Dodany: 08.10.2007 16:43|Autor: dot59
Sztuka wyzwala
„Koncert dla nosorożca” „chodził za mną” od jakiegoś roku, kiedy to zabrałam się za penetrowanie stron internetowych księgarń w poszukiwaniu nieznanych jeszcze dzieł poety, którego twórczość właśnie odkryłam na nowo. Coś mi mówiło, że jest to książka, na którą warto wydać pieniądze. I rzeczywiście nie pomyliłam się: to jeden z najlepszych dzienników ludzi pióra, które dotąd przyszło mi przeczytać.
Nie wiem, jakie były kulisy jego publikacji – czy poeta pisał go na zamówienie (nie jest to wcale wyjątkiem w świecie literackim, czego dowodem dzienniki Gombrowicza czy Andrzejewskiego), albo przynajmniej przewidując jego wydanie drukiem (na tę opcję mogłyby wskazywać omówienia towarzyszące imionom czy nazwiskom niektórych wspominanych w tekście postaci i miejsc: „u mojego przyjaciela Romka F. w miasteczku Åkersberga”[1], „mojej 84-letniej matki, mieszkającej u mojego brata Gienka”[2], „papierzysk po moim stryju pisarzu Janie Baranowiczu”[3] – tak jakby autor zakładał, że słowa te będą czytać osoby niewiedzące, kim jest Romek, Gienek czy stryj Jan) – czy też po prostu udostępnił wydawcy część prowadzonych od lat osobistych zapisków (na co wskazywać może ich szczerość; gdyby dziennik miał służyć świadomej autokreacji, czyż nie wygodniej byłoby „zapomnieć” o odnotowaniu alkoholowych wyskoków?).
Ale bez względu na to, jak było, jest to dowód, że Baran operuje prozą równie dobrze jak wierszem, że ma doskonały zmysł obserwatorski i zacięcie reporterskie. Prócz typowo kronikarskich notatek, dokumentujących przeżycia i przemyślenia autora na przestrzeni kilku lat skupionych wokół magicznej daty 2000, dziennik zawiera także małe formy prozatorskie – krótkie scenki, wspomnienia, jedno- czy dwuzdaniowe aforyzmy, urywki korespondencji, fragmenty wierszy własnych i cudzych.
Ponieważ znaczna część „Koncertu dla nosorożca” datuje się na ten sam przedział czasowy co wiersze z tomiku „Taniec z ziemią”, czytelnik zyskuje możliwość wytropienia w tekście obrazów czy myśli, które na tyle zapadły autorowi w pamięć, że po paru dniach czy miesiącach znów spłynęły na papier, tym razem ujęte w poetycką formę. A poza tym znajdziemy tam mnóstwo celnych przemyśleń i trafnych obserwacji, dotyczących naszej współczesnej obyczajowości, literatury, ludzkiej psychiki. I przede wszystkim – jedną wielką afirmację życia, tym bardziej przekonującą, że ugruntowaną własnymi doświadczeniami autora, któremu w sile wieku i w pełni aktywności twórczej przyszło się zmierzyć z potencjalnie śmiertelną chorobą. Całość jest mądra, pełna witalności, napisana mieszaniną potocznej (ale nie tak potocznej, by raziła) i dźwięcznej literackiej polszczyzny.
A skąd wziął się tytułowy nosorożec? To metafora istoty tępej, gruboskórnej, obojętnej, „przeżuwającej swoje dni i lata”[4] jak ten wielki ssak sawannową trawę i tak jak on widzącej tylko to, co na wprost nosa... Na cóż mu więc koncert? Ano, bo zawsze może się przydarzyć „cud przeistoczenia nosorożca w człowieka”[5], a dokonać tego może poezja, pieśń, jakakolwiek sztuka. Jakież to optymistyczne przesłanie dla wszystkich twórców! Jeśli choć jedna napisana przez nich linijka, jedna fraza muzyczna wyzwoli choć jednego człowieka z pokracznej postaci przeżuwacza – ich misja będzie spełniona, a poniesione trudy – wprawdzie tylko symbolicznie – wynagrodzone...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.