Dodany: 27.09.2007 15:28|Autor: dot59
Oni, one i widmo klęski
W swoim powtórnym i nieco chaotycznym odkrywaniu twórczości Nałkowskiej sięgnęłam po jej ostatnią powieść, „Węzły życia”, i nie pożałowałam tej decyzji. A zwłaszcza tego, że przeczytałam ją właśnie teraz, zapoznawszy się z całymi „Dziennikami”, co pozwoliło mi spojrzeć na jej kontekst historyczno-polityczny z odpowiedniej perspektywy i odnaleźć w niej echa własnych doświadczeń pisarki.
Nałkowska opowiada w niej o ostatnich chwilach II RP, ukazując ten trudny moment poprzez pryzmat losów pewnej rodziny, zajmującej dość eksponowaną pozycję społeczną. Flirty i romanse, nieodwzajemnione uczucia i zdrady, tworzące sieć skomplikowanych powiązań generałostwa Wysokolskich i ich córek ze środowiskiem dawnych towarzyszy broni pana domu (a teraz dostojników i urzędników państwowych) wydają się z początku dominować w fabule, wkrótce jednak okazują się tylko fasadą, za którą kryją się lęki, żale i rozczarowania, pytania bez odpowiedzi i oskarżenia.
Niegdysiejsi żołnierze Komendanta odkrywają, że z idei, o które walczyli, nie zostało nic prócz niepodległości, a i ta wisi na włosku; jedni zagłuszają sumienie i próbują się „ustawić” w ramach istniejących układów, inni gorzknieją i cierpią, przelewając swoje frustracje na domowników czy współpracowników. Młode pokolenie, wychowywane w duchu egalitarystycznego patriotyzmu i czci dla legionowych bohaterów, albo – jak Sonka – zarzuca starszym zdradę ideałów, albo – jak Dziunio – przyjmuje postawę oportunistyczną, próbując nie dostrzegać przykrych aspektów rzeczywistości. A tragedia zbliża się wielkimi krokami; za chwilę okaże się, że błędna polityka ostatnich władz II RP i niepohamowane apetyty sąsiednich mocarstw obrócą w gruzy nie tylko dopiero co odrodzoną gospodarkę, ale wszystkie ludzkie marzenia i nadzieje...
W tej powieści Nałkowska wyjątkowo ostro rozprawia się z przedwrześniową rzeczywistością, jeszcze raz dając dojść do głosu swoim lewicowym (choć z pewnością nie prokomunistycznym!) przekonaniom. Ogromnie przydają się jej przy tym obserwacje legionowego środowiska z czasów małżeństwa z Gorzechowskim i doświadczenia z pracy społecznej na rzecz więźniów politycznych. Tu doskonale widać możliwości twórczego wykorzystania czynionych w przeszłości zapisków, obdarzenia własnymi doznaniami i poglądami mniej lub więcej fikcyjnych bohaterów; niektóre fragmenty „Dzienników” (charakterystykę Piłsudskiego, opowieści Sonki o więźniach umierających na gruźlicę, opisy i scenki z wrześniowego exodusu warszawiaków) można odnaleźć w tekście powieści w brzmieniu niemal dosłownym, ale to wcale nie razi – raczej budzi podziw dla autorki, że chciało jej się przerzucać sterty gęsto zapisanych brulionów w poszukiwaniu odpowiedniego ustępu...
Jedyne, co może nieco przeszkadzać przy lekturze – choć ja sama już się zdążyłam do tego przyzwyczaić – to nieużywana już dziś składnia („krwią, którą uchodził...”[1]), pisownia (wszędzie konsekwentnie „jak by”) i słownictwo („ossatura”[2] czy niespolszczone francuskojęzyczne wtręty, pozostawione przez wydawcę bez objaśnień). Ale całość naprawdę warta jest uwagi.
_ _ _
[1] Zofia Nałkowska, „Węzły życia”, wyd. Czytelnik, Warszawa 1962, s. 120.
[2] Tamże, s. 33.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.