Dodany: 24.09.2007 21:43|Autor: Bozena

cytat z książki


Póki zachwycenie trwa, człowiek, którego ono ożywia, czuje się przeniesiony, mówiąc bujnym językiem Kaetsa, na sam „szczyt swej suwerenności”. Podobny stan – raj tracony i odzyskiwany nieustannie – musi pozostać na zawsze najwyższą nadzieją i pragnieniem, ponieważ on, i tylko on, niesie w sobie kres własny: jest takim właśnie stanem, poza którym duch przestaje zmieniać się i działać. Wtedy też – i tylko wtedy! – odczuwamy jako rozwiązany problem nieuchwytny, podstępny, ten, który samo nasze istnienie stawia nieustannie naszej myśli. Albo raczej: stan równie niezależny i wypełniony usuwa wszelkie szczeliny, którymi mogłoby się wśliznąć to, co problemowe i problematyczne.

Utrzymać, uwiecznić zachwycenie – to przenieść się, już dzisiaj, we wtórną rzeczywistość. Ale również – obalić same warunki i okoliczności życia. Jeśli bowiem nikomu chyba nie zostało ono zupełnie odmówione, choćby zjawiało się tylko na ulotne chwile, których przyczyny dociec nie sposób, to nikt również nie zdołał uzyskać, aby nawiedzało go o każdej godzinie. Człowiek genialny nie może bardziej niż inni domagać się, aby go nie opuszczało, nie umie też – wbrew pospolitym wyobrażeniom – przedłużać go sekretnymi sztuczkami. Tym jednak różni się od innych, że zna całą wartość zachwycenia; wie, że wszystko, co później uczyni, zachowa cenę o tyle, o ile pochwyci choć kilka kropel eliksiru, chronionego przed ludzkimi przedsięwzięciami samą mocą swej nieskazitelności*.



---
* Charles du Bos, „Odwaga Prousta”, przełożył Jan Błoński, w: „Proust w oczach krytyki światowej”, wybór, redakcja i przedmowa Jan Błoński, wyd. PIW, 1970, s. 46.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2918
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: Krzysztof 27.12.2007 10:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Póki zachwycenie trwa, cz... | Bozena
Witaj, Olgo.
Stanowczo zbyt rzadko myszkuję po Biblionetce, skoro dopiero teraz zauważyłem ten tekst. Przepraszam za to.
Pierwszą moją myślą po przeczytaniu Twojego cytatu było zdziwione stwierdzenie o matematyce, która tutaj nie sprawdza się, a to z powodu trudnego do odpędzenia wrażenia, iż częściej traci się owe zachwycenia, niż je zyskuje; albo inaczej: że częściej odchodzą, niż przychodzą, a to przecież nie jest możliwe.
Nie jestem geniuszem jak Proust, nie znam całej wartości owych chwil, a nawet nie do końca rozumiem jego przeżycia, ale już ta cząstka, którą jestem w stanie rozpoznać i przeżyć, wystarczy do mylenia tych rachunków, co chyba można mieć za przejaw tych samych nadziei i pragnień, o których pisze Bos.
O ile stosunkowo łatwo jest mi godzić się z szybkim przemijaniem takich chwil, (może skutkiem tkwiącego we mnie gdzieś głęboko przeświadczenia o krótkotrwałości wszystkiego, co piękne? Bo czyż leży w naszej naturze zdolność niegasnącego zachwytu?), o tyle trudniej później, gdy miną, wzbudzić w sobie chociaż cień stanu psyche z tamtych chwil. Jeśli nie da się zatrzymać chwil zachwytu, to co zrobić, abyśmy nie zostawali tacy osamotnieni i smutni, tacy bezbronni? Jak z nich wydestylować ów eliksir i jak go przechować przy sobie? Jak utrzymać ożywiające nas olśnienia? W czasie tej wyjątkowo dla mnie dokuczliwej jesieni, takie pytania zadaję sobie często, tym częściej, im noc dłuższa, a słońca mniej.
Prawdą jest ulotność tych chwil i niewiadome przyczyny ich pojawiania się, ale czasem wydaje się, że jakiś dźwięk, ruch, obraz – a niechby tylko kolor - jakaś myśl, uruchamia ten tajemny mechanizm wznoszenia ku zachwytowi, ale gdy, osamotnieni, staramy się odtworzyć to wszystko, co mamy za przyczyny, tamte chwile nie wracają, jakby chciały nam pokazać, że nie zaistnieją ani nakazem naszej woli, ani siłą naszego pragnienia.
Czasem myślę, że jest inna droga, a jest nią dostrzeżenie wyjątkowości chwili w czasie jej trwania, by w ten sposób uwolnić z niej piękno i szczęście, uśmiech i radość, trwanie i dzianie się. Znaleźć w niej istotę swojego życia i dostępną mi formę wieczności. Są dni, gdy wierzę, że to wszystko zawierają chwile naszego życia, wszystkie chwile, ale my nie jesteśmy w stanie tego dostrzec. Wtedy zadaję sobie daremne pytanie: jak sprawić, aby obecna chwila, tutaj i teraz, była tą wyjątkową, mieszczącą całą radość życia, jak sprawić, aby doceniona, rozciągnęła się w czasie i dała nieskończenie wiele?
Ale gdy ogarnia mnie smutek niedzielnego wieczoru, przykra myśl o poniedziałku i całym tygodniu monotonnej pracy, o kolejnym szeregu jednakowych, szarych dni, dochodzę do wniosku, iż mylę przyczyny ze skutkami, że uchwycić czas można tylko na moment, tylko w tamtych rzadkich i tajemnych chwilach zachwytu, a to wszystko: radość uniesienia, nagle rozbłysłe barwy świata, apetyt – a nawet zachłanność – na życie, krąży wokół nadziei, o którą tak trudno w samotny i szary czas.
Olgo, wydaje mi się, że zadajesz sobie podobne pytania, życzę Ci znalezienia odpowiedzi na chociaż część z nich.



Użytkownik: Bozena 13.02.2008 02:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olgo. Stanowczo z... | Krzysztof
Z przyjemnością przeczytałam Twój tekst, Krzysztofie. I myślę, że w skondensowanej formie jest w nim wszystko to – co zachwycenia dotyczy; mam na myśli tożsamość jego treści z istotą zachwycenia, o którym pisze Charles du Bos, a nie jest to w żadnym razie definicja egzaltacji.

Szukałam dla Ciebie cytatu jako odpowiednika Twojego (mojego także) spostrzeżenia rozpoczynającego się od słów: „wydaje się, że jakiś dźwięk, ruch, obraz – a niechby tylko kolor...” i znalazłam piękny bardzo, ale chcę zwrócić przedtem uwagę, że nie siłą woli stany opisane były przywoływane, a... mimowolną pamięcią; a oto fragment spostrzeżeń Prousta:

„Dzięki szelestowi deszczu odzyskiwałam zapach bzu z Combray, dzięki ruchowi słońca na balkonie – gołębie z Pól Elizejskich, hałasy tłumione przez poranny upał przywracały mi świeżość czereśni, tęsknota za Bretanią lub Wenecją budziła się pod wpływem szumiącego wiatru albo powrotu Wielkanocy”*.

Świeżość czereśni...
I dzieje się tak, że zarejestrowana w pamięci niegdyś chwila trwa teraz (odzyskujemy ją), a z nią trwa (żyje) istota, rzecz, zdarzenie... które w niej odbijało się. Czereśnie... To takie niby zwyczajne i proste, a jednak intensywność błogiego a krótkotrwałego stanu jest zależna od naszej wyobraźni i wrażliwości. To stan, w którym, jak pisze, Bos, i jak już wiele razy i my pisaliśmy nie ma „warunków i okoliczności życia” i zamyka się on na chwilę przed tym co jest „problemowe i problematyczne”, czyli pozwala wyjść duchowi naszemu poza... czas przepływający obok, poza naszą rzeczywistość zewnętrzną. I mimo, że potem jest tak jak napisałeś Krzysztofie: doznajemy uczucia utraty i smutku – myśl o powrocie choćby na chwilę do takiego stanu staje się naszą tęsknotą.

Zbliżyłeś się bardzo, Krzysztofie, myślami zawartymi w tym właśnie komentarzu do istoty przeżyć Prousta, która intrygowała Ciebie od początku. Nie ma takiej możliwości by stan zachwycenia trwał stale, bo też nie „leży w naszej naturze zdolność niegasnącego zachwytu”. Mówiliśmy już o przyzwyczajeniu, i o krótkotrwałym pięknie, które objawia większą piękność... a jeśli potrafilibyśmy, a nie jest to wcale proste, wyjść poza przyzwyczajenie – chwil zachwycenia może być w naszym życiu więcej; tak myślę. Są one nie tylko pochodną tego co widzimy/słyszymy/ dotykamy... i z czym/kim obcujemy, ale zwłaszcza są jakby interpretacją indywidualnego wrażenia dziejącego się w nas - interpretacją nie rozumową a duchową jakby - i niosącego w sobie sumę naszych doznań z przeszłości i teraz; to jest nasz, i tylko nasz - indywidualny świat, życie nasze wewnętrzne.

A teraz fragment tekstu z „Pamięci i stylu” zacytuję, tekstu mówiącego w części, ale tylko w części o innej naturze zachwycenia i dotyczącego chwili po przebudzeniu z krótkotrwałego (krótkotrwałego) snu:

„Akuratna barwa każdej rzeczy porusza nas swoją harmonią, chce nam się płakać, gdy widzimy, że róże są rzeczywiście różowe, a – jeśli mamy zimę – pnie drzew błyskają niemal zielenią i starczy ledwie odrobina światła, na przykład o zachodzie słońca, gdy białe bzy wyśpiewują swą biel, by poczuć, że zalewa nas piękno. W domostwach, gdzie dosięga nas jeszcze świeże powietrze przyrody – wiejskich domkach lub zamkach – upojenie to jest równie mocne jak w czasie spaceru, a stary przedmiot, wywołujący w nas marzenia, jeszcze je wzmaga”.**

To fragment opisu, jak czytamy, w barwach marzeń, bo biel bzu niemożliwa jest, i pnie drzew zimą z pewnością nie są zielone; to opis przeżycia wprawiającego w błogi stan radości i upojenia, a jednocześnie odczucie... utraty czegoś.

Tym krótkim fragmentem można zobrazować istotę tego, o co pytasz, Krzysztofie. A teraz ja zapytam: dlaczego w chwilę po największych doznanych uniesieniach chce nam się płakać, lub faktycznie płaczemy?

Dziękuję Ci bardzo, Krzysztofie, bo i przez te nasze rozmowy o Prouście powracam mimo woli do zdań, które niegdyś pomogły mi bardzo, i... zachwyt po wielokroć ofiarowały.:)
--------------
* M. Proust „Nie ma Albertyny”
** M. Proust „Pamięć i styl”





Użytkownik: Krzysztof 17.02.2008 15:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Z przyjemnością przeczyta... | Bozena
Witaj, Olgo.
Ten tekst wysłałaś w środku nocy, a wstajesz, jak piszesz, wcześnie. Kiedy więc śpisz? Dlaczego tak mało? Czy i Tobie szkoda czasu na sen? Uwielbiam siedzieć w nocy długo, gdy cisza wokół, i tylko Bach cichutko snuje swoje opowieści, i tylko słowa i myśli są ze mną...
Ale przez konieczność nauki muszę kłaść się wcześnie, bo na drugi dzień usypiam nad zeszytami! :(
Świeże czereśnie przywołują dalekie wspomnienie moich wakacji na wsi, u dziadków, którzy mieli wielki, stary sad; na jego obrzeżu rosły wysokie czereśnie, takie zwykłe, dzikie, dające małe, ale bardzo słodkie owoce. Rosły one tak gęsto, że zrywało się je garściami, ale wcześniej trzeba było wdrapać się po wysokim pniu drzewa, dając kolejny powód utyskiwań babki. Tyle lat minęło, a ja ciągle czuję ów wyjątkowy smak słodyczy i ciepła w ustach, słyszę głos babki stojącej pod drzewem i wołającej mnie na obiad...

Interpretacja indywidualnego wrażenia dziejącego się w nas, napisałaś, a ja te słowa pogrubiłem w laptokowych kopiach Twoich słów, mając je za bardzo trafne i zgodne z moimi ostatnimi wnioskami dotyczącymi nas samych i naszych wewnętrznych przeżyć – tych, które są właściwym dla nas światem.
Nie odczuwam bliskości pełnego rozumienia Prousta, Olgo. Pisze on o odzyskaniu czasu, a nawet o życiu ponad czasem – a to wszystko jest dla mnie niepojęte. Intensywne przeżycie chwili poprzez dostrzeżenie w niej piękna ani nie powoduje zatrzymanie czasu, ani, tym bardziej, nie spowoduje jego odzyskania. Fakt, w takich chwilach ma się dziwne wrażenia, także zatrzymania czasu (albo po prostu jego nieistnienia), ale to są tylko chwile; odczucia związane z czasem można tłumaczyć stanem naszego umysłu do ostatniego nerwu zajętego przeżywaniem, zachłyśniętego tym, co ta chwila niesie – ale one mijają razem z nią.
Nie pamiętam, abym kiedyś doświadczył przeżyć podobnych do proustowskich, a zwłaszcza aby były one skutkiem wspomnień zbudzonych czynnościami powiązanymi z przeszłością - jak było u niego z herbatą i magdalenką, czy ową nierówną płytą chodnikową - trudno więc, abym rozumiał je, aczkolwiek mam o nich, tak mi się wydaje, jakieś pojęcie.
Moje rzadkie i krótkie chwile nie zwrócą mi czasu, nie umieszczą mnie poza nim, ani też nie uczynią mnie obojętnym na czas, a nawet powiedziałbym wprost odwrotnie, ponieważ czas staje mi się obojętny właśnie wtedy, gdy nie ma w nim nic poza szarością i monotonią, gdy wstając przed świtem brodzę w ciemności zaczynając dzień dokładnie taki jak wczorajszy i jutrzejszy, gdy daremnie szukam w nim sensu i celu. To prawdziwie czas tracony i stracony, ponieważ przeżywany jest bez odrobiny piękna – jak to gdzieś napisał Proust. Dla mnie te jego krótkie stwierdzenie wyraża jedną z najgłębszych prawd, i jest najkrótszym opisem naszego codziennego życia. Chwile intensywnego przeżywania nie zwrócą czasu, ale mogą nadać mu sens; ściślej: mnie nie zwrócą czasu, ale mogą nadać sens mojemu czasowi teraźniejszemu – na szczęście nie tylko swoim krótkim trwaniem, ale i dłużej - wspomnieniem o nich. Wtedy pojawia się tęsknota, nasza dobra towarzyszka, mimo iż nie raz przeklinamy ją w naszych złych chwilach, złorzecząc jej, nie chcąc pamiętać o tym, jak jest ważna dla nas; jej wartość jest w czynieniu nas ludźmi lepszymi, bo wartościowszymi, mającymi głębsze życie duchowe. Jeśli tylko udało się nam nie utonąć w morzu szarości, tęsknota jest naszą wierną, zawsze bliską towarzyszką, która nigdy nie odchodzi daleko ani na długo. W chwilach, o których tutaj piszemy, nie ma jej, bo wszak doczekaliśmy się, ale ona jest blisko wiedząc, że zaraz będzie mogła wrócić i czeka, a później wraca wyciskając nam łzy z oczu.
Olgo, teraz odwracam pytanie, zadając je Tobie – wszak moja odpowiedź jest tylko jedną z możliwych odpowiedzi, więc czekam na Twoją.
Wiosny w Tobie życzę Ci.
Użytkownik: Bozena 24.02.2008 21:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olgo. Ten tekst w... | Krzysztof
Podobnie odpowiem, Krzysztofie, dodając, że miałam na myśli nie tylko tęsknotę, ale także poczucie nieodwracalnej UTRATY czegoś niesłychanego z życia, poczucie nieuświadomione właściwie a przywołujące jednak - tuż za momentem uniesienia i przeżywania piękna - smutek o dużym natężeniu, niemal takim natężeniu lub identycznym - jaki uprzedni zapał miał; to smutek wyciskający łzy.

Nie mówię tutaj, naturalnie, o mniejszych i większych radościach dnia codziennego, których udaje nam się doświadczać pomimo... trwogi życia.

Ładny tekst napisałeś; wzruszający i prawdziwy.

I w Tobie wiosny też.:)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: