Dodany: 29.11.2012 14:29|Autor: miłośniczka

Epidemia czytania - fantastyka to magia


Muszę przyznać, że po fantastykę sięgam rzadko. I to nie tylko tę rodzimą – jakoś nie mogę się przemóc, żeby w moim dwucyfrowym wieku czytać o smokach i krasnoludkach. Dziwi tylko fakt, że niemal każda pozycja z tego gatunku, jaka trafia mi w ręce, zostaje we mnie na długo, porusza, zachwyca, czasem chwyta za gardło, innym razem chwytałaby za jajca, gdybym była facetem, a że jestem babą, jeży mi włosy na rękach. Bo wytłumaczyć podobnym mnie laikom trzeba, że fantastyka to nie tylko gnomy i wielkie, skrzydlate jaszczury. To przede wszystkim popis wyobraźni, przekraczanie norm, jakie wyznacza nam realizm prawdziwego świata, to marzenia, pasje, najpiękniejsze i najbardziej przerażające sny, kontynuacja dziecięcych fantazji, malowniczo oddane światy i istoty. Wreszcie – to niejako preludium przyszłych odkryć; na długo przed wynalezieniem samolotu pisano przecież o żelaznych ptakach, co ówcześni czytelnicy odbierali jako dziecinne mrzonki i urojenia. Dlatego też po ten gatunek sięgać warto. Dlatego już pierwsze strony książek Pilipiuka, Tolkiena, braci Strugackich czy Wellsa wciągały, pochłaniały mnie bez reszty, mimo iż wciąż jestem czytelnikiem-laikiem i ciągle za mało wiem, by móc się na temat omawianego gatunku wiarygodnie wypowiadać.

A teraz z innej beczki, opatrzonej etykietką „lubię”. Bo lubię także tematyczne zbiory opowiadań, zwłaszcza jeśli kompletuje się do nich plejadę nazwisk zapewniających cudowną rozrywkę. Im bardziej poważane nazwiska, tym większa różnorodność tematyczna zawartych w tomach dzieł, bo wyobraźnia mistrzów otwiera niejedne drzwi w labiryncie skojarzeń. Po raz pierwszy zetknęłam się z takim tematycznym tomem podczas lektury „42 listów miłosnych” pisarzy (głównie) anglojęzycznych; już wtedy zaskoczyło mnie to, że nie umarłam z nudów – tak łatwo ulec złudzeniu, iż każdy list miłosny jest taki sam. (Tym, którzy nadal tak myślą, polecam lekturę wspomnianych „42 listów miłosnych”.)

Zatem „Epidemie i zarazy” to tom łączący w sobie niesamowitą wyobraźnię piszących, starannie wykreowane światy, niezwykłych bohaterów – jednym słowem, magię fantastyki – oraz tę mnogość skojarzeń, która niezmiennie zadziwia. Podobno tyle skojarzeń, ilu ludzi. Dodałabym, że jeśli ci ludzie noszą takie nazwiska, jak Komuda, Pilipiuk, Kańtoch czy Cholewa, skojarzeń jest jeszcze więcej.

Dzięki temu ponadpięćsetstronicowemu tomowi: przeżyjemy wyprawę małego Januszka do Krakowa sprzed wieków, w którym właśnie ludzie masowo wymierają z powodu jakiegoś nieznanego moru (Paweł Siedlar, „Piwnica”); dowiemy się, jak może wyglądać piekło będące jedynie alternatywnym, równoległym światem i co się może stać, jeśli połączy się magię piekielnych mocy z najnowszą ludzką technologią (Anna Kańtoch, „Światy Dantego”); przekonamy się o tym, że równie przerażającą jak cholera i niebezpiecznie rozpleniające się bakterie zarazą jest epidemia… nienawiści (Rafał Dębski, „Ketew Meriri”); z zaciśniętymi zębami i skrzyżowanymi palcami kibicować będziemy dwóm Polakom szukającym antidotum na paskudny wirus zapomnienia (Tomasz Duszyński, „Antidotum”). Więcej nie zdradzę. Mam nadzieję, że tyle wystarczy, żebyście nie zawahali się przed zabraniem do domu „Epidemii i zaraz”, jeśli tylko natkniecie się na nie w księgarni czy bibliotece. A może nawet specjalnie się za nimi rozejrzycie?

Liczę na to.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 892
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: