Dodany: 07.11.2012 22:21|Autor: derryblossom

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Pani Dalloway
Woolf Virginia

8 osób poleca ten tekst.

Rzeczywistość widziana inaczej


„Bo ktoś, kto mieszka w Westminster – ile to lat? ponad dwadzieścia – odczuwa nawet pośród wrzawy ulicznej, nawet, Klarysa była tego pewna, kiedy budzi się nocą, ową szczególną ciszę, uroczystą powagę, nieuchwytną pauzę, niepokój (…), zanim wybije Big Ben. O, właśnie! Bije! Najpierw ostrzegawczo, melodyjnie; potem godziny, nieodwołalnie”[1].

Czerwiec, Londyn, rok 1923. Klarysa Dalloway, dama z wyższych sfer, urządza przyjęcie. Tego samego dnia po wieloletnim pobycie w Indiach do Anglii wraca jej dawny przyjaciel Piotr Walsh. Oboje trochę żałują, że nie zostali małżeństwem; ale Klarysa wie, a w każdym razie wmawia sobie, że nie byliby razem szczęśliwi.

Kilka ulic dalej toczy się inna historia. Włoszka Lukrecja zabiera ciężko chorego męża Septimusa do psychiatry; młody weteran I wojny światowej na skutek przeżyć na froncie i straty przyjaciela popadł w obłęd. Rezia nie traci jednak nadziei, że mąż wyzdrowieje…

Jeden dzień, dwie nieznające się osoby, pani Dalloway i Septimus, historie ludzi związanych z nimi oraz tych, których bohaterowie mijają, nie zwracając na nich uwagi – z tego właśnie składa się powieść Virginii Woolf „Pani Dalloway”. Posługując się techniką strumienia świadomości, autorka wprowadza czytelnika w skomplikowany świat uczuć, przeżyć, myśli, zręcznie lawirując pomiędzy kolejnymi postaciami. Kreśli portrety psychologiczne z wielką przenikliwością: pięćdziesięcioletnia Klarysa, ze wzruszeniem wspominająca przeszłość; jej wkraczająca w dorosłość córka Elżbieta, spokojna, niezdecydowana; Piotr Walsh, trochę rozczarowany i zmęczony życiem; biedna, nieszczęśliwa, samotna panna Kilman, nauczycielka i przyjaciółka Elżbiety; a nawet starsza kobieta siedząca na ławce w parku, której przyglądamy się tylko przez parę minut – oni wszyscy zostali odmalowani tak wiarygodnie, iż zdaje się, że żyją naprawdę i za chwilę usłyszymy ich głosy. Dzieje się tu bardzo niewiele, można powiedzieć, że nic, a dialogi dałoby się policzyć na palcach jednej ręki; ta książka to wspomnienia, ulotne wrażenia bohaterów. Chwile. Jak ładnie napisano w notatce „od redakcji” na końcu (niestety, nie znalazłam autora): „Virginia Woolf zatrzymuje czas, aby w skupieniu dotrzeć do tajników ludzkiej osobowości i życia”[2]. U Woolf pozornie nieistotny ruch zasłony może odmienić wszystko. I to właśnie tak mnie oczarowało: pisarka zmienia powszednią rzeczywistość w coś nowego, magicznego, niezwykłego, zadziwiającego, czyni pięknymi i wartymi zapamiętania rzeczy, wydawałyby się, banalne i niewarte wspominania. Ot, trwają przygotowania do przyjęcia, ot, bije Big Ben, ot, czarny samochód przetacza się ulicą – i cóż z tego…? Tymczasem Woolf zajmuje się właśnie tym, codziennością; i robi to doskonale. Pomysł, by opisać jeden zwyczajny dzień, jest genialny w swojej prostocie; to idealne tło, by napisać o… o… No właśnie!

Bo jakie jest właściwie przesłanie „Pani Dalloway”? Jej temat? Nie można tego jednoznacznie stwierdzić. Miłość, nienawiść, żal, tęsknota, niepewność, nieszczęście, radość – w „Pani Dalloway” przeplatają się wszystkie te uczucia. Bo czyż nie są one nierozerwalnie związane z życiem nas, ludzi? Tak, tak można opisać tę książkę: ona opowiada o ludziach, zwyczajnych ludziach, ich małych szczęściach i małych niespełnieniach, przez które w prawdziwym świecie się nie umiera; życie toczy się dalej, Big Ben wybija kolejne godziny. Ale jednocześnie Anglia lat dwudziestych XX wieku to nie tylko te drobiazgi, przyjęcia i notatki do „Timesa”; wisi nad nią czarna mgła wojny, wojny, która, jak wszystkie inne, nie skończyła się wraz z podpisaniem traktatu pokojowego, lecz trwa nadal w sercach tych, którym zabrała cząstkę duszy. Pani Dalloway kupuje kwiaty, Septimusa przepełnia posłanie dla świata, a Lukrecja próbuje zainteresować męża rzeczywistością. Inne światy? Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Styl Virginii Woolf jest bardzo specyficzny, wymaga od czytelnika dużego skupienia. Jednych zachwyca, innych nudzi, ale z pewnością nie pozostawia obojętnym. Ja pokochałam go od pierwszej strony. Chociaż „pokochałam” wydaje się zbyt trywialnym określeniem; nie jest ono w stanie oddać wrażenia, jaki zrobił na mnie język Woolf. Niezwykle barwny, żywy, wyjątkowy, fascynujący. W tej powieści można się zatopić; te same słowa odczytywane po raz dziesiąty oczarowują równie mocno. Jest w narracji Woolf jakaś niezwykła siła, która, niemal dosłownie, opętała mnie: nie mogłam się uwolnić od tej powieści przez kilka dni, w mojej głowie wciąż pojawiały się jej fragmenty. Zaczęłam pisać, ba, wręcz myśleć językiem Virginii Woolf! Jakkolwiek śmiesznie to brzmi, tak było naprawdę! Nieczęsto zdarza się, by jakaś książka aż tak mnie zachwyciła, aż tak głęboko zapadła w pamięć.

Chyba nie muszę dodawać, że po resztę dorobku Virginii Woolf sięgnę na pewno…?



---
[1] Virginia Woolf, „Pani Dalloway”, przeł. Krystyna Tarnowska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1961, s. 6.
[2] „Od redakcji”, w: dz. cyt., s. 232.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5706
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: helen__ 08.11.2012 01:35 napisał(a):
Odpowiedź na: „Bo ktoś, kto mieszka w W... | derryblossom
Prawdziwa literatura, arcydzieło. Książka, która boli i dotyka - która zostawia ślad w człowieku.
Użytkownik: misiak297 08.11.2012 13:16 napisał(a):
Odpowiedź na: „Bo ktoś, kto mieszka w W... | derryblossom
Piękna recenzja pięknej książki.
Użytkownik: derryblossom 08.11.2012 17:25 napisał(a):
Odpowiedź na: „Bo ktoś, kto mieszka w W... | derryblossom
Bardzo wszystkim dziękuję za pochwały i "polecenie"! Cieszę się, że recenzja się spodobała :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: