Dodany: 19.12.2012 13:50|Autor: zsiaduemleko

Książka: Drive
Sallis James

1 osoba poleca ten tekst.

O tym, jak zrobić coś z niczego


Ekranizacja tej powieści mnie oczarowała. Nie, to złe określenie. Ona mnie poskładała niczym scyzoryk, a na następny dzień poczułem potrzebę obejrzenia jej ponownie. Oba seanse spędziłem siedząc napięty jak struna na krańcu łóżka, bo ostatnio tak umiejętnie moimi emocjami widza manipulowało "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda", a od tego czasu minęło parę mniej lub bardziej udanych lat. Filmowy "Drive" urzeka naprężoną atmosferą, aż elektryzującą od poczucia zagrożenia, poetyką i brutalnością podanymi w idealnych proporcjach. Z wielką ochotą przystąpiłem do weryfikowania moich filmowych wrażeń z literackim pierwowzorem. Chudziutka - pomyślałem, biorąc książkę do ręki. Przekartkowałem i moja konsternacja dodatkowo wzrosła, kiedy się okazało, że strony ozdobione są czcionką, której nie powstydziłby się żaden elementarz pierwszoklasisty. Zabrakło jedynie barwnych ilustracji i Ali z kotem. To nie potrwa długo - pomyślałem, i była to już druga bezdyskusyjnie celna, choć mało odkrywcza uwaga tego dnia. Bądźmy szczerzy - lektura "Drive" trwa niewiele dłużej od samego filmu i nie jest nawet w połowie tak satysfakcjonująca jak obraz Nicolasa Windinga Refna. Powieść Sallisa nie dorównała artyzmem własnej ekranizacji. Piszę o tym świadomy, że powinienem raczej porównać film do książki, ale przecież nikt mi nie zabroni rozliczyć książki względem filmu, prawda? No to sru!

Nie znamy imienia i nazwiska głównego bohatera. Określa się go jako Kierowcę i jedynie tyle musimy wiedzieć. Możemy wyłącznie dodać, że jest kaskaderem w filmach (podobno najlepszym w tym fachu), a nocami dorabia jako kierowca podczas napadów. Postać Kierowcy wykreowana przez Ryana Goslinga zachwyca widza już od pierwszej sceny - opanowanie, fachowość, oszczędność w gestach, słowach i czynach, podkreślona hipnotyzującą muzyką The Chromatics, to coś, co musi robić wrażenie na oglądającym. Pierwsze zauroczenie pogłębiają kolejne sceny, jedna lepsza od drugiej: od niecodziennego romansu, składającego się głównie z wymownego milczenia, skąpych dialogów i półuśmiechów, po zaskakujące epizody w motelowym pokoju, windzie czy garderobie, gdzie główną rolę gra młotek. Coś absolutnie cudownego. Natomiast powieściowy Kierowca nie został tak sumiennie skonstruowany. Owszem, jest małomówny i lakoniczny, ale zdarza mu się niepotrzebnie podowcipkować, wdać się w luźną dyskusję o polityce (na szczęście bez żmudnego ciągnięcia tematu), czy, o zgrozo!, pofilozofować. Gdzieś pośród tych scen pryska jego urok, wyrazistość jego charakteru. Rozumiem, że Sallis miał nieco ograniczone możliwości ukazywania natury bohatera, bo musiał grać jedynie słowami i zdać się na wyobraźnię czytelnika, mimo wszystko jednak zabrakło mu konsekwencji. Tak jakby obawiał się, że postać wypadnie płytko i bez wyrazu, więc dodał jej nieco luzu. Niepotrzebnie.

Powieściowy "Drive" zrywa z filmową narracją i stawia na (nieco już dla mnie oklepaną) pomieszaną chronologię. Kolejne rozdziały losowo czerpią z przeszłości Kierowcy (aż do dzieciństwa), by po chwili powrócić do wydarzeń bieżących. Refn w ekranizacji najwyraźniej świadomie z tego zrezygnował, stawiając na ciągłość historii i pozwalając widzowi wpaść w swoisty trans. Sallis nie odrobił zadania i co chwilę przerzuca czytelnika na linii czasu z punktu w punkt, niekoniecznie zachowując przy tym logikę czy związek przyczynowo-skutkowy. Brutalność? W obu przypadkach jest, ale znów wygrywa tutaj Refn (i kapitalny w swojej roli Gosling) po pierwsze - zaskakując nieco uśpionego widza, a po drugie - ukazując niepokojąco mroczną stronę Kierowcy. Sallisowi zabrakło finezji i pomysłu na tego rodzaju sceny.

Obie wersje w zasadzie pokrywają się jedynie w zarysie fabularnym. Można wskazać kilka punktów wspólnych, ale okoliczności i wydarzenia do nich prowadzące już najczęściej znacznie się różnią. Motywacje bohaterów, ich reakcje i czyny również bywają odmienne, więc raczej nie ma większego dylematu, czy najpierw sięgnąć po książkę, czy po film. Jedno nie jest wierną adaptacją drugiego. Trochę mi przykro, że Sallis nie udźwignął wyzwania, przez co filmowy "Drive" wręcz zmasakrował swój literacki pierwowzór, o którym prawdopodobnie niewielu by słyszało, gdyby nie dzieło Refna.

Wdeptał mu twarz w posadzkę, chciałoby się napisać.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 732
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: