Dodany: 06.11.2012 19:34|Autor: Malita
Kobiecy patent na wynalazek
Przez setki lat pokutowało przekonanie, że płeć niewieścia nie należy do specjalnie twórczych. Nauka? To nie dla pań (pomijam, że Kopernik była kobietą). Literatura? A gdzieżby. Nawet malarstwo, muzyka, rzeźba – liczba kobiet wśród wielkich twórców sztuki nie przytłacza. Podobnie było z wszelakiego rodzaju wynalazkami. Niemniej znalazło się wiele pań, które dzięki uporowi i pomysłowości potrafiły się wybić i wiele z ich pomysłów funkcjonuje do dziś. Wiecie, że wycieraczkę do szyb samochodowych zaprojektowała kobieta? Mary Anderson, 1903 rok, Nowy Jork i zasypany śniegiem tramwaj.
Jako pierwsza w historii przedstawicielka płci pięknej zgłosiła do opatentowania swój wynalazek Amye Everard alias Ball, prezentując w 1637 roku nalewkę szafranową. Specyfik ten miał pomagać w konserwacji żywności – rzecz arcyważna w czasach bez lodówek. W późniejszych latach, do 1852 roku, przyznano kobietom zaledwie 62 patenty. W drugiej połowie XIX wieku było nieco lepiej, nie tylko z uwagi na nową ustawę patentową, ale i na ustawę regulującą prawa majątkowe mężatek. Problem z prawami autorskimi polegał na tym, że w wielu przypadkach kobiety nie rejestrowały wynalazku jako swój – czynił to ich mąż. Ile było takich dzieł – nie sposób powiedzieć.
Deborah Jaffé wylicza setki wynalazków z różnych dziedzin i krajów, geograficznie głównie z Wielkiej Brytanii, ale także z Niemiec, Francji i Ameryki. Zauważa, że panie realizowały się przede wszystkim w działach modowo-gospodarczo-domowych, ale były też innowatorki w „męskich” dziedzinach: fabryki, przemysł ciężki, a nawet zbrojeniowy (Elizabeth Pennefather w 1901 roku opatentowała sposób mocowania naboi w pasie). Książka okraszona jest reprodukcjami rycin stanowiących część wniosków patentowych (niektóre naprawdę pomysłowe, niektóre… dziwaczne), zawiera też wyczerpującą listę patentów przyznanych paniom w latach 1637-1914. Znajdziemy tu również parę słów o Wielkiej Wystawie z 1851 roku, wiktoriańskich gorsetach, wojnie krymskiej i kolei.
Co mi się nie spodobało? Mam wrażenie, że „Niezwykłe kobiety” to zbiór kilku różnych esejów/wystąpień/krótszych fragmentów – wskazuje na to wielość powtórzeń. Np. historia o esencji z anchois (opatentowanej przez Elizabeth Burgess w 1859 roku) pojawia się co najmniej trzykrotnie. Tłumaczenie z kolei wydawało mi się chwilami gramatycznie niespójne. W książce sławiącej przemyślność i wynalazczość kobiet używanie żeńskiego rodzaju wydaje się na miejscu. Trzymajmy się więc jednej linii: „lekarka”, nie „lekarz”; „autorka”, nie „autor” etc. Zdarzają się też kwiatki w stylu „bezwyznaniowa edukacja religijna”* – no błagam, albo bezwyznaniowa, albo religijna. Całość zatem przyzwoita, ale bez fajerwerków. Czy tam sygnałów pirotechnicznych – opatentowanych przez Martę Coston w 1871 roku.
---
* Deborah Jaffé, „Niezwykłe kobiety”, przeł. Jolanta Sawicka, wyd. Muza SA, Warszawa 2007, s. 88.
[recenzję opublikowałam też na moim blogu czytelniczo-literackim]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.