Przesyt
Wreszcie przeczytałem "Nazywam się czerwień" i to po polsku. W oryginale zrobiłem to znacznie wcześniej. I oto mamy dwie książki, dwa światy i co najmniej dwie porcje emocji.
Wrażenie z oryginału: wartko napisana powieść, z głęboką analizą miniatury perskiej, z całą jej głębią i konserwatyzmem, z miłością ilustratora do szczegółu, cierpliwością i męką tworzenia. A obok podsycający monotonię opisu wątek kryminalny, chociaż niezby oryginalny.
Wrażenia po lekturze polskiego przekładu - toporna, nudna, sztywna. Dużo opisów miniatur, niemniej z trudem łączy się wątki poszczególnych obrazów i to, co chyba w tej powieści najważniejsze: zderzenie dwu postaw: konserwatywnej, sztywnej, hieratycznej szkoły starych, jakże ważnych i autorytatywnych mistrzów ze szkołą europejskiego malarstwa weneckiego, a więc z odbiciem renesansowej rewolucji w sztukach plastycznych. Od czasu do czasu jest to sygnalizowane, niemniej w oryginale to kwintesencja. W polskim przekładzie problemy te są jakoś odległe, nieostre, w tureckim oryginale wyczuwa się je wprost, ich dramatyzm i niemoc adeptów i mistrzów miniatury wobec tego, co już nieuchronnie nadchodzi z Zachodu. Przecież to jest obsesja Pamuka! Brak nowej jakości w kulturach Bliskiego Wschodu, a zwłaszcza Turcji w zetknięciu z agresywną kulturą Zachodu. W "Nazywam się Czerwień" sięgnął prawie do początków kontaktów obu sztukach plastycznych. Sam jest przecież malarzem. Szkoda, że tłumaczka zrobiła z tego niezwykle dramatycznego wątku takie "drewno".