I znowu opowiadania...
I znowu opowiadania. Jakże trudno pisać o nich, kiedy czyta się je przez dłuższy czas, jak rzadko zapadają w pamięć. A tu kolejne, stosunkowo nowe opowieści naszej specjalistki od aniołów, diabłów i demonów, ale również wizjonerki alternatywnego rzeczywistości w "Zakonie końca świata".
Opowiadania, które prezentuje Fabryka Słów, są zapewne większości miłośników polskiej fantasy dobrze znane. Mnie nie, a zapewne za kilka lat będę je mógł czytać jak nowe. Mają bowiem w sobie opowieści Kossakowskiej coś płynnego, co ulatuje łatwo, pozostawiając po sobie słaby ślad, a może zapach prozy, który wystarczy, by ją rozpoznać wśród innych, ale na nic się zda, gdy chce się odtworzyć akcję i bohaterów.
Z dziewięciu pomieszczonych w całkiem grubym zbiorze opowiadań ("Mucha", "Schizma", "Hekatomba", "Diorama", "Zwierciadło", "Smutek", "Więzy krwi", "Spokój Szarej Wody" i "Szkarłatna fala") pamiętam przede wszystkim znakomitą, pewną rękę dobrej stylistki, ciekawe porównania i metafory i... łagodne pointy. Światy, które buduje, są żywe, zaludniane plastycznymi postaciami i potworami, pełne drapieżności i wrogiej człowiekowi atmosfery.
Największe wrażenie zrobiło na mnie z pewnością "Zwierciadło" - opowieść średniowieczno-współczesna, gdzie ten inny świat dotknął mnie swoją okrutną, lepką ręką, a ten drugi, niby nasz, pusty, jak gdyby zbudowany z klocków, napełnił mnie lękiem. Kossakowska nie ma najmniejszego zamiaru ułatwiać czytelnikowi rozprawiania się z dobrem i złem, w żadnym opowiadaniu nie daje łatwych odpowiedzi, a co dopiero podpowiedzi! A może jej światy przypominają nasz, polukrowany warstewką względnego spokoju?
Będę czytał Kossakowską, ma bowiem w swoim piórze siłę przyciągania. Niewątpliwie ma talent, ale może - czego jej ogromnie życzę - przekuje go w sceny, które staną się dla czytającego przewodnikiem, światłem albo bolesną zadrą. Czekam na nowe utwory.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.