Dodany: 26.11.2012 16:39|Autor: mastrangelo

W oparach Freuda w wersji pop


Koniec lat sześćdziesiątych. W prowincjonalnych miasteczkach i metropoliach amerykańskiego pięknego snu coraz ciszej rozbrzmiewa country i blues. Jazz wchodzi w fazę bycia snobistyczną zabawką nowojorskich intelektualistów – traci swą buntowniczą esencję. Od Wschodu nadciąga brytyjska inwazja, z Meksyku napływają nieprzeliczone tony marihuany, z chemicznych laboratoriów wyciekają LSD, pochodne meskaliny i tabletka antykoncepcyjna. Dzieci straconego pokolenia wchodzą w dorosłość. „Beat generation” przestaje być wystarczającym defibrylatorem dla wypaczonej drobnomieszczańskiej amerykańskiej dezynwoltury. W Nowym Jorku młody żydowski pisarz siada przy biurku i zaczyna pisać swoją trzecią powieść – nieśmiertelny „Kompleks Portnoya”.

Alex Portnoy, amerykański Żyd po trzydziestce, zastępca komisarza ds. równouprawnienia, wolny ptak i uciekinier od konwenansu, leży na kozetce u psychoanalityka. Psychoanalityk dr O. Spielvogel, po wysłuchaniu jego opowieści, w wiekopomnym dziele „Zdumiony penis” opisze skrupulatnie jego dolegliwość jako „kompleks Portnoya” – „zaburzenie, w którym silne obiekcje moralne i skłonności altruistyczne pozostają w ciągłym konflikcie z ekstremalnymi pragnieniami seksualnymi (…) przyczyn wielu objawów można doszukiwać się w więzach cechujących relację matki i dziecka”[1]; słowem - odwrócony kompleks Edypa. Alex wraca do dzieciństwa – mówi o urojonej wojennej traumie rodziny, nienaznaczonej bezpośrednio piętnem Holocaustu, odnajduje w zakamarkach pamięci traumatyczne wspomnienia zakazanych seansów onanistycznych w domowej łazience i komunikacji miejskiej, przypomina sobie i doktorowi Spielvoglowi pierwsze kontakty z obiektem własnej niepowstrzymanej obsesji – kobiecą pochwą, wykrzywia i przejaskrawia obraz matki jako przyczyny wszelkich późniejszych porażek. Czyni to w psychoanalitycznym pastiszu modernistycznego strumienia świadomości, w oparach Freuda w wersji pop.

Powieść Rotha stawiana jest w jednym rzędzie z „Lolitą” Vladimira Nabokova. Oba dzieła w oryginalnej formie łamały tabu swoich czasów, oba uznane zostały za majstersztyki postmodernizmu, oba przekraczają granicę - burzą sacrum, jednocześnie boją się uczynić to ostatecznie, więc pozostają w stanie liminalnym. Różnicę znajdziemy, gdy przyjrzymy się warstwie językowej. Nabokov buduje zawoalowaną narrację, fakty należą do warstwy domysłów i przez niedopowiedzenia szokują; Roth z niepohamowaną szczerością spowiada się ze słabości, miażdżąc jednocześnie nieliterackim językiem tabuizowane obszary własnego doświadczenia. „Kompleks Portnoya” jest bowiem znacznie bardziej autotematyczny i autobiograficzny niż „Lolita”.

„Gdybym umiał się ograniczyć do jednego trzepania dziennie albo poprzestał na dwóch czy choćby nawet trzech! Ale żyjąc ze świadomością własnego końca, zacząłem wprost ustanawiać coraz to nowe rekordy. (…) a kiedy zamykam za sobą drzwi łazienki, wkładam na głowę parę majtek, ukradzionych z bieliźniarki siostry, i puszczam cały ładunek w chustkę do nosa, którą zawsze noszę w kieszeni. Bawełniane majtki na twarzy wywołują tak galwaniczny efekt – podobnie jak samo słowo »majtki« – że trajektoria wytrysku osiąga nowy zaskakujący pułap; strzelając z penisa niczym z rakiety, sperma trafia prosto w żarówkę pod sufitem, gdzie zawisa ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu”[2].

Na czym polega tu łamanie tabu? Po pierwsze, można powiedzieć, że to swego rodzaju odważna decyzja przekroczenia granicy słowa. Opowiedzenie w bezprecedensowy i pionierski sposób o problemie skrzętnie ukrywanym od dawna. Tabu jest oczywistością - faktem lub abstrakcją, która jeśli nawet nie dotyczy wszystkich, to jest znana większości; nakazem społecznym, o którym kulturowa blokada nakazuje nam milczeć. Gdy Roth opowiada ustami Alexa Portnoya o szaleństwach masturbacji dojrzewającego nastolatka, czy karmi czytelnika obrazami ze swojej wypaczonej wyobraźni, czy też bez skrępowania mówi o czynniku łączącym, o doświadczeniu wspólnym dla dominującej większości nastolatków, o sytuacji zupełnie naturalnej? A seks, kobiety i pochwa?

„Weźmy taką Małpkę, moją dawną przyjaciółkę i współtowarzyszkę zbrodni. Panie doktorze, wystarczy, że wspomnę jej imię, że o niej pomyślę, a z miejsca mi staje!”[3].

Czy to rzeczywiście niewybaczalny zabieg zacierania granicy między artystyczną literaturą i pornografią, czy też wypowiedzenie faktu przy użyciu okrągłego zdania? Zwróćcie się, Panowie zwłaszcza, do otchłani swych czaszek i szczerze odpowiedzcie na te pytania. Kto jest taki hardy, że gdy tylko zacznie rozpychać mu jądra nadmiar testosteronu, z namaszczeniem udaje się pod prysznic, włącza zimną wodę i śpiewa religijne pieśni?

„No i te pończochy. Minęło przeszło dwadzieścia pięć lat (cała zabawa powinna się była dawno skończyć!), ale mamusia nadal przypina sobie pończochy w obecności synka. Teraz jednak on już dba o to, żeby odwrócić wzrok, kiedy flaga wjeżdża na maszt (..).
– Dlaczego odwracacz wzrok…? – pyta rozbawiona matka, wyrównując szwy. – Myślałby kto, że jestem młodą dziewczyną, myślałby kto, że nie podcierałam ci pupy i nie całowałam twojego dyndaska przez tyle lat”[4].

Mimo oparcia cząstkowej (nie ma tu właściwego początku i końca) fabuły powieści na psychoanalitycznej indywidualnej spowiedzi, ze słów Rotha wypływa odwieczny problem relacji rodzinnych, a więc interakcji społecznych. Oczywiście najbardziej dojmująca, najbardziej trwała w skutkach i, by użyć stereotypowych kategorii, toksyczna dla kształtowania się charakteru Alexa jest jego relacja z matką. To ona tworzy oś jego kompleksu, z którego zwierza się w ostrych słowach doktorowi Spielvoglowi. Po upowszechnieniu się myśli i pracy Alfreda Kinseya, po latach badań prowadzonych przez jego następców i naśladowców, możemy tę zależność otoczyć nimbem naukowości. Wiemy już, że fizyczna bliskość i zależność od matki nieodwołalnie kształtuje chłopięce wyobrażenia o seksualności. Roth opowiada o tym w formie zarzutu, budując wokół osoby matki wszelkie wytłumaczenia kolei losu Alexa. Wspomina też jego kolegów, zarówno gojów, jak i Żydów, kreśląc niezwykły portret budowania tożsamości i identyfikacji, ale też wskazując na pułapki związane z chęcią ucieczki. Symboliczne jest tu samobójstwo Ronalda i kartka, którą zostawia swojej toksycznej matce:

„Dzwoniła pani Blumenthal. Przynieś dziś na wieczór zasady gry mah-jonga”[5].

Podpisano: Ronald. Nie bez powodu zawarte w oryginalnym tytule słowo „complaint” może być tłumaczone nie tylko jako „kompleks” czy „dolegliwość”, ale także „narzekanie” bądź „skarga”. Mamo, dlaczego?

„Żyd Żyd Żyd Żyd Żyd Żyd! Już mi uszy puchną od tej całej sagi cierpiących Żydów! Bądźcie tak łaskawi, moi kochani, i wsadźcie sobie to dziedzictwo cierpienia w swoje cierpiące dupy! Ja też jestem człowiekiem”[6].

Dochodzimy wreszcie do elementu, który w największym stopniu wpłynął na skandaliczną sławę „Kompleksu Portnoya” – wątku żydowskiego. Roth bez sentymentu uderza w najbardziej doniosłe i nienaruszalne cząstki żydowskiej martyrologii. Odrzuca mieszczańskie maniery ojca, maltretowanego przez życie w wyniku przywiązania do zasad starej wiary, gloryfikuje kuzyna, który chce ożenić się z gojką wbrew zakazowi rodziny. W jego przypadku odrzucenie religii jest tylko elementem większej całości. Rezygnuje z wiary, bo jest ona spoiwem szeregu społecznych konwenansów i ograniczeń. A Alex szuka wolności w czasach, gdy ta jest w sferze aksjologicznej młodych Amerykanów wartością nadrzędną. Żydostwo to dla niego nie wyzwolenie i duma, wyróżnik spotęgowany jeszcze po Holocauście, ale hamulec dla równościowej polityki. Jasno podkreśla także, że amerykańscy Żydzi nie mają prawa do współdzielenia cierpienia Żydów środkowoeuropejskich. Mimo jawnego „żydowskiego antyżydostwa”, motyw ten jednak możemy bez problemu przełożyć na inne realia. Zależnie od kontekstu kulturowego – może być marksistowskim antymarksizmem czy też bliżej - katolickim antykatolicyzmem. Jest to bowiem figura retoryczna służąca jako narzędzie krytyki wszelkiej ortodoksji. Również zajęcie dorosłego Alexa – publiczna praca na rzecz równouprawnienia – jest nieprzypadkowa:

„Chcę przez to powiedzieć, panie doktorze, że najwyraźniej dobieram się nie tyle do dziewczyn, ile do ich pochodzenia, zupełnie jakbym poprzez pierdolenie miał odkryć Amerykę. Może nawet podbić Amerykę”[7].

Roth u zarania rewolucji seksualnej i obyczajowej, rozpędzonych idei nowej lewicy i gwałtownych ruchów społecznych widzi tylko jeden czynnik jednoczący – seks. Nie ograniczony do zwierzęcości, ale tolerancyjny, odarty z wszelkiej rasowej czy kulturowej otoczki.

Niezwykłą jest sztuką napisanie książki tak odważnej i tak przeraźliwie prawdziwej, by oburzała dłużej niż przez jeden sezon. A „Kompleks Portnoya” w dalszym ciągu wzbudza kontrowersje. Nadal istnieją miejsca, wcale niepozbawione elementarnych zdobyczy demokracji, które w pełni odrzucają – ustawowo – retorykę pisarza. Na to wszystko Portnoy odpowiada jednoznacznie:

„Ale póki żyłem, żyłem z rozmachem”[8].



---
[1] Philip Roth, „Kompleks Portnoya”, przeł. Anna Kołyszko, Wydawnictwo Literackie, 1986, s. 11.
[2] Ibidem, s. 29.
[3] Ibidem, s. 150.
[4] Ibidem, s. 54.
[5] Ibidem, s. 121.
[6] Ibidem, s. 80.
[7] Ibidem, s. 228.
[8] Ibidem, s. 266.


[Recenzję opublikowałem również na blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1903
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: