Za dużo złotych myśli
„Prawie każda strona przynosi ważną myśl, uczy doceniać chwilę, akceptować cierpienie” – pisze Roman Praszyński w „Elle”. „Działa jak ekstrakt przywracający wiarę” – chwali Igor Kościelniak na łamach „Przekroju”. „Popłakałam się, czytając tę książkę. Jest piękna”* – wyznaje ze wzruszeniem pani bibliotekarka, która być może nie pisze recenzji do gazet i nie jest wielkim autorytetem, lecz jej opinię również należy tutaj wspomnieć, chociażby dlatego, że to głównie ona nastawiła mnie do „Oskara i pani Róży” Érica-Emmanuela Schmitta niezbyt przychylnie. Bo ja sceptyczna jestem i podchodzę z rezerwą do książek, które wszyscy chwalą. W tym przypadku miałam rację: powieść znudziła mnie i zirytowała – łzy ani jednej.
Ta króciutka książeczka opowiada o dziesięcioletnim Oskarze, który, odkąd zdiagnozowano u niego raka, spędza życie w szpitalu. Leczenie nie przynosi efektów. Pewnego dnia chłopiec podsłuchuje rozmowę lekarza z rodzicami i dowiaduje się, że za kilkanaście dni umrze. Zrozpaczonemu dziecku pomaga pani Róża, starsza wolontariuszka, która nie boi się trudnych tematów. Proponuje Oskarowi, by zaczął pisać listy do Boga (w którego Oskar nie wierzy)… i udawać, że jeden dzień to dziesięć lat życia. Książka stanowi właśnie zbiór owych listów.
Jest to wręcz idealny pomysł na powieść, jeśli pragnie się wzruszać. M n i e nie zrobiło się smutno ani trochę, bo odniosłam wrażenie, że „Oskar…” jest tylko grą na emocjach czytelnika. Czyż istnieją bardziej poruszające tematy, niż: chore dziecko, śmierć, cierpienie, miłość, Bóg? Schmitt połączył to wszystko, przy okazji niewiarygodnie spłycając. W wykreowanym przez niego świecie wszystko jest płaskie, jednowymiarowe, oczywiste, proste. Ta książka nie stawia pytań, na które czytelnik ma odpowiedzieć sam (co uważam za jedną z cech prawdziwej literatury), wręcz przeciwnie - podaje odpowiedzi na tacy; nie zmusza do myślenia, lecz przekazuje gotowe poglądy opakowane w różowy papier. Smutne, że taka historia – bo przecież takie rzeczy dzieją się naprawdę i to jest straszne – została wykorzystana, by, mówiąc krótko, się sprzedać. To tylko moje zdanie, nie twierdzę, że tak było rzeczywiście i nie chcę nikogo obrażać: mówię wyłącznie o swoich odczuciach. Być może jestem niewrażliwa, uprzedzona i idiotycznie przekorna; w końcu wielu osobom się podobało…
Plusy? Nie umarłam z nudów. Kilka fragmentów nawet mi się spodobało, rozbawiło (bo jest to, wbrew pozorom, książka – przynajmniej w założeniu – lekka i zabawna). Ale rozmowy Oskara z panią Różą były strasznym przeżyciem! Nie ma banalniejszej formy przekazywania „złotych myśli” i morałów, niż włożyć je w usta bohaterów, a Schmitt tyle ich chciał tu zawrzeć, że prawie w każdej wymianie zdań pada jakaś życiowa mądrość. Oskar, który jako narrator opowiada swobodnie, lekko, nagle wygłasza kwestie sztywne i patetyczne. Pani Róża jest, być może, miła, ale niezwykle irytująca: większość jej wypowiedzi to wyświechtane frazesy. Gdyby takie zdania pojawiały się rzadziej, d u ż o rzadziej, i otoczone były bardziej ambitnymi i głębszymi refleksjami, nie przeszkadzałyby mi – ale tak wielkie nagromadzenie aforyzmów rodem z kalendarza jest nie do wytrzymania, po prostu nuży. Pomijając już to, że z niektórymi się nie zgadzam.
Ciekawostka: „Oskar…”… został lekturą szkolną! Dla trzeciej klasy gimnazjum, gdyby ktoś pytał. Kiedy słuchałam, jaka ta opowieść jest mądra i że przekazuje nam Sens Życia i cierpienia, i ile w niej wartościowych cytatów, miałam ochotę… nie, wcale nie zrobić coś strasznego. Chciało mi się spać.
Ale przynajmniej zyskałam dobry „przykład z lektury” do wykorzystania w rozprawce! A czyż nie po to czyta się książki, aby można było się na nie powołać, uzasadniając swą tezę…?
---
* Éric-Emmanuel Schmitt, „Oskar i pani Róża”, przeł. Barbara Grzegorzewska, wyda. Znak, Kraków 2010, tekst z okładki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.