cytat z książki
„Mała, ciemnawa komórka, gliniany dzban z wodą, płachta rozesłana na ziemi, a obok niej, ona – prosta, biała i skupiona, jak przy modliwie. Nie podobna opisać czci i nabożeństwa z jaką te brunatne, spracowane ręce dotykały mąki, z jaką miesiły ciasto i z jakim pietyzmem taczały z niego potem krągłe kule, rozplaskiwane z kolei na cienkie, okrągłe placki. Każdy ruch był tutaj obliczony i celowy. Każdy ruch oddawał po jakiemuś cześć tej lotnej, żywicielskiej substancji, otrząsanej z rąk i zmiatanej z brzegów płachty ku jej środkowi pieczołowicie, skrupulatnie, do ostatniego pyłka. Patrząc, próbowałam już wtedy znaleźć właściwe słowo, którym można by określić namaszczenie i dostojeństwo tego powściągliwego skupienia, z jakim ręce te pełniły oto przede mną ów święty, mączny rytuał, wedle jakiejś białej, odwiecznej liturgii zboża, mąki i chleba. I znalazłam tylko słowo: mądre. Ręce mądre do mąki czy ręce od mąki mądre.
To trzeba było widzieć i odczuć. Napisane nie znaczy chyba nic.
Potem wodą skropione placki niosło się na deszczułce w ostatnie, ciasne podwórko, gdzie pod daszkiem z trzcin bąblił się czarny, w glinę wpuszczony „satil” i przedziwny, gliniany piec, żywcem podobny do olbrzymiego, skosem na ziemi postawionego jaja. (...) Babusia skrapiała teraz suto wodą to właśnie rozpalone podniebienie wewnątrz pieca, po czym szybkim ruchem, niespodzianie zwinnym ruchem, przez górny, krągły otwór wsuniętą ręką, przylepiała płasko wilgotny placek do prychającej jeszcze i plującej kroplami gliny. Cała rzecz w tym właśnie, aby go przylepić, nim woda wyparuje. Przysysał się natychmiast, a potem już tylko pęczniał w gorącu, twardniał i rumienił się brzegami. Odklejenie go potem w porę od gorącej paszczy było taką samą sztuką, jak włożenie go w piec. – Nie zapomnę nigdy ruchu, jakim babusia składała wreszcie w rozpoztarty na rękach Heleny skrawek płótna te gorące, bezcenne, upragnione „lepioszki”! Ostrożnie, czule, jakby każdy z nich był co najmniej nowonarodzonym dzieckiem. Oczywiście, że jeden – bo było ich cztery – zostawał mimo protestów dla niej. Czymże innym mogłyśmy się odwdzięczyć? Wiedziałyśmy, że oni są chyba równie głodni, jak my. I to głodni od lat. Głodni kładą się spać o pracy i głodni wstają do pracy przed świtem.”
---
* * Beata Obertyńska (Marta Rudzka), „W domu niewoli”, Nakładem Grona Przyjaciół, Chicago 1968. Str. 408.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.