Nigdy nie przestanie mnie zdumiewać, jak nieoczekiwanie można natknąć się na prawdziwe literackie perły. Ja tak dziś natknąłem się na
Gawęda o książkach i czytelnikach (
Iwaszkiewicz Jarosław (pseud. Eleuter)), najbardziej cenionego przeze mnie polskiego pisarza z tzw. "klasyków". Lektura na pół godzinki zaledwie - a wywołuje ogromny zachwyt! A to przecież nic więcej tylko Iwaszkiewicz mówiący o tym, czym są dla niego książki, jak istotne jest czytanie i jak bardzo kocha swój księgozbiór. Pisze na przykład Pan na Stawisku:
"Wiele ma rywalów książka w naszych oczach - i przez to właśnie staje się niemodna. Radio, telewizja, kino - lwią część zabrały te wynalazki z uroku książki! Jednej rzeczy nie mogą zabrać: jej ciszy, jej milczenia. Milczenie książki jest tym elementem, który na nas najwyraźniej działa Milczenie to - to jest czara, którą możemy napełnić własną treścią, własną wyobraźnią. Kino, telewizja narzucają nam obraz, nie pozwalają go uzupełnić na swój sposób. Książka utwierdza naszą indywidualność, wybrania naszą osobowość przed atakiem wszystkiego, co brutalne, hałaśliwe, napastliwe w naszej dzisiejszej kulturze."
"Kocham książkę nie dlatego, że jest piękna zewnętrznie, ale dlatego, że wprowadza mnie w swój własny świat, odkrywa we mnie, nie na zewnątrz mnie, bogactwa, których nie przeczuwałem".
"Czytelnik staje się powoli zbieraczem książek. W chciwości swej pragnie mieć na własność to, co przeczytał. Nie wystarcza mu wypożyczalnia książek, czy też biblioteka publiczna. On pragnie, zamknąwszy się w ciszy własnego pokoju (o ile taka cisza osiągalna jest we współczesnym naszym świecie) mieć kontakt z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością poprzez książki"
I właśnie przyszło mi na myśl, że my to również książki, które przeczytaliśmy. I to jest ta przeszłość, teraźniejszość i przyszłość - nie tylko fabularnie (zależnie od tego czy przenosimy się w czasy nam współczesne jak z powieści Kuczoka, w zaprzeszły świat XIX-wiecznych mariaży bohaterek Jane Austen dajmy na to, czy w zupełną przyszłość bądź czas bliżej nieokreślony jak w powieściach science-fiction.
I ja też swoje życie będę mógł rozpisać na książki, najpiękniejsze wspomnienia mają podbudowanie w lekturach. Albo inaczej - niektóre rzeczy pamięta się tylko poprzez czytane właśnie książki. Albo - nic się nie pamięta poza książkami.
I tak jedne z moich pierwszych wspomnień dotyczy czytania - moja mama bądź siostra czytały mi codziennie przed snem. I zawsze to były te same książki: "Tajemniczy ogród", "Dzieci z Bullerbyn", "Mały lord", "Dziewczyna i chłopak czyli heca na czternaście fajerek". I pamiętam to postanowienie, że sam muszę nauczyć się czytać, aby samemu móc oddawać się przyjemności lektury. I rzeczywiście udało się niebawem - miałem niecałe trzy lata.
A potem jakieś kolejne wspomnienie - zagraniczne wakacje, z których ośmioletni Misiak mało pamięta - a jednak wspomnienie mojej siostry, która czytała całej gromadzie dzieci "Lalkę" Prusa jest we mnie żywe do dziś. Chciałem słuchać o Wokulskim i Izabeli. I jeszcze jedno. Wtedy postanowiłem sobie, że jak będę na tyle duży, żeby zrozumieć te wszystkie "mądre" książki to je przeczytam. I pamięć o tym postanowieniu towarzyszyła mi podczas lektury "Nad Niemnem", "Nocy i dni", "Lalki" (tym razem w całości), "Granicy" i innych książek, o których wcześniej tylko co nieco słyszałem.
Moje życie może być rozpisane na zachłyśnięcia czytelnicze. I tak nie pamiętam szczegółów szkolnych wycieczek, ale doskonale potrafię odtworzyć fascynację z jaką w każdej wolnej chwili na owych wycieczkach czytałem kryminały Christie. I grzeszne poczucie, że raz nie poszedłem do szkoły, bo muszę wiedzieć kto zabił. Albo inna wycieczka - do zaśnieżonego Szczyrku, który będzie mi się zawsze kojarzył z "Sagą rodu Forsyte'ów". Racibórz - to "Po pogrzebie" i "Dom zbrodni" Christie, Cavalese z "Wymarzonym Domem Ani", Chicago z "Górą śpiących węży" Kowalewskiej i tak dalej, i tak dalej. Co miejsce to książka.
I takim zachłyśnięciem też na pewno będzie moja przygoda z "Nędznikami", których czytałem podczas wakacji (będąc przekonanym, że to moja szkolna lektura). Obiecałem sobie, że będę czytał po sto stron dziennie, żeby skończyć w dwa tygodnie. Wkrótce potem czytałem po 200 stron dziennie, nie mogłem się oderwać. To było prawdziwe olśnienie taką prawdziwą klasyczną literaturą. Następną tego typu pozycją były "Wichrowe Wzgórza". Ale to są też zachłyśnięcia czytelnicze całkiem dorosłego Misiaka - pierwsza książka Axelsson i nieznane dotąd poczucie miażdżenia, bólu znikąd - bo wszak w jej książki nie epatują brutalnością, makabrą... Cunningham i zachwyt nad umiejętnością psychologicznej wiwisekcji bohaterów. Wreszcie - dzięki jednej z biblionetkowiczek - powrót do nielubianych wcześniej opowiadań Iwaszkiewicza i przemienienie się w ambasadora jego twórczości.
Zawsze towarzyszyła mi jakaś książka, więc każde wydarzenie w moim życiu ma swoją lekturę. Po maturze czytałem "Annę Kareninę", po obronie pracy magisterskiej - "Kochanice króla" pożyczone mi przez miłą biblionetkowiczkę. Kiedy spotkałem miłość swojego życia byłem tak zakochany, że nie umiałem się skupić na czytanej właśnie "Jak z obrazka" Jodi Picoult. Przeprowadzka, podczas której czytałem "Pod jednym dachem pod jednym niebem" Fleszarowej-Muskat, mając nadzieję, że to nowe miejsce będzie dla mnie szczęśliwe. A ile było drobnych zdarzeń! Nie pamiętam już skąd dokąd, ale potrafię przytoczyć fragmenty "Klubu Pickwicka", z których śmiałem się tak głośno, że ludzie przypatrywali mi się ze zgorszeniem. I jeszcze jedna podróż autobusowa - z "Germinalem", który tak mną wstrząsnął, że autentycznie chciałem go wyrzucić przez okno, ale powstrzymały mnie skrupuły wobec książki.
A ta radość, którą potrafiłem sprawiać innym, dzieląc się z nimi moimi ukochanymi lekturami, bądź innymi książkami! Radość mojej przyjaciółki, gdy odpakowała "Dom na krańcu świata", który od dawna chciała przeczytać. Przygoda ze "Stoma latami samotności", gdy moja siostra po przeczytaniu o pladze bezsenności nie mogła spać. I jeszcze - gdy planowała ślub, a ja jej podsunąłem wspomnianą już "Sagę rodu Forsyte'ów" dla przeczytania pierwszego rozdziału - a ona tymczasem przeczytała wszystkie tomy w dwa tygodnie. I nie zapomnę wyrazu twarzy mojej matki, czytającej "Kamyk" Miklaszewskiej - ta lektura wywołała w niej dawno pogrzebane wspomnienie.
A te uczucia towarzyszące przy czytaniu! To też ja! Moje wzruszenie nad szczęśliwym końcem "Ani z Zielonego Wzgórza", moja wyrażona łzami bezsilność nad ciemnotą wiejską w "Śniła się sowa", te wspomniane dreszcze nad kryminałami Christie, to współodczuwanie z cierpiącymi, to ciekawe poznawanie innych, fascynacja Emmą Bovary, Henrykiem Wottonem, Becky Sharp, Ireną Heron, Bazylim Hallwardem... Sporo tego, oj sporo... Na całe życie.
I te książki, namacalne, które tak bardzo chcę mieć na regale! Bo każda to wspomnienie, każda to kawałek mojego życia. To egzemplarz "Dziwnych losów Jane Eyre" - czytając tę książkę w nocy zrobiłem się głodny - jadłem płatki i płakałem nad losem głodującej bohaterki. To jest "Cukiernia pod Amorem" - nad nią zarwałem noc. To mój wyświechtany egzemplarz "Stu lat samotności" zniszczony od ciągłego poczytywania. To "Portret Doriana Graya" - zaliczył już wizytę u introligatora. To te "Wichrowe Wzgórza", które już nadawałaby się na makulaturę - a jest tyle innych ładniejszych wydań! To moja "Śniła się sowa" z dedykacją autorki. A to niegdysiejszy biały kruk - "Na plebani w Haworth", które wylicytowałem w końcu po długim czasie na allegro za przyzwoitą cenę i cieszyłem się jak dziecko - decydowały sekundy. A tu, widzisz, jest moje wydanie "Wielkich nadziei" Dickensa - musiało być koniecznie z tej pięknej serii. A wiesz, że kiedy dostałem tę książkę skakałem pod sufit z radości? Nie sądziłem, że doczekam się wydania "Lokatorki Wildfell Hall".
Moje lektury - to ja. Moje lektury noszą w sobie skrawki mojego życia. Każda taka książka to moja proustowska magdalenka uruchamiająca wspomnienia. I do każdej książki - a śmiejcie się, tak nawet do tych mojej ulubionej ałtorki - podchodzę z radością, jak do nowego przyjaciela - bo wiem, że może dać mi dużo, choć nie zawsze to robi (a swoją droga, książki ałtorki wybitnie poprawiają mi humor).
Bo - znów wrócę do Iwaszkiewicza - "Książka jest zawsze rozmową".
Wybaczcie, kochani, tak długi tekst i tak intymny w gruncie rzeczy. Dziękuję, jeśli ktoś dotarł do końca. Może te moje wypociny nasuną Wam jakieś czytelnicze wspomnienia. Może będziecie się chcieli nimi podzielić?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.