, przeprowadzenie dziesiątków wywiadów, zwiedzenie wielu miejsc i zweryfikowanie ogromnej liczby opinii, często sprzecznych, w poszukiwaniu faktów i obiektywności. Atoli nie jest to koniec reporterskiej pracy. Należy pokazać kwintesencję, zrozumieć i pozwolić zrozumieć czytelnikowi, czasem zupełnie odmiennie, niż chciałby autor. Mistrzostwo w reportażu osiąga się nie przez to, co oddane werbalnie, ale przez umiejętność wykreowania sfery dopowiedzenia.
Miejsce na dopowiedzenie, interpretację i ocenę zebranego materiału jest szczególnie istotne, gdy polem działania reportera staje się teren newralgiczny i osobny. Dolny Śląsk, podobnie jak Mazury, Wileńszczyzna, Ziemia Lwowska i Stanisławowska, Górny Śląsk, Zaolzie, Pomorze, Grodzieńszczyzna i wiele innych, domaga się niejasności. Minęły już czasy, gdy Macierz z otwartymi ramionami przyjęła dobrodusznie Ziemie Odzyskane pod swe orle skrzydła, a historia miała być fragmentaryczna, a nie ciągła. Skończył się czas złych Niemców, dobrych Polaków i wyzwolicielskiej Armii Czerwonej, nie ma już mitu Powrotu do kolebki polskości. Gustaw Holoubek z „Prawa i pięści” nie mógłby dziś zostać szeryfem na Dolnym Śląsku. Na terenach granicznych istotne są odcienie szarości. Paradoksalnie, Filip Springer tworzy oś swojej opowieści wokół z góry założonej tezy i określonej wizji. Miedzianka jest miejscem nieciągłym, poszarpanym i odartym ze stabilności. Wkraczanie i wychodzenie, czeskość, niemieckość, polskość, śląskość, wojny, wysiedlenia, wywózki, rozstania i powroty. To ten metafizyczny brak osadzenia doprowadził do kresu, czyli zniknięcia. Założenie z góry nietrafne, gdyż podobny status ma całe terytorium graniczne. Weźmy chociażby dzierżoniowską gminę żydowską. Jednocześnie ten swoiście potraktowany mit kresowy został niewyobrażalnie spłaszczony. Niemcy więc tęsknią za wyidealizowaną ziemią, Polacy identycznie - i za tą samą. Springer próbuje zbudować łączność, opierając ją na miejscu, jednakże Miedzianka wcale nie jest Kupferbergiem.
Powracająca Bestia, kara za bratobójstwo, niemal biblijny motyw, grzech Kaina i Abla. Springer wspomina ją i powraca do niej nieustannie, chcąc w nietuzinkowy sposób oddać historię styku kulturowego, chcąc przekonać czytelnika do swojej wizji upadku. Wkrada się na każdą niemal stronę napisanego tekstu, nie pozwala na własną interpretację i odnalezienie obiektywnej wartości dodanej. Poszukiwanie odpowiedzi kończy się w chwili, gdy zakończone zostało zbieranie materiałów. Wyolbrzymiając, reporter chce uwypuklić swoją wyłączność na „prawdę”. Sztuką reportażysty jest jednak nie prawda, lecz prawdopodobieństwo. Nie ma też sensacyjności szumnie zapowiadanej przez wydawcę, jest tylko finalny efekt i spijanie śmietanki.
Podobnie rzecz się ma z kliszami pamięci. Ludzie pamiętają, lecz bohaterowie są pionkami na szachownicy, poruszanymi niewidzialnymi rękami niewiadomej bestii. Ich czyny tylko przesuwają granicę zatracenia. Klisze pamięci są rzeczywistymi zdjęciami – statycznymi, drastycznie uwypuklającymi przemijanie i nieuniknioność, która jest jakąś nie do końca zrozumiałą fantasmagorią. A historia Miedzianki to przecież film, a nie osobne klatki. Podobnie opowieści byłych mieszkańców to element dużej narracji, a nie, jak stara się przedstawić to Springer, osobne wycinki, które można poddać nieumiejętnemu montażowi według własnego uznania.
Słowo „reportaż” ma pochodzić z języka francuskiego i być spolszczonym „le reportage”. Słowo to najprawdopodobniej jest rzeczownikiem powstałym od czasownika „reportage”, który oznacza „zgłosić”. Podobne znaczenie ma słowo „report” w języku angielskim – „zawiadamiać”, „donosić”, „relacjonować”, „zgłaszać”. Zatem, jakie jest zadanie reportera? Odnaleźć, zgłosić i zrelacjonować, a potem pozostawić czytelnikowi pole interpretacyjne. Zamiast tego Filip Springer przygotował historię kompletną i czarno-białą. Najgorsze, że mimo usilnych prób nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, jaka rzeczywiście była przyczyna tragicznych wydarzeń. Historia zniknięcia Miedzianki to doskonały asumpt do opowiedzenia historii uniwersaliów dotyczących wszystkich regionów kulturowego styku i niejasności w soczewce. Oparcie narracji na dwóch mitach, traktowanych momentami mocno szablonowo, zubaża ekscytujący temat. Po tę książkę, typ idealny środka skali, trzeba sięgnąć ze względu na jej świetny temat i pracę archiwistyczną wykonaną przez autora. Pytanie tylko, czy pozostałe mankamenty i momentami drażniąca językowa nieporadność nie są zbyt duże, by uznać tę książkę za wartą nadzwyczajnej percepcji.
Stąd przeciętność i nienasycenie. Bez wściekłości.
[Recenzja opublikowana również na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.