Dodany: 27.11.2012 19:10|Autor: AnnRK

Książka: Sezon maczet
Hatzfeld Jean

1 osoba poleca ten tekst.

Z maczetą przez Rwandę


Na temat ludobójstwa w Rwandzie powstało wiele tekstów oraz filmów. Jednym z tych, którzy postanowili zgłębić ten temat jest Jean Hatzfeld, urodzony na Madagaskarze francuski reporter, korespondent wojenny i pisarz. W 1994 roku wyruszył do Rwandy. Owocem jego pobytu w ogarniętym wojną domową kraju jest trylogia poświęcona konfliktowi pomiędzy Tutsi i Hutu oraz jednej z najokrutniejszych rzezi, jakie widział świat.

Na trylogię Hatzfelda składają się "Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy", "Sezon maczet" oraz "Strategia antylop". Kolejność, w jakiej zabrałam się za lekturę, podyktowała dostępność książek w bibliotece. Stąd jako pierwszą przeczytałam ostatnią część, pokazującą rzeź oczami Tutsi. Ci, którzy przeżyli, mogli opowiedzieć swoje przerażające historie i właśnie ich opowieści znalazły się na kartach "Strategii antylop".

Niedawno w bibliotece trafiłam na "Sezon maczet" i nie wahając się zabrałam książkę do domu. Wiedziałam, że sięgam po świetny, rzetelnie napisany reportaż, który będę czytała z zapartym tchem. Bo Hatzfeld potrafi wyciągnąć z ludzi tkwiące w nich historie. Tutaj o tamtych krwawych tygodniach opowiedzieli mordercy, wyposażeni w maczety Hutu, którzy co rano wyruszali, by zabijać.

Nie każdy Hutu godzi się mówić o swym udziale w rzezi. Najłatwiej zachęcić do opowieści tych, którzy w więzieniu odsiadują długie wyroki - wyznania nie pogorszą ich sytuacji. Hatzfeld znalazł dziesięciu rozmówców. Jeden z nich był rolnikiem, drugi wojskowym, trzeci pracował w administracji. Jeden miał ledwie dwadzieścia lat, drugi ponad sześćdziesiąt. Niektórzy mieli żony i dzieci, inni wiedli żywot kawalerów. Łączyło ich pochodzenie. I to, że każdego dnia odbierali życie "karaluchom", jak lubili nazywać ludzi z plemienia Tutsi.

Hatzfeld pyta ich o wiele rzeczy. O początki rzezi, pierwsze morderstwa i towarzyszące im uczucia. O to, czym się kierowali wybierając ofiary, co czuli odbierając życie nie tylko obcym, ale także sąsiadom, znajomym. O to, czy czują się winni, czy żałują. A oni odpowiadają; czasami szczerze, niekiedy asekuracyjnie, innym razem naginając nieco fakty.

Pancace miał dwadzieścia pięć lat, gdy zabił pierwszego z Tutsi. Nie pamięta, jak wyglądała jego ofiara. Nie rozpoznał jej w tłoku. W pamięć zapadło mu inne zabójstwo. "Pamiętam jednak pierwszą osobę, która na mnie spojrzała w chwili krwawego ciosu. To było coś. Oczy tego, którego się zabija, są nieśmiertelne, jeśli napotkasz je w momencie śmierci. Mają straszliwy czarny kolor. Robią większe wrażenie niż strugi krwi i rzężenie ofiar, nawet pośród wielkiej wrzawy śmierci. Dla zabójcy oczy zabitego są jego nieszczęściem, jeśli je zobaczy. Są jak klątwa rzucona przez tego, którego zabija"[1]. Pierwszy raz często był trudny. "Z czasem przywykliśmy zabijać bez tylu rozterek"[2] - mówi Jean-Baptiste, którego żonie z plemienia Tutsi udało się przeżyć masakrę.

Zgodnie mówią, że nie warto było się wyłamywać, unikać udziału w "ścinaniu". Mogło to narazić na grzywnę lub bicie, czasami śmierć. "Mogłeś udawać, ociągać się, kombinować, płacić, ale przede wszystkim nie wolno ci było na głos się sprzeciwiać. To była pewna śmierć, jeśli wyraziłeś kategoryczny sprzeciw, nawet po cichu, w obecności sąsiada"[3] - twierdzi skazany na dwanaście lat Pio. Bogaci Hutu, którzy za żonę mieli kobietę Tutsi, wykazując się w trakcie mordu, mogli mieć nadzieję na to, że ocalą swe małżonki od śmierci. Mordercy usprawiedliwiają się na różne sposoby. Tylko czy cokolwiek jest w stanie umniejszyć ich winę?

6 kwietnia 1994 roku nieznani sprawcy zestrzelili samolot, na którego pokładzie znajdował się prezydent Rwandy Juvénal Habyarimana. To dało początek ludobójstwu, choć powszechnie wiadomo, że niesnaski pomiędzy Tutsi i Hutu mają dużo dłuższe korzenie. "Ludobójstwo to nie jakiś krzak, który wyrasta z dwóch czy trzech korzeni, ale splot korzeni, które gniły pod ziemią i nikt tego nie zauważył"[4]. W ciągu około stu dni zginęło co najmniej 800 000 (wersja najbardziej "optymistyczna") niewinnych istnień ludzkich. Ci, którzy mieli szczęście, ginęli od razu, od jednego cięcia. Inni umierali powoli. Płonąc, wykrwawiając się, bezradnie patrząc na cierpienie swoich bliskich. Stali się środkiem do realizacji jednego celu. Tym celem było zabicie jak największej liczby Tutsi.

Teraz, kiedy zbrodniarze wychodzą na wolność, Tutsi i Hutu muszą nauczyć się żyć ze sobą. Ofiary mieszkają obok morderców. O tym, jak wygląda życie w Rwandzie po ludobójstwie, pisze Wojciech Tochman w świetnym reportażu "Dzisiaj narysujemy śmierć".

"Sezon maczet" to pozycja trudna. To książka, która boli. Ale ten reportaż musiał powstać, by opowiedzieć raz jeszcze historię krwawej rzezi w Rwandzie, opowiedzieć ją słowami morderców. Hatzfeld przeplata wypowiedzi osadzonych w więzieniu Hutu ze swoimi spostrzeżeniami, z faktami, do których udało mu się dotrzeć, z historiami, które przekazali mu inni. Książkę kończy opisami sylwetek swych "bohaterów", krótkim kalendarium kluczowych wydarzeń związanych z masakrą oraz słowniczkiem pozwalającym lepiej zrozumieć treść.

Jest to niewątpliwie materiał do długich rozważań o naturze człowieka, jego okrucieństwie, ale i o wybaczeniu także, choć w świetle znanych nam wydarzeń wydaje się ono tak trudne, że niemal nierealne.



---
[1] Jean Hatzweld, "Sezon maczet", przeł. Jacek Giszczak, Wydawnictwo Czarne, 2012, s. 25.
[2] Tamże, s. 26.
[3] Tamże, s. 78.
[4] Tamże, s. 92.


[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 871
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: