Dodany: 09.12.2012 19:57|Autor: polter

Czytadło na jesienne wieczory


"Nowe imperium. Szmaragdowy Sztorm" to drugi wydany w Polsce tom z serii "Odkrycia Riyrii" Michaela J. Sullivana. Książka jest bezpośrednią kontynuacją losów postaci poznanych w dwóch pierwszych częściach cyklu. O ile jednak powieści z tomu "Królewska krew. Wieża elfów" niespecjalnie przypadły mi do gustu, o tyle tym razem autor pokazuje, iż nie warto go było przedwcześnie skreślać.

Pomimo zaskakującego rozstrzygnięcia zjazdu możnych pod Avemparthą, udało się zjednoczyć większość mniejszych królestw pod władzą imperatorki Modiny. Niewielu wie jednak, że pogromczyni bestii z elfickiej wieży jest jedynie figurantką, a realną władzę utrzymują kościelni dostojnicy, pragnący władzy absolutnej na całym kontynencie. Jednym z nielicznych królestw, którym udało się zachować niepodległość, jest Melengar, obecne miejsce zamieszkania znanej nam dwójki łotrzyków, szermierza Royce'a i zabójcy Hadriana. Wkrótce zostają wysłani na kolejną misję. Razem z księżniczką Aristą mają za zadanie pozyskać nowych sojuszników dla króla Alrica: nacjonalistów z Delgos, których przywódca, Degan Gaunt, jest obecnym wrogiem numer jeden Kościoła. Tymczasem czarnoksiężnik Esrahaddon ma własne plany odnośnie do duetu Riyria, a na horyzoncie pojawia się również dawny wróg Royce'a, który nie cofnie się przed niczym, by wywrzeć na nim zemstę.

Dwie historie opowiedziane w pierwszym omnibusie miały z sobą raczej niewiele wspólnego poza osobami głównych bohaterów, ale w tym tomie wyłania się już obraz większej intrygi, a wiele wątków z poprzedniej książki powraca, tak więc bardzo wskazana jest znajomość wcześniejszej odsłony cyklu. Na całe szczęście, "Nowe imperium. Szmaragdowy Sztorm" czyta się przyjemniej niż "Królewską krew. Wieżę elfów", w głównej mierze dlatego, iż liczba pojawiających się w fabule nielogicznych rozwiązań i cudownych zbiegów okoliczności została w znacznej mierze ograniczona. Oczywiście, wciąż pojawiają się wątki wywołujące ból głowy samą próbą ich zracjonalizowania (na przykład – czemu przetrzymywać chorą imperatorkę w skrajnie złych warunkach grożących jej śmiercią, jeśli chce się ją za wszelką cenę utrzymać przy życiu?), ale nie psują one ogólnie pozytywnego wrażenia płynącego z lektury.

Sama fabuła jest umiarkowanie interesująca – w obu powieściach ogół treści jest poświęcony podróży z miejsca A do miejsca B, lecz o ile w "Nowym Imperium" bohaterowie odwiedzają ciekawa miejsca i rozwija się wątek wojny, to już "Szmaragdowy Sztorm" ma mniej do zaoferowania. Zarówno morska podróż, jak i przedzieranie się przez dżunglę zdają się stanowić pretekst, by dać Royce'owi i Hadrianowi coś do roboty, nie wpływając przy tym w znaczący sposób na intrygę. Szkoda też, że jedna z postaci zostaje zabita tak bezceremonialnie, iż wydaje się, że autor celował tylko i wyłącznie w wywołanie szoku w czytelniku, a plan innego bohatera jest tak skomplikowany i pełen czynników będących poza jego wpływem, że trudno uwierzyć w prawdopodobieństwo jego powodzenia bez pomocnej dłoni pisarza.

Lepiej jest również z postaciami. Główny duet niewiele się zmienił, ale po przeczytaniu ponad półtora tysiąca stron o przygodach łotrzyków zwyczajnie trudno się do nich nie przywiązać. Znacznie ciekawszą bohaterką jest jednak Arista – jej dylematy i przemyślenia sprawiają, iż wydaje się bardziej ludzka i zrozumiała niż nieco wyidealizowani Royce i Hadrian. Równie udanie autor poradził sobie z opisywaniem losów Amilii, prostej służącej, która czystym przypadkiem zostaje opiekunką Modiny. Mimo niezbyt zachęcającego pierwszego rozdziału stała się jedną z moich ulubionych postaci w powieści, a to dzięki jej relacjom z Modiną i Saldurem oraz posiadanej przez nią dawce zdrowego rozsądku. Niestety, dwójka innych intrygujących bohaterów, Esrahaddon i Merrick, gości na kartach książki na tyle rzadko, by budzić w czytelniku niedosyt.

Nowe przygody Hadriana i Royce'a powinny przypaść do gustu każdemu, komu podobał się tom poprzedni, jak również fanom klasycznego, nieco baśniowego fantasy, bez seksu, przekleństw i ogólnie pojmowanego grimdarku. Fabuła wprawdzie nie oszałamia poziomem skomplikowania, ale też budzi zaciekawienie na tyle, by chciało się kontynuować lekturę, a książka jest napisana na tyle prostym językiem, by przewracanie kolejnych stron przychodziło łatwo i przyjemnie. Wprawdzie można znaleźć na księgarnianych półkach lepsze pozycje, lecz nie powinno się wybrzydzać – cyklem Sullivana także da się przyjemnie zabić czas.



[Autorem recenzji jest Asthariel.
Tekst pierwotnie opublikowany w serwisie Poltergeist: http://ksiazki.polter.pl]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 696
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: