Dodany: 27.11.2012 18:42|Autor: Pani_Wu

Fragment rozdziału 4 książki „List do mojego życia”, Miriam Meckel, wyd. Kurhaus Publishing, 2012


Fragment rozdziału 4 książki List do mojego życia: Historia wypalenia zawodowego (Meckel Miriam), wyd. Kurhaus Publishing, Warszawa 2012

http://www.kurhauspublishing.com/ksiazki/zawartosc​/id/15/page/56

Zaraz po urlopie na Sardynii poleciałam na międzynarodową konferencję do Stanów Zjednoczonych, żeby wygłosić wykład. W dzień po powrocie do Berlina prowadziłam rano spotkanie na temat amerykańskich wyborów prezydenckich. Wszystko poszło super. Były pobudzające do myślenia, ostre dyskusje, a jeden z moich przyjaciół z Uniwersytetu Harvarda wygłosił niezwykle zajmującą mowę na temat roli młodych wyborców w procesach decyzyjnych sztabu kampanii Baracka Obamy. W tamtej chwili czułam się rzeczywiście tak, jak zawsze po wakacjach: pełną parą, z radością wracam do życia zawodowego. Potem miałam spotkanie z wydawcą mojej książki, rozmowę na temat projektu współpracy, i jeszcze szybko wyskoczyłam do siostrzenicy, żeby podrzucić jej prezent urodzinowy. Na kolacji spotkałam się ze wspomnianym kolegą z Uniwersytetu Harvarda i jego żoną w restauracji „Florian”. I w tym momencie dopadły mnie straszliwe bóle brzucha. Ledwie trzymałam się na nogach, nie mogłam nic jeść, biły na mnie poty i cała się trzęsłam. Jakoś jednak przetrwałam wieczór. Ale już następnego dnia rano nie mogłam nic zrobić. Przyszło załamanie.

Burnout. Wypalenie zawodowe. Nienawidzę tego określenia. Nie potrafię go używać do opisu mojego stanu. Dlatego będę go unikać. „Miałam zespół wypalenia zawodowego” – to zdanie zawsze miało dla mnie posmak czegoś w rodzaju „stres jako styl życia”. Wypalenie zawodowe to nieodłączny atrybut sukcesu w karierze zawodowej, tak jak jednorodzinny domek jest nieodłącznym atrybutem wzorcowej rodziny. I tak też zresztą, z ukrytą dezaprobatą, traktuje się je w publicznej debacie. W gazecie „Süddeutsche Zeitung” opisano wypalenie zawodowe jako „zaaprobowaną społecznie szlachetniejszą odmianę depresji i rozpaczy, która nawet w chwili, gdy nie spełniamy oczekiwań, nie narusza naszego poczucia własnej wartości”. Konkluzja brzmiała: „Tylko nieudacznicy popadają w depresję, wypalenie zawodowe to coś dla ludzi sukcesu, a dokładniej dla tych, którzy dotąd nimi byli”[1]. Przeczytałam ten artykuł, kiedy czułam się już trochę lepiej. Odruch obronny – ja nie chcę mieć czegoś takiego.

Mój lekarz był litościwy. Używał normalnych, ogólnie zrozumiałych określeń. Jego diagnoza brzmiała: stan ciężkiego wyczerpania w połączeniu ze stanem zapalnym układu przemiany materii, który najwyraźniej zaniedbałam. Moje nerki, wątroba i śledziona nie działały tak, jak powinny. Miałam stan zapalny trzustki i śluzówki żołądka, a układ odpornościowy odwrócił się do mojego organizmu plecami.

Musiałam zrozumieć, co się ze mną dzieje. Nauczyłam się zajmować własnym stanem mimo wszelkich rodzących się we mnie oporów przed poznawaniem i – co więcej – respektowaniem własnych ograniczeń. A także pomimo całej żywionej dotąd pogardy dla wypalenia zawodowego jako osobliwego zespołu chorobowego, który po raz pierwszy określony został w ten sposób w 1974 r. przez amerykańskiego psychoanalityka Richarda Freudenbergera. Starałam się lepiej zrozumieć ów zespół, dowiedzieć się, o co w nim chodzi. Próbowałam ustalić, co to ma wspólnego ze mną.
Pocieszał nieco fakt, że wprawdzie sam fachowy termin burnout – zespół wypalenia zawodowego – jest stosunkowo młody, ale jego objawy były znane już od dawna. Na przykład Tomasz Mann z pewnością przypisałby swemu literackiemu antybohaterowi Tomaszowi Buddenbrookowi syndrom wypalenia zawodowego, gdyby w roku 1901 znał to pojęcie. Zamiast tego opisywał: „Zupełny brak jakiegoś szczerego, gorącego zainteresowania, które by go potrafiło ożywić, zubożenie i spustoszenie jego duszy – spustoszenie tak silne, że prawie ciągle odczuwane jako ciężka, nieokreślona troska, przy tym połączone z nieubłaganym wewnętrznym nakazem i niewzruszonym postanowieniem zachowania za wszelką cenę godnej postawy, ukrywania wszelkimi sposobami swej słabości, przestrzegania pozorów – wszystko to wytworzyło ową sztuczną, obmyślaną, wymuszoną egzystencję, sprawiło, że każde słowo, każdy ruch, każda najdrobniejsza czynność w obecności ludzi stawała się wytężoną i wyniszczającą grą aktora”[2].

Rozpoznałam w tym opisie samą siebie. Zarówno w pięknym ujęciu literackim, jak i niestety w suchym medycznym opisie objawów, od hiperaktywności i negowania własnych potrzeb do zobojętnienia, od niemożności wyłączenia się do chronicznego zmęczenia w napadach słabości, braku energii, zaburzeń snu, kołatania serca, oblewania się potem, bólów głowy i pleców aż po zaburzenia koncentracji i spadek kreatywności[3]. Stan zapalny żołądka i jelit dopełnił reszty.

Po fakcie nie da się już stwierdzić, czy to stan zapalny wywołał u mnie załamanie czy też mój organizm był tak wyeksploatowany wskutek stałego przeciążenia, że stał się podatny na infekcje – w każdym razie jedno wzmaga efekt drugiego. Generalnie, już sama próba doszukiwania się tutaj związku przyczynowo-skutkowego jest pewnie złym podejściem do sprawy. Także w odniesieniu do depresji i wyczerpania tworzy się niezliczone teorie o współzależności i wzajemnym oddziaływaniu poszczególnych elementów[4]. Faktem jest, że współzależność istnieje.

Z wolna nauczyłam się i tego, że prawie zawsze jest jakaś psychosomatyczna konstelacja, związek między problemami fizycznymi i mentalnymi, charakterystyczny dla pacjentów z syndromem wypalenia. Mogłam się przy okazji nauczyć, że nie jestem sama. Mnóstwo ludzi cierpi na podobne albo zbliżone objawy. W mojej konkretnej sytuacji niewiele to pomogło, ale dzięki temu łatwiej mi było to zrozumieć i zaakceptować. Zabrało mi to jednak dużo czasu. Nawet dziś myślę jeszcze chwilami: czy to możliwe, żeby nie wszystko zawsze działo się tak, jak ja chcę? Tak przecież nie może być!

Przez piętnaście lat podróżowałam po świecie, pracowałam, rozmawiałam, pisałam, przyswajałam, reprezentowałam, aż przyszedł czas na lekarza. W sensie dosłownym. Nie stawiałam granic ani sobie, ani otaczającemu mnie światu, który niekiedy bardzo wiele wymagał, wysysał mnie jak pijawka swego gospodarza. W dodatku większość z tego, co robiłam, naprawdę sprawiała mi radość. Lubię podróżować, pisać, pracować ze studentami, z przyjemnością i pasją inicjuję nowe projekty i rozwijam pomysły.

We wszystkim tym nie udało mi się jednak „odnaleźć arystotelejskiego złotego środka między za dużo a za mało”[5]. I nagle mnie to rozłożyło; znowu w sensie dosłownym. Przez dwa tygodnie nie mogłam zupełnie nic robić, z trudem wychodziłam z domu. Spałam i spałam, i spałam. Kiedy odrobinę mi się polepszyło, chciałam wrócić do siebie do Szwajcarii, do mojego domu, na kanapę. Pojechałam pociągiem z Berlina do St. Gallen. Podróż trwa dziesięć godzin i wcześniej do głowy by mi nawet nie przyszło, żeby pokonać tę trasę pociągiem. Ale nie mogłam i nie chciałam lecieć. A co najmniej ośmiogodzinnej jazdy samochodem nie chciałam ryzykować, za szybko się męczyłam i traciłam siły.

Patrząc wstecz, nie potrafię sobie przypomnieć tej podróży pociągiem. Owe dziesięć godzin po prostu zniknęło. Pamiętam tylko tyle, że musiałam się przesiąść w Monachium i mój ICE z Berlina oczywiście znowu był opóźniony. Bałam się więc, czy złapię połączenie. Bałam się ewentualnego czekania w Monachium na następny pociąg do St. Gallen. Martwiłam się, że będę musiała sama taszczyć po peronie moje dwie walizki z rzeczami z sześciu tygodni. Bałam się przesiadki w trakcie podróży. Tyle pamiętam.

Proces rozpoznania i akceptacji trwał długo. Wielu objawów zapowiadających załamanie nie zauważyłam. W różnych sytuacjach, w których w sposób widoczny nie czułam się do końca na siłach, mimo wszystko przeceniałam swoje możliwości i wyciskałam z siebie wszystko. No i po prostu nie mogłam uwierzyć, że nie dam rady już dłużej tak działać. Nie chciałam w to uwierzyć, nawet w okresie pełnego rozkwitu choroby, kiedy byłam w stanie całkowitego wyczerpania.
-------------------
[1] Sebastian Beck, Die Müdigkeit der Rastlosen [Zmęczenie nieznających odpoczynku], „Süddeutsche Zeitung” z 14–15.03.2009.

[2] Tomasz Mann, Buddenbrookowie, tłum. Ewa Librowiczowa, Warszawa 1971.

[3] Matthias Burisch, Das Burnout-Syndrom. Theorie der inneren Erschöpfung [Zespół wypalenia zawodowego. Teoria wewnętrznego wyczerpania], Heidelberg 2006.

[4] Alain Ehrenberg, Das erschöpfte Selbst. Depression und Gesellschaft in der Gegenwart [Wyczerpane ja. Depresja a społeczeństwo współczesne], Frankfurt n. Menem 2008.

[5] Tamże.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1171
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: