Niepewny grunt
Tę książkę przeczytałam już dość dawno temu i od tej pory cały czas się ociągam z napisaniem jej omówienia, gdyż zarazem odrzuca mnie ona i intryguje swym ukrytym, nie do końca jasnym przekazem.
W zasadzie o czym jest ta książka? Chyba o rodzinie Szpotawych, spełniających swym życiem swoistą przepowiednię zawartą w samym nazwisku, która rzuca cień także na inne złączone z tym "klanem" rodziny. Szpotawi to ludzie "niecierpliwi" - jednak nie w zwykłym sensie tego słowa, lecz ze względu na niecierpliwe uciekanie w śmierć od życia, ludzie, dla których "ludzkie odruchy słabną wszystkie wobec tego najważniejszego: osiągnięcie ulgi, doznanie ulgi za wszelką cenę"[1]. Losy kolejnych postaci szczególnie skupiają się na ich zgonach - najczęściej samobójstwach lub zabójstwach, niemal każdy rozdział rozgrywa się w cieniu czyjejś śmierci, natomiast nie ma tu prawie narodzin, przedstawionych wręcz jako "rzecz, tak przeciwną naturze"[2]. Znamienne jest zdanie rozpoczynające rozdział poświęcony głównej bohaterce na samym początku książki: "Ktokolwiek znał Teodorę, ktokolwiek ją teraz jeszcze wspomina, każdy zaczyna od tego, jak umarła"[3]. I w cieniu takich właśnie tragedii przeplatają się kolejne pokolenia, kobiety i mężczyźni, mężowie, żony i dzieci, w nieszczęśliwych małżeństwach, naznaczeni cierpieniem lub szaleństwem.
A może jest to powieść o pamięci - i znowu, nie jest to pamięć zwykle kojarząca nam się z tym słowem, dotycząca wspomnień rzeczy umarłych i w zasadzie już nieobecnych, lecz przeciwnie - pamięć bezpośrednio związana ze zdarzeniami, nawet jeśli przeszłymi i dotykającymi osób dalekich lub wręcz obcych, to jednak nadal żywymi, pamięć, w której "mały ładunek minionego upokorzenia jest wciąż gotowy do nowych, drobnych eksplozji"[4] i w której wszelkie "wspomnienia nie chciały się zagoić, jak rany"[5]. Świat przedstawiony w tej książce jest światem jakby pożeranym przez umarłych, tragedie wydają się związane nie z psychiką pojedynczych ludzi, lecz z nagromadzeniem swoistych miazmatów roztaczanych przez rodzinę Szpotawych, ciągnących się od przeszłości po teraźniejszość, co doprowadza głównego bohatera do konstatacji, że "Od dawna już nie mam tych złudzeń, że jestem sobą!"[6], a tylko "workiem wypchanym żywymi i umarłymi. (...) zbiegowiskiem ludzi obcych i ich spraw"[7].
A może jest to przede wszystkim powieść o Jakubie Mrowie, w końcu to na nim skupia się niemalże cała uwaga autorki i to jego psychika oraz wizja świata dominują w książce. Mimo przedstawienia innych perspektyw - brata Teodory, pragmatycznie budującego sobie urzędniczą karierę poprzez odpowiednie układy i małżeństwo, czy ojca Jakuba - utracjusza pełnego akceptacji dla nawet najgorszych cech ludzkich (szczególnie we własnym wydaniu), to właśnie Jakub, człowiek zamknięty w sobie, pełen niechęci do innych, zimny i wyobcowany, jest niejako epicentrum przedstawionego świata. Stara się odeprzeć rodzinne wpływy, a zarazem nieświadomie im ulega, i to przede wszystkim on nosi w sobie taką właśnie dziwną, chorobliwą wręcz pamięć. Dlatego już od początku miłość jego i Teodory jest, tak dla Nałkowskiej charakterystyczną, "niedobrą miłością" i przynosi tylko chwilowe szczęście, od razu podszyte niepokojem i przeczuciem nadchodzącej klęski, gdyż "Nic nie było dobre w miłosnych wspomnieniach. Każda z tych rzeczy polegała na zniszczeniu. Została tylko gorycz i niezadowolenie z siebie"[8]. Narastające poczucie porażki w życiu miłosnym, rodzinnym, zawodowym, zwątpienie w świat i religię, w ludzi, wszystko to z wolna się w nim kumuluje, aż dochodzi do ostatecznego wybuchu.
Trudno nazwać tę książkę przyjemną lekturą, wydaje się zimna, pejzaże i postaci nie mają w sobie czaru i piękna, opisane są w sposób wręcz oschły. Szczególnie potworne jest tu ludzkie ciało - czy to umarłe, czy kalekie, czy w ciąży - budzi w bohaterach wręcz odrazę wobec swojej zwierzęcości, określa się tu ludzi jako "brzydkich i ubogich"[9], kalekie potwory - pod względem fizycznym i psychicznym - co konsekwentnie dopełnia mrocznej wizji świata i tworzy obraz jak z "Czarnych obrazów" Goi. Całość przypomina teren bagnisty - niby nic wyjątkowo straszliwego tam nie ma, nie jest to powieść "mroczna" w typowym znaczeniu tego terminu, nie ma tu rozszalałego zła i okrutnych namiętności, wszystko rozgrywa się wręcz w wielkim wyciszeniu, a jednak unosi się w powietrzu aura niezdrowych miazmatów.
Czy jest to powieść piętnująca świat, czy raczej historia rodzinnej patologii, wykrzywiania psychiki przez wpływ najbliższego otoczenia? Nie wiem. Nie jest do końca zrozumiałe, czemu te wszystkie śmierci mają taki wpływ na bohaterów - i czy wpływ ten nie jest raczej tylko punktem widzenia głównej postaci. Z pewnością powieść ta nie zasługuje na odrzucenie, zawiera w sobie przekonującą psychologię, przedstawia relatywizm ludzkich losów - nie ma tu jednego wytłumaczenia dla wielu zdarzeń, a ich interpretacja najczęściej zależy od tego, kto o nich opowiada. Ma też swoją siłę wyrazu, trochę przemyśleń, nad którymi warto się zatrzymać i przetrawić po swojemu.
Na pewno jednak nie jest w tej krainie łatwo i przyjemnie. I, jak na bagnisku, nie wiadomo do końca, po czym się stąpa. Dlatego ani jej nie polecam, ani nie odradzam.
---
[1] Zofia Nałkowska "Niecierpliwi", wyd. Czytelnik, Warszawa 1978, str. 229.
[2] Tamże, str. 36.
[3] Tamże, str. 21.
[4] Tamże, str. 31.
[5] Tamże, str. 62.
[6] Tamże, str. 235.
[7] Tamże.
[8] Tamże, str. 188.
[9] Tamże, str. 55.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.