Dodany: 12.12.2012 16:48|Autor: NinaX
Panie i Panowie, Jodi Picoult - mistrzyni zmarnowanego potencjału!
"Bez mojej zgody" to z pewnością najbardziej rozsławiona powieść Picoult, która doczekała się równie popularnej ekranizacji. Książka wzbudza różne emocje i kształtuje różne opinie, ale muszę przyznać, że te negatywne giną w masie zachwytów, wzruszeń, ochów i achów. U mnie zachwytów nie było, raczej więcej złości i wciąż powracające pytanie, które zadała mi koleżanka-czytelniczka: "Powiedz mi, skąd ten talent u Picoult do marnowania absolutnie niesamowitych pomysłów?". No właśnie. Skąd?
Sara i Brian od długiego czasu zmagają się z chorobą starszej córki. Kiedy ta miała dwa lata, padły słowa, które miały być wyrokiem: ostra białaczka promielocytowa. Kate miała nie dożyć trzecich urodzin. Jednak stało się inaczej - ratunkiem dla dziewczynki stała się krew pępowinowa idealnie zgodnego dawcy - jej młodszej siostry Annie, która została sztucznie poczęta w konkretnym celu: by uratować życie chorej Kate. Na tym jednym razie się jednak nie skończyło i zbawienna krew Annie ratowała życie siostrze kilkakrotnie. W końcu dziewczyna dorasta i uświadamia sobie, że służy jako pojemnik, z którego Kate korzysta do woli. Robi więc coś zaskakującego - szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że ma dopiero trzynaście lat - wnosi pozew do sądu, prosząc o usamowolnienie w kwestiach medycznych. Tym samym wywołuje burzę, której nie da się już zatrzymać.
Picoult wzięła na warsztat temat równie genialny jak trudny. Porusza kwestie moralne i etyczne "produkcji" dziecka na zamówienie, zagłębia się w kwestie rodzicielskiej miłości i odpowiedzialności. Pyta swoich czytelników, gdzie zaczyna się granica kochania jednego dziecka kosztem drugiego. Każe się zastanowić, czy śmierć jest najgorszym, co może spotkać człowieka i kiedy miłość zaczyna zabijać.
Jestem zdania, że pisarka nie udźwignęła tematu. Cóż z tego, że jej research jest bezbłędny, kiedy warstwa emocjonalna kuleje. Z każdą kolejną stroną wciągałam się coraz bardziej w świat, który przedstawiła, ale także zastanawiałam się, gdzie jest ten ból wewnętrznego rozdarcia u Anny, gdzie emocje Jessego, gdzie rozpacz Briana i gniew Sary? A przede wszystkim, gdzie właściwie podziała się sama Kate?
Najbardziej w powieści zabrakło mi Kate i jej punktu widzenia. Zabrakło mi jej postaci w ogóle. Picolut zrobiła z niej bezbarwną męczennicę, charakteryzowaną między wierszami przez inne postaci. Postać została pozbawiona głębi i portretu psychologicznego do tego stopnia, że jej tragedia nie wzbudza żadnych emocji.
Można by też zastanowić się, w jakim konkretnie celu w "Bez mojej zgody" pojawił się wątek romansowy? By zwiększyć sprzedaż? Historia Julii i Campbella nie ma żadnego sensu, co więcej, jest schematyczna, płytka i żenująca. Wtłoczona do powieści tak bardzo na siłę, że wyrywała mnie z historii, męczyła i drażniła.
Po raz kolejny autorka zepsuła końcową część powieści - nijak ma się ona do całości. Jest jednym z najgorszych zakończeń, z jakimi miałam się okazję spotkać. Wywraca historię do góry nogami, nie zamyka jej, nie tłumaczy, a jedynie spłaszcza, ułatwia i lukruje. Picoult nie ubarwia i nie upraszcza swoich historii w trakcie ich trwania, co jest wspaniałe - za to w końcówkach wetuje to sobie z nawiązką.
Jodi Picolut ma jednak dar płynnego snucia interesującej historii, od której nie można się oderwać. Potrafi zbudować atmosferę, która wchłania czytelnika na długie godziny, a co ważniejsze, zostaje z nim jeszcze długo po skończeniu książki. Dlatego tak bardzo jest mi żal zmarnowanego potencjału - nie mogę oprzeć się wrażeniu, że napisana przez kogoś innego, ta sama historia mogłaby dostarczyć mi o wiele więcej emocji i wzruszeń. A tak - jest tylko nieźle.
[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.